Lymphomathon już w przyszłą sobotę 16 maja, trasa podobna jak w ubiegłym roku – zaczyna się na South Street Sea Port, przez Downtown Manhattan do połowy Brooklyn Bridge. W ubiegłym roku razem z M. braliśmy w nim udział po raz pierwszy i udało nam się zebrać $550 dla Lymphoma Research Foundation, również dzięki ludziom z Salonu (pisałam o tym tutaj Historia pewnego guzika oraz Nie brookliński most).
Wynik w sumie całkiem niezły, ale tamten rok przekonał mnie, że mam zero talentu jeśli chodzi o zbieranie funduszy na cele charytatywne, bo rezultaty były niewspółmierne do wysiłku, a liczba nieprzeczytanych emaili z prośbą o donację zdecydowanie wyższa niż by się chciało, co może lekko zdołować. Spryciarze dają teraz człowiekowi dostęp do różnych narzędzi do robienia mailingu i od razu wiadomo, komu nie chciało się otworzyć emaila 😉 Chociaż diabli wiedzą – może przy tego typu akcjach jest to raczej reguła niż wyjątek i 5% odpowiedzi należy uznać za sukces?
Tak więc w tym roku podchodzę do tego inaczej – znowu biorę udział w Lymphomathonie, ale fundusze zbieram przede wszystkim przez „pracę po pracy”, czyli pewien niewielki (kilka godzin) projekt freelance, z którego pieniądze przeznaczam na rzecz Lymphoma Research Foundation. Zamiast robić fundraising, po prostu zakasuję rękawy i wieczorami dodatkowo pracuję. Wilk syty i owcy pół…
Tu muszę wspomnieć o pewnej dość interesującej sprawie – otóż jeszcze do niedawna prezesem zarządu Lymphoma Research Foundation był niejaki Andy Madoff – syn osławionego Bernie Madoffa, który wiele organizacji charytatywnych puścił z torbami. Jednak cudownym sposobem Lymphoma Research Foundation na „inwestycjach” Madoffa nie straciła pieniędzy, bo organizacja po prostu nie korzystała z jego usług (One Madoff charity goes unscathed).
Na szczęście, bo nie byłoby zbyt przyjemnie dowiedzieć się, że wysiłek tylu osób został zmarnowany.
moj maz mial lymphome w wieku lat prawie 20 lat temu… nie wiem czemu ale jakos nie udziela sie w takich akcjach. musze sie go zapytac.
wiesz, dopiero teraz doczytalam o Twojej chorobie i przekroczeniu progu 5 lat rok temu. serdecznie gratuluje :-))) moj maz mial chemioterapie przez prawie rok i raczej niechetnie o tym mowi. ale z tego co do mnie doszlo w strzepach rozmow…. nawet nie potrafie sobie tego wyobrazic.
Z tym udziałem w akcjach tego rodzaju to jest tak – niektórzy chcą o swoich przejściach zapomnieć jak najszybciej i żyć normalnie, a bycie wśród ludzi, którzy albo jeszcze przechodzą leczenie, albo dopiero niedawno je zakończyli, tylko im o tym wszystkim przypomina. Łyse głowy, opuchnięte od sterydów twarze, robienie dobrej miny do złej gry – klub, do którego nie chce się należeć. Kto przez to przeszedł, dobrze wie. Poza tym jest to sprawa bardzo prywatna, nie każdy ma czas i ochotę.
Ja zdecydowałam się wziąć udział w Lymphomathonie dopiero w ubiegłym roku, czyli po prawie pięciu latach w remisji, chyba ze względu na ogólne postanowienie o konsekwencji w byciu przyzwoitym człowiekiem, LOL.
odnosnie mojego komentarza to mialo byc: „moj maz mial lymphome w wieku lat 18 – prawie 20 lat temu”. spastic finger 😉
masz chyba racje. ja w kazdym podziwiam Twoja odwage, zeby do tego doswiadczenia wracac i zamienic to w cos choc troche pozytywnego…
gratuluje udzialu w calej akcji! jak fajnie, ze dokladasz swoja cegielke! brawo! :O)
evek – dzieki. W tym roku organizacje charytatywne mocno dostaja w kosc, bo wiadomo, kryzys, ludzie nie maja pracy, a wiec duzo trudniej o datki. Wiec skoro sama jestem w stanie jeszcze cos zrobic, to glupio byloby wycofac sie wlasnie teraz.
Ania – Twoj maz byl bardzo mlody, kiedy zachorowal, wiec na pewno nie chce juz do tego wracac. Moje wspomnienia sa zdecydowanie bardziej swieze, nadal mam badania krwi kilka razy w roku i wizyty u onkologa, na ktore tak naprawde powinnam chodzic dwa razy w roku, ale poki co – jedna wizyta to wszystko, na co mnie emocjonalnie stac.
*********
Dzisiaj dostalam dwie wplaty na rzecz LRF. Bardzo Wam dziekuje 🙂