Aby dojechać do South Street Seaport na dziewiątą rano na zbiórkę przed dzisiejszym Lymphomathonem, musieliśmy wyjść z domu dobrze przed ósmą. Wiadomo – sobota, więc nowojorskie metro jeździ jak chce. Tak było i dzisiaj – żadnych pociągów ekspresowych z powodu naprawy torów, a jedynie te wlokące się w ślimaczym tempie i zatrzymujące się na wszystkich stacjach na Queensie. Ale i tak bez większego problemu zdążyliśmy, bo marsz zaczynał się dopiero o dziesiątej.
Parę minut przed dziesiątą obecni na imprezie Lymphoma survivors zostali poproszeni o uroczyste przecięcie wstęgi. Rozpiętość wiekowa tych, którzy do tej wstęgi podeszli – od lat piętnastu gdzieś do osiemdziesięciu. Zaraz potem rozpoczął się marsz – przez Dolny Manhattan, Fulton Street, Broadway w kierunku Brooklyn Bridge. I dalej az do połowy tego najpiękniejszego z wszystkich nowojorskich mostów. A potem w drogę powrotną do South Street Sea Port. W sumie 5 kilometrów.
Dobrze było móc jeszcze raz popatrzeć z bliska na Brooklyn Bridge z jego koronkową XIX-wieczną architekturą. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz szłam tędy na piechotę, ale na pewno było to jeszcze przed 9/11.
Wszystkich uczestników Lymphomathonu było około tysiąca, a może trochę więcej. Każdy – jakoś tam dotknięty tą paskudną chorobą, przez doświadczenie własne albo bliskiej osoby. Z transparentami, w koszulkach z logiem LRF i ogólnie w dobrych humorach, nawet ci świeżo po chemii. Przecież gdyby nie było nadziei, nie byłoby ani Lymphomathonu, ani nas.
Lymphoma Research Foundation zorganizuje w tym roku piętnaście takich imprez w największych miastach w USA i mają one przynieść w sumie 2 miliony dolarów na finansowanie działalności naukowej i edukacyjnej Fundacji. W Nowym Jorku udało się zebrać na ten cel ponad 200 tys. dolarów, a wkład poszczególnych drużyn wynosił od kilkudziesięciu dolarów do kilkunastu tysięcy. Moja drużyna Carpe Diem zebrała $550, także dzięki Wam. Jeszcze raz serdeczne dzięki!
Nie brookliński most
Lecz na drugą stronę
Głową przebić się
Przez obłędu los –
To jest dopiero coś!
Do następnego razu!
Agnieszka
Widok z Brooklyn Bridge jest rzeczywiscie fantastyczny patrzac w kierunku na Manhattan. Ale ruch jest tam niestety coraz wiekszy, wiec trzeba byc przygotowanym na smrod spalin i huk samochodow.
Jakies cieple, bliskie i ludzkie w tym zwariowanym, pedzacym nie wiadomo dokad swiecie.
Mieszkam daleko od Nowego Jorku, ale patrzc na Twoje zdjecia Agnieszko, jestem tam z wami. Przynajmniej sercem.
I ja tez.
Fajnie, że akcja się udała. Wiersz Stachury w tym kontekście rzeczywiście brzmi niezwykle… Wszystkiego dobrego!