Myślę, że nic bardziej nie łączy ludzi, niż wspólne nieszczęście. Jedna wspólnie przeżyta tragedia, która wstrząśnie człowiekiem do samych korzeni jestestwa, bardziej zbliża nas do innych, niż cała masa mdławo-banalnych dni. Być może jest to moja przewrotna interpretacja Tołstojowskiego „wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”, ale myślę o tym, ilekroć wracam pamięcią do wydarzeń sprzed dziesięciu lat.
Ludzie, z którymi o tym rozmawiam i którzy byli w Nowym Jorku 11 września 2001 r. mówią to samo: po dziesięciu latach są w stanie odtworzyć prawie co do minuty przebieg tamtego dnia, nawet jeśli normalnie mają trudności z przypomnieniem sobie, co wczoraj zjedli na obiad. Pamiętają dokładnie, jaka była pogoda, jaki dzień tygodnia, co jedli na śniadanie, w jaki sposób dowiedzieli się o atakach i jak wydostali się z Manhattanu.
11 września byłam na tyle blisko World Trade Center, że jedna mała zmiana porannej rutyny wystarczyłaby, żeby znaleźć się zbyt blisko. Wystarczyło tylko wysiąść z metra i pójść na małe zakupy w podziemiach WTC albo do Century 21. Wtedy zdarzało mi się to dość często, bo w drodze z Jamaica na Chelsea codziennie mijałam WTC, a mój ówczesny pracodawca oczekiwał nie tyle porannej punktualności, co wykonanej w terminie roboty.
Pamiętam, że tamtego ranka uderzyła mnie martwa pustka na zatłoczonej zwykle stacji metra przy WTC – kilkanaście osób wysiadło z pociągu, ale do wagonu nie dosiadł się nikt nowy. Pociąg postał na stacji dłużej niż zwykle, po czym powlókł się dalej w kierunku Uptown.
O godz. 8:46 rano samolot American Airlines, lot nr 11 z lotniska Boston Logan do Los Angeles, uderzył w północną ścianę North Tower między 93 a 99 piętrem. Kilkanaście minut później o 9:03 samolot United Airlines, lot 175 również z lotniska Boston Logan do Los Angeles, wbił się w wieżowiec South Tower na wysokości 78-85 piętra. Analizując później dokładną chronologię wydarzeń z 11 września 2001 uświadomiłam sobie, że na stacji przy WTC byłam tuż przed dziewiątą – już po uderzeniu pierwszego samolotu w North Tower, ale zanim ten drugi uderzył w South Tower.
Pociąg jechał dalej, ale niemiłosiernie wlókł się w kierunku Midtown, tak więc do stacji docelowej dotarłam parę minut przed 10. Do przejścia pozostało mi kilka przecznic. Idąc przez zalane wrześniowym słońcem miasto nie miałam pojęcia, co się stało, ale czułam, że coś jest nie tak. W mieście, w którym wszyscy zawsze się gdzieś spieszą, gdzie każdy pędzi na złamanie karku, na rogach ulic widziałam grupki ludzi rozprawiających o czymś tam, tak jak by to była weekendowa sjesta na południu Europy, a nie godzina szczytu w Nowym Jorku. I to we wtorek, kiedy ludzie albo już są w pracy, albo pędzą do pracy, bo już są spóźnieni. W kafejce przy 7 Alei, gdzie zawsze kupowałam śniadanie złożone z kawy i muffina, swoje nieskomplikowane zamówienie musiałam powtarzać trzy razy, bo sprzedawca robił wrażenie całkowicie nieprzytomnego – odwracał się co chwilę i gadał do kogoś na zapleczu.
W międzyczasie o 9:59 runęła South Tower – ta która została uderzona jako druga. Ludzie przebywający w ponad 100-kondygnacyjnym wieżowcu mieli na ewakuację niespełna godzinę. Tylko czternaście osób z pięter, w które wbił się samolot, i cztery z pięter powyżej, zdołało się ewakuować. 18 osób, które szczęśliwym zbiegiem okoliczności wybrały klatkę schodową A. Jak wynikało z późniejszych raportów, klatka schodowa A stała nienaruszona od momentu uderzenia Boeinga w budynek o 9:03 do momentu zawalenia się South Tower o godz. 9:59.
Na parterze budynku przy 26. Ulicy, w którym wtedy pracowałam, mieścił się sklep z elektroniką. Na wystawie wyeksponowane były różne modele telewizorów, wszystkie już od rana włączone, aby zachęcić potencjalnych nabywców. Na chodniku przed sklepem zgromadził się spory tłum wpatrzonych w ekrany gapiów, wśród których dostrzegłam mojego kolegę z pracy. To od niego dowiedziałam się, co się przed chwilą stało. Popędziłam na górę do biura, gdzie wszyscy stali przy oknach i w milczeniu patrzyli, jak płonie North Tower. W tym momencie South Tower była już tylko kupą dymiących zgliszczy. I kiedy tak staliśmy przy tych oknach, o 10:28 na naszych oczach runęła North Tower.
Z Manhattanu wracałam na piechotę, a po drodze musiałam kupić jeszcze jakieś normalne buty, bo nie było możliwości, żeby przejść kilka mil na wysokich koturnach. Pamiętam prawie surrealistyczną scenę z tamtego sklepu z obuwiem: kilka mil od nas świat się wali, a tu kilkanaście kobiet przymierza buty sportowe, płaci w kasie jak gdyby nigdy nic, po czym wyrzuca kartonowe pudełka, szpilki wrzuca do reklamówek i wychodzi ze sklepu w nowiutkich adidasach na nogach. Moje były o pół numeru za duże (zabrakło mniejszych rozmiarów), a mimo to zachowałam je przez kilka lat, tak z sentymentu. Doszłam w nich najpierw do 10 Ulicy, a później razem z przyjaciółmi przez SoHo na Williamsburg Bridge i dalej na Brooklyn. Za plecami pozostawiliśmy dymiące zgliszcza WTC, a nad głowami latały nam policyjne helikoptery.
Po południu na Brooklynie zaczęło ponownie kursować metro i do domu dojechałam już pociągiem, jak zwykle. Mimo że parę lat wcześniej skończyłam z pokątnym popalaniem, po drodze kupiłam paczkę Marlboro, którą wypaliłam prawie w całości siedząc przed telewizorem do późna w nocy.
***
Słyszałam, że po 9/11 wiele osób powiedziało sobie – dość. Trudno im było pozostać w mieście, w którym człowiek nie może się czuć bezpiecznie, które dla jednych jest za mało amerykańskie, a dla innych – za bardzo. W mieście, które na wiek wieków pozostanie na celowniku fanatyków i obsesyjnych wrogów wszystkiego, co amerykańskie. Niektórzy po zamachach 11 września zamienili Nowy Jork na Pensylwanię, New Jersey lub chociażby Long Island.
My po 9/11 zrozumieliśmy, że tutaj jest nasze miejsce – nie z przypadku, a z wyboru. Jeszcze w październiku 2001 zaczęliśmy szukać domu, a w marcu 2002 odebraliśmy klucze.
Lece do Nowego Jorku jutro, 11 wrzesnia. Myslalem ze samolot bedzie pusty, ale wlasnie przed chwila robiem check-in przez internet i rezerwowalem miejsca. Tylko 2 miejsca wolne…
No, to może być ciekawie przy odprawie itd. ze względu na dodatkowe środki bezpieczeństwa przed jutrzejszą rocznicą.
Owszem. Mam zamiar byc na lotnisku 3 godziny wczesniej…
Bardzo ciekawy wpis i bardzo podoba mi się Wasze przemyślenie, wniosek i decyzja. Jesteście prawdziwymi Nowojorczykami. Trzymam kciuki, abyście zawsze tam byli szczęśliwi. Ludzie z taką właśnie postawą tworzą to miasto tak wspaniałym, jakie jest.
Pozdrawiam.
Alicja
Logan w Bostonie, z kolei, stal sie najbezpieczniejszym lotniskiem w USA. Pozdrawiam 🙂
Piekny wpis – dziekuje i pozdrawiam serdecznie 🙂
Zakochalam sie w Nowym Yorku od pierwszego wejrzenia, 11 wrzesnia tylko te milosc poglebil. Nie wyobrazam sobie zycia gdzies indziej, chociaz wiem, ze byc moze kiedys jeszcze bede musiala opuscic to cudowne miasto. Dla mnie Nowy York jest najpiekniejszym miejscem na zniemi.
A jutro niestety bede swietowac spoznione (przez Irene) urodziny wnuczki.
Alez ja pisze:)) „na ziemi” oczywiscie, skad mi sie to „n” wzielo? Chyba czas isc spac;)
Ciesze sie, Stardust, ze masz takie odczucia. Dla mnie takim miastem jest Boston. Ale jest nim rowniez Providence. Niebo tworzymy tam gdzie sie udajemy. Twoje niebo to NYC. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Pan Ksiazka napisal:”Niebo tworzymy tam gdzie sie udajemy”
Dokladnie tak jest. Po zamieszkiwaniu w ilus-tam miejscach (w Europie – Warszawa, Wieden. W USA moja trasa byla PA, MI, WA, MI, AL, PA, CT, WI i to chyba nie koniec :)) jakos nie widze sensu ani potrzeby przywiazywania sie do miejsc. Moje moje miejscie jest wlasnie tam… gdzie sie udaje…
Bardzo piekny wpis, Salonie. Niemal codziennie wysiadalam i wsiadalam wlasnie z metra pod WTC, choc moglam stacje wczesniej, bo lubilam to miejsce pelne sklepow i miejsc, gdzie mozna bylo cos szybko zjesc. Choc od dziesieciu miesiecy mieszkalam juz wtedy (9/11) w CA, to jeszcze w lipcu odwiedzilam NY (wesele kolezanki, spotkanie z siostrzenica z Polski) i razem z siostrzenica siedzialysmy na obrzezach fontanny miedzy budynkami… O ataku dowiedzialam sie w pracy, nie moglam uwierzyc, wydawalo sie to niemozliwe… Jeden z synow pracowal na Manhattan’ie, dowiedzialam sie ze jest bezpieczny dopiero pozniej, bo telefony przeciez nie dzialaly, a o losie moich znajomych, ktorzy mieszkali po drugiej stronie ulicy dowiedzialam sie dopiero za pare tygodni, byli zdrowi i cali na szczescie. A ja w tym czasie bardzo chcialam byc wlasnie tam, w NY, a nie w CA, bo z NY czulam sie zwiazana… Kiedy po dwoch latach w CA wrocilam do stanu NY (LI), to pierwsza rzecza bylo pjsc wlasnie tam i nigdy nie obylo sie bez lez, kiedykolwiek bylam w poblizu. Nie bylo juz tego, co pamietalam, to tak jaby czesc serca zostala wydarta…
Pozdrowienia
i
Aloha:)
Piękna historia Agnieszko.11/09 wszyscy czuliśmy się Amerykanami wszyscy czuliśmy się dotknięci tą tragedią. Pamiętam niesamowitą atmosferę solidarności tysiące ludzi pod ambasadą USA w Warszawie, cały czas przed TV śledzenie wszystkich wiadomości relacji. W całej Polsce wszyscy paliliśmy świeczki w oknach na znak solidarności z rodzinami ofiar…Wtedy wszyscy chyba na całym świecie czuliśmy się bezbronni i strach co jeszcze może się wydarzyć jeżeli zaatakowali Amerykę mogą zaatakować każdego i wszędzie(tego dnia udaremniono zamach w Niemczech).To było straszne…
Ciekawostka: czy wiecie, że badania naukowe wykazują, że rzeczywiście ludzie są przekonani, że pamiętają dokładnie gdzie byli i co robili podczas przełomowych wydarzeń. Natomiast jeśli jest możliwość niezależnego dotarcia do faktów, nader często okazuje się, że są to wspomnienia fałszywe, że w rzeczywistości byli gdzie indziej i robili co innego… Badania były chyba robione na wspomnieniach związanych z zamachem na JFK.
Wracając do 9/11 – czy tylko mnie nudzi to ciągłe mielenie, wspominanie, rozdrapywanie? Owszem, zginęło 3000 osób, bardzo przykra sprawa, ale to było 10 lat temu, a 3000 osób co miesięc ginie na USiańskich drogach. Główne skutki zamachu z 9/11 to dwie wojny, zastraszony naród (mój ulubiony przykład: tablica świetlna która często wita mnie podczas codziennych wjazdów do DC, zamiast optymistycznego napisu „Welcome to the Nation’s Capital” pojawia się ponure „report suspicious activity”), rozdęty do idiotycznych rozmiarów i nadal nieskuteczny aparat bezpieczeństwa. Kaman, po 10 latach „wojny z terroryzmem” potrafią powiedzieć że wygląda, że jest spisek, dwie osoby wygląda że wjechały do USA ale nie wiemy, gdzie są, a trzecia chyba nie wjechała? Może nie należało pakować takiej kasy w idiotyczne procedury TSA, w odsuwanie dróg od Pentagonu, tylko skierować ją na lepsze analizy i wspóldziałanie agencji wywiadowczych!
Ja o 9/11 mam ochotę mówić: get over it and move on!
Przecież nie chodzi tylko o liczbę ofiar a o wydarzenie historyczne które śledziliśmy na żywo będąc na miejscu w NY czy przed TV po drugiej stronie oceanu każdy ma swoje przeżycia związane z tymi zamachami.Podchodząc w ten sposób śmierć Jana Pawła II też można powiedzieć że to tylko 1osoba a jednak poruszyła setki milionów ludzi na całym świecie.
Właśnie na tym polega problem, że stosunkowo niewielkie wydarzenie po 10 latach nadal w ogromnym stopniu definiuje jak żyjemy. Coś tu jest nie tak z proporcjami.
Nawiasem mówiąc śmierć papieża mnie zupełnie nie obeszła, więc przyklad dla mnie nietrafiony.
Miski, kompletny brak empatii dla sytuacji. „Get over it and move on!”. Po co szanować kombatantów wojennych wedle tej samej zasady. Przecież powinni przestać gadać o wojnach i iść z duchem czasu naprzód, a nie rozwlekać jakieś bzdety z przeszłości. 10 lat w kraju który ogólnie nie doznał wojen na swojej ziemi to bardzo krótki okres.
Co z tego, źe fakty nie potwierdzają tych wspomnień, co z tego? Czy to nie może znaczyć, że na przykład ludzie przeżyli na tyle traumatycznych momentów (nawet second hand), że aż im się w mózgach pomieszało. A słyszałeś o False Memory Syndrome, kontrowersyjnym koncepcie który jedynie dodaje wagi do stwierdzenia, że wspomnienia i ich mechanizm są nie do końca poznane i że można w nich mieszać bardziej niż zdajemy sobie z tego sprawę?
Takie podejście trywializuje przeżycia innych. Nie masz żadnego prawa im tego odbierać, sorry. To jest chamstwo i tyle.
Alicja
Szanować jedno, układać całe życie wokół tego to co innego.
A z tego, że fakty nie potwierdzają wspomnień ja żadnych ogólnych wniosków nie wyciągam, po prostu ciekawostkę opisuję. Fałszywe przeżycie jest dla danej osoby równie ważne jak prawdziwe, tego nie trywializuję.
Jeszcze muszę dodać do tego komentarza Misek (zupełnie napisał jak niemyślący ćwok, a z a takiego go nie brałam): you can’t have it both ways. Z jednej strony krytykujesz „idiotyczne procedury TSA, odsuwanie dróg od Pentagonu”, a z drugiej strony, jakie są namacalne efekty tych procedur? Jakie? Był następny porwany przez terrorystów lot amerykański albo na ziemi amerykańskiej? Jeżeli nie było, to jest przynajmniej możliwość, że te idiotyczne procedury działają. Ja wiem, że wolałbyś, żeby NIE działały i żeby zwrócono się do eksperta, Misek, o stworzenie procedur znacznie mniej idiotycznych. Faktycznie, agencje wywiadowcze ze sobą nie współdziałają, stąd tyle samobójczych wybuchów i zamachów w USA, no na każdym kroku. Szaleństwo jak nie potrafią ze sobą współpracować, idioci jedni. Miski do mleka, dzięki Bogu,ratuje sytuację, wskazuje na rządowe niedociągnięcia i dzięki temu świat wraca do normy. I Miski wolą, aby o 9/11 więcej nie rozmawiać, cholera, strata czasu.
Alicja – a który z próbowanych zamachów został udaremniony dzięki TSA? Reid i majtkowy dzięki nieudolności samych zamachowców, rzekome zamachy przy pomocy płynów przez służby brytyjskie, zamach tonerem do drukarek dzięki Saudyjczykom.
Z drugiej strony wywiad USA nie potrafił zapobiec majtkowemu mimo wielu sygnałów jakie otrzymał ale zignorował, za to instaluje się za ciężką kasę skanery zaglądające pod ubrania, mimo że taki laik jak ja potrafi natychmiast znaleźć sposób ich oszukania…
Czy jednak nie ma związku między tym, że „majtkowemu” przeszkodzono w – hmmm – grzebaniu w majtkach a tym, że od paru lat wbija się wszystkim do głowy if you see something, say something?
Bo ja wiem? Może trochę. Ale chyba i bez wbijania, z samej wiedzy o tym, że były zamachy, współpasażerowie wzięliby się za faceta.
A gdyby agencje zrobiły swoją robotę, w ogóle nie byłoby problemu. Ale agancej były zawsze krok za terrorystami.
I to głupi krok. Na przykład po co dziś zabiera się pasażerom nożyczki? 9/11 terroryści zrobili co zrobili nie dlatego, że mieli nożyki, ale dlatego, że zastosowali coś zupełnie nowego, przeciw czemu zawiodła dotychczasowa taktyka.
Teraz drzwi do kokpitu są zamknięte i opancerzone, a przestrzeni powietrznej USA pilnują uzbrojone myśliwce (czytaliście, że myśliwce które 9/11 startowały by unieszkodliwić lot 93 były nieuzbrojone – bo nie było czasu – i piloci mieli zaatakować Boeing metoda Kamikaze? 😯 ). W związku z tym, niezależnie ile nożyków, pilniczków i nożyczek ktoś wniesie na pokład, nie opanuje samolotu, i nie rozbije go o nic efektownego. Po co więc utrzymywać ten przepis i marnować pieniądze na przeszukiwanie torebek i odberanie pilniczków?
Miski czy znasz wiersz polskiej noblistki Wisławy Szymborskiej pt.”Chwila” Skoczyli z płonących pięter w dół
– jeden, dwóch, jeszcze kilku
wyżej, niżej.
Fotografia powstrzymała ich przy życiu,
a teraz przechowuje
nad ziemią ku ziemi.
Każdy to jeszcze całość
z osobistą twarzą
i krwią dobrze ukrytą.
Jest dosyć czasu,
żeby rozwiały się włosy,
a z kieszeni wypadły
klucze, drobne pieniądze.
Są ciągle jeszcze w zasięgu powietrza,
w obrębie miejsc,
które się właśnie otwarły.
Tylko dwie rzeczy mogę dla nich zrobić
– opisać ten lot
i nie dodawać ostatniego zdania.
Ja nie czuję się urażona komentarzem MDM i chyba rozumiem, co masz na myśli. Nie zakładam też, że sugerujesz, że wymyśliłam sobie te za duże adidasy i chałupę na Queensie 🙂
Jednak odpowiadając na postawione pytanie powiem, że nie nudzi mnie 9/11, wręcz przeciwnie – im więcej na ten temat czytam, tym bardziej mnie to interesuje. To, co świadkowie ataków przeżyli i jak pamiętają tamten dzień i to, co stało się później w sensie politycznym to dla mnie dwa zupełnie różne tematy, nawet jeśli to drugie jest konsekwencją pierwszego.
Interesuje mnie przede wszystkim wymiar personalny 9/11 – osobiste historie, nawet te z pozoru nieistotne – oraz wpływ tamtych wydarzeń na amerykańską świadomość, a może raczej – „utraconą niewinność” Amerykanów. Okres bezpośrednio po 9/11 był zupełnie wyjątkowy nie tylko dla Nowego Jorku, ale i dla całych Stanów, ze względu na niezwykle rzadki moment apolitycznej ludzkiej solidarności.
Jest kilka zdjęć, które według mnie dobrze to oddają. Na jednym z nich Bush z tubą w ręku stoi na gruzach WTC (konkretnie – w miejscu, gdzie zagrzebana była ciężarówka FDNY) razem ze starszawym nowojorskich strażakiem (chodzi o to zdjęcie). Mówiąc oględnie, należę do większości mieszkańców USA, którzy średnio pochlebnie oceniają prezydenturę Busha, jednak tamto zdjęcie zostało zrobione 14 września 2001 – zanim zdarzyły się dwie wojny, Guantanamo, Abu Ghraib itd. To był ten krótki moment, kiedy wszyscy czuliśmy, że jesteśmy razem i jeśli chce się być obiektywnym, należy to uszanować.
„wpływ tamtych wydarzeń na amerykańską świadomość” – uważam, że jest on – w takiej postaci w jakiej dominuje – bardzo zły, i z tego rodzi się moja niechęć do nadmuchiwania i rozpamiętywania 9/11.
Miski, potwierdzasz moje stwierdzenie o braku empatii. Dobrze, śmierć papieża masz w dupie, Twoja sprawa. Ale czy nie zauważasz, na jak wiele osób miała wpływ, jak wiele osób dotknęła? Dla niektórych to papież był przede wszystkim mądrym politykiem, który wiele dokonał. Nie wszystko kręci się wokół Ciebie i przykład był jak najbardziej ma miejscu. Chodziło w nim o to, że śmierć stosunkowo niewielkiej liczby ludzi (w tym przypadku jednej – 1!) jakoś dotknęła bardzo wielkie ludzkie masy na całym świecie. I nieistotne jest to, że Ty się do nich nie zaliczasz, akurat tutaj to Ty się przede wszystkim nie liczysz i nikogo to nie obchodzi.:(
Alicja
Alicja, ale ja rozumiem że jedno i drugie dotknęło wiel osób, tylko czy zdrowe jest w jakim stopniu 9/11 do tej pory, po 10 latach, dotyka Amerykanów?
Cokolwiek się zepsuje, spali, zaraz jest dopytywanie się i upewnianie, czy to terroryzm czy nie. Na lotniskach odbywa się kretyński teatr udający że zapewnia ludziom bezpieczeństwo, przy czym pozostawione są gigantyczne luki. Wiesz, że pilotom odbiera się nożyki do masła (jakby pilot potrzebował nożyka żeby rozbić samolot), a obsługa bagażowa jest sprawdzana w sposób minimalny i pobieżny? I może wnieść do luku bagażowego niemal co zechce?
I tworzy się iluzję bezpieczeństwa, wmawia się, że to pomoże. I tym większy szok będzie, kiedy wreszcie zabraknie szczęścia, i jakiś samolot zostanie rozwalony. Czy pociąg, czy metro gdzieś. Bo prędzej czy później tak się stanie, bo nie da się zabezpieczyć wszystkiego, bo – powtarzam – fakt, że po 9/11 nie było skutecznego zamachu w USA wynika bardziej ze szczęścia niż z z przepisów, strażników, przeszukiwań.
To przekonanie że możemy uniknąć zamachu jest w ogóle częścią czegoś szerszego, przekonania, że możemy mieć całkowitą kontrolę nad naszym życiem. Że jak wrzucimy kolejne milardy w TSA, to terrorysta nas nie ruszy, że jak załadujemy kolejne 10 poduszek powietrznych i ABSów w samochód, to żaden wypadek nam nie straszny, że jak będziemy żreć garściami witaminki od Dr. Weila to będziemy zawsze zdrowi i młodzi, że jak będziemy dziecku kupować „edukacyjne” zabawki, to wyrośnie na geniusza.
W sprawie bezpieczeństwa terrorystycznego takie myślenie jest o tyle niebezpieczniejsze, że przywołanie do rzeczywistości będzie brutalniejsze i może się obrócić na bogu ducha winnego prezydenta (ktokolwiek będzie u władzy). Dlatego z zadowoleniem widzę, choć bardzo słabe, głosy ze strony wysokich urzędników zajmujących się bezpieczeństwem, że nic nie da gwarancji, że niezależnie od inwestycji musimy się liczyć z ofiarami. O tym pownno się mówić dużo i głośno, i ludzi przyzwyczajać. To moim zdaniem ważniejsze, niż tworzenie złudzeń że wielka kasa i „united we stand” uchronią nas od złego.
Ha, ha, już po napisaniu tych komentarzy przeczytałem
http://www.salon.com/technology/ask_the_pilot/2011/09/11/september_11
Ten facio to taki pilot jak ja japonski mikado. Wspominala babcia jak dziewica byla
I na jakiej podstawie twierdzisz, że to nie pilot?
Miski: …..”powtarzam – fakt, że po 9/11 nie było skutecznego zamachu w USA wynika bardziej ze szczęścia niż z z przepisów, strażników, przeszukiwań.”
Prove it.
🙂
Uwielbiam takich ekspertów.
Alicja
Chyba nie zaprzeczysz, że Reidowi czy majtkowemu nie udało się tylko z powodu własnej nieudolności i braku szczęścia?
A jeśli przeszukania i TSA pomogły, to gdzie są ci terroryści zatrzymani z bombami na lotniskach?
Powtarzam jeszcze raz, na wszelki wypadek::)
„You can’t have it both ways”:
Gdyby po 9/11 były następne udane ataki terrorystyczne w USA, to wtedy jęczałbyś, że i Homeland Security Dept, i TSA i współpraca agencji wywiadu są do kitu. No i że nie mają pojęcia co robią, że traci się jedynie pieniądze na cokolwiek zostało zrobione – niezależnie co to by nie było.
A jako, że takich ataków NIE BYŁO, to chyba głupio powtarzać tę samą mantrę. Że to co robią, niezależnie od tego co to jest, to jest do dupy, do kitu i w ogóle bez sensu – according to Miski.
Co do tego jak działa i FBI i CIA i inne agencje, i co zrobili i kiedy i kogo powstrzymali tak naprawdę – to nie wiesz ani Ty, ani ja. Wie bardzo niewielka grupka ludzi. Jak zbliżał się atak na siedzibę Bin Ladena w Abbottabad, to ktoś Cię do cholery informował? Wiedziałeś? A wiedziałeś o KAŻDYM razie, kiedy im się nie powiodło?
Czy tylko wiedziałeś o tym, o czym raczyły Cię poinformować media? A kto daje to mediom? Kto jest tzw. gatekeeperem? Kto nie puścił informacji, że szykuje się najazd helikopterami na Pakistan bez zgody Pakistanu?
No to jak było?
Na szczęście nie wiesz tego co wiedzą ci, którzy powinni wiedzieć.
Alicja
Nie wiemy, co dokładnie robią agencje, jednak zatrzymanie terrorysty na lotnisku na pewno nie pozostałoby bez echa. Twierdzę to po pierwsze dlatego, że dotąd jak się im coś udało, to informowali. Jedyne chyba co się udawało, to wciśnięcie przez agentów FBI fałszywych bomb czy rakiet potencjalnym zamachowcom – ale o takich aresztowaniach opinia publiczna jest informowana. Tym bardziej byłaby poinformowana gdyby złapali naprawdę kogos, kto był bliski uszkodzenia samolotu z własnej inicjatywy. Po drugie, mieliby wreszcie jakiekolwiek uzasadnienie dla tej całej kasy pakowanej w TSA i okolice, bo na temat tej strategii podnosi się coraz więcej głosów krytycznych.
Możesz więc sobie uważać, że agencje tajnie robią świetną robotę, ale to co widać, to kosztowne projekty których obejście jest w stanie wymyśleć laik (nie wspominając o ekspertach), wielkie luki i niezdolność do współpracy.
Przykład z atakiem na Bin Ladena jest bez sensu, złapanie terrorysty dzięki TSA to zupełnie co innego niż przygotowanie ataku w Pakistanie. Jakbyś chciała robić analogie, to musiałabyś powiedzieć, że złapali BinLadena ale nikomu o tym nie powiedzieli, prawda?
Nie, nie, nie, znowu nie myślisz, Miski! „Złapanie” Bin Ladena nastąpiło po wielu nieudanych próbach. Powiedziano Ci tylko o niektórych z tych nieudanych prób, nie o wszystkich. I bardzo dobrze. Chyba wiesz, że jest „gatekeeper” który pozwala albo nie na publikację informacji wcześnie tajnych.
Pisząc TSA zarówno Ty jak i ja mieliśmy na myśli wszelakie agencje powiązane w utrzymywanie bezpieczeństwa państwa w aspekcie transportu ludzi. Nie wiem jak długo mieszkasz w USA, ale zapewniam Cię, że czasy się zmieniły. I ludzkie poczucie bezpieczeństwa i obowiązku. Eliminacja noży(ków) z bagażu kabinowego była jak najbardziej na miejscu – chodzi o zredukowanie ostrych rzeczy w kabinie. Jak sam wiesz, jesteś laikiem w sprawach projektowania sieci bezpieczeństwa na dużą skalę. Jako laikowi wydaje Ci się, że jak nie widzisz, że coś jest robione, to nie jest robione. To bzdura i powinieneś to wiedzieć ze zwykłych doświadczeń życiowych. Na przykład to, że USA ma najbezpieczniejszy system odżywiania masowego ludzi – najmniej chorób, epidemii, zachorowań. System działa fenomenalnie dobrze, co nie znaczy, że czasem nie ma zachorowań na salmonellę, na listerię. A jak dużo widzisz z działań tego systemu?Widzisz tylko cząstki, fragmenciki, takie jak np. tabliczka w kafejkowych i jadalniowych WC przypominająca pracownikom o myciu rąk. Czy taka tabliczka ratuje populacje przed salmonellą? Oczywiście, że nie. Jednak jest ogniwem w łańcuchu, który daje fenomenalne efekty.
A więc te różne rządowe organizacje, nie znające się tak dobrze na systemach bezpieczeństwa i anty-terroryzmu jak Miski, podejmują amatorskie wprost działania na lotniskach. Szukają płynów, idioci, nie potrafią nigdy zatrzymać podejrzanych osób, po prostu laik z tym sobie by lepiej poradził.
I jaki jest tego efekt? Oczywiście da się udowodnić, że tylko dzięki łutowi szczęścia nie było następnego ataku przez 10 lat. Tylko szczęście i nic więcej.
Alicja
Czyli uważasz, że TSA na lotniskach złapało x terrorystów, tylko że nikt nam o tym powiedział? Ciekawe dlaczego, skoro kiedy FBI z wielkim trudem kogoś złapie (po tym jak mu wciśnie fałszywe materiały wybuchowe), zaraz ogłasza „jej, był wielki spisek”?
Cieszę się, że masz takie zaufanie do „służb”, ale może odejdziesz od ogółów i pomożesz mi znaleźć odpowiedzi na następujące pytania?
Nożyki – jaki twoim zdaniem jest sens eliminowania małych nożyków z kabiny? Czy w tej chwili stanowią zagrożenie większe, niż niemal dowolny inny przedmiot jaki można do kabiny wnieść? Przecież szansa na ponowne porwanie samolotu przy pomocy nożyków jest żadna bo a. terrorysta nie dostanie się do kokpitu, b. pasażerowie już nie będą bierni – bo po 9/11 wiedzią, że taktyka bierności już nie działa. Tak jak to zrozumieli już 9/11 pasażerowie lotu 93.
Jaki sens ma wprowadzanie „rozbierających” skanerów, skoro przemytnicy narkotyków od lat stosują metody przenoszenia narkotyków w sposób niewidoczny dla takich skanerów, a i islamscy terroryści próbowali już raz tej metody?
Jaki ma sens szczegółowe trzepanie pasażerów na lotniskacj, z małymi dziećmi i starszymi paniami włącznie, podczas gdy bagażowi są niemal niesprawdzani i mogą do luku włożyć co chcą?
Jaki sens ma pakowanie pieniędzy w skanery i dziesiątki nudzących się wokół każdego skanera pracowników TSA, kiedy agencje nie potrafią złożyć do kupy sygnałów i ostrzeżeń, takich jakie dostały przed majtkowym?
Nożyki, jak Ci powiedziałam, to ogólna eliminacja przedmotów ostrych, mogących służyć bynajmniej nie do ataku, ale do na przykład konstrukcji prymitywnych środków ataku, składania tego i owego, rozcinania czegoś co zostało wbudowane w np.część plastikową (samolotu na przykład), podwójnego dna walizki. Może na przyklad jakis plastikowy kanisterek z gazem czy czymś, który musi zostać rozpruty….czymś!
Trzepanie starszych pań to jest show mający na celu pokazanie, że nie ma profiling. Nie bądź tępy: profiling było, jest i będzie, ale z przyczyn obiektywnych należy pokazać, że go nie ma. Dla starszych pań jest to nieprzyjemne, ale to nie jest koniec świata. Trzepanie starszych pań daje możliwość bliższego badania podejrzanych pasażerów. Starsze panie są jedynie do tego wymowką. Boże drogi, tłumaczę Ci jak uczniowi I klasy podstawówki, daj spokój.
No dobrze, jestem cierpliwa i dalej ciągnę. Te skandale ze starszymi paniami (że nie wspomnę już irlandzkich zakonnic) to jest cudowny, wręcz na tacy podany potencjalnym terrorystom pomysł. Wkręcić coś w bagaż w łazience siostry zakonnej, babci na wózku, może lepiej jeszcze komuś z dzieckiem i wózkiem. Wiadomo, że TSA nie chcą ich trzepać, ludzie patrzą na to z byka, następuje ogólna atmosfera rozproszenia….najciemniej jest ponoć pod latarnią….
już wystarczy? Wiesz o co chodzi?
Pozdrawiam,
Alicja
Miski, jesteś bardzo dziecinny, naprawdę. Wiesz, jak wygląda prawdziwa góra lodowa? Z systemem ochrony przeciwterrorystycznej tak wielkiego kraju jak USA jest bardzo podobnie. Żebyś się zesrał, to nie dowiesz się nazwiska Navy Seal, który zastrzelił Bin Ladena. I to, że wiele piszą w mediach o tym co się nie udało, albo udało, to tylko cząstka tego co się dzieje. Próbuję Ci to wytłumaczyć, a Ty albo udajesz, że nie rozumiesz, albo jest tam u Ciebie za gorąco i Ci czacha paruje. To co ja Ci wypisuję to są wypociny laika. Ludzie nad tym pracują i mają wykształcenie bardzo interdyscyplinarne, żeby takie rzeczy poskładać do kupy. I myślą najwyraźniej nie tak jak Ty, ale dzięki temu Twój tyłek w DC nie dostał kopa ani nie bombą, ani żadnym tam antraksem (zapomniałam polskiego słowa chwilowo, a spieszę się i nie będę sprawdzać), ani Ci się nikt nie wysadził w powietrze na Twojej linii metra i obok Ciebie.
Dismiss, dismiss, you have too little to do. Find another job and make more money. Everyone will benefit.
Alicja
SN: „Interesuje mnie przede wszystkim wymiar personalny 9/11 – osobiste historie, nawet te z pozoru nieistotne – oraz wpływ tamtych wydarzeń na amerykańską świadomość …”
Nasze satelity GOES zarejestrowaly niespotykany poziom swiadomosci empatii w atmosferze po 9/11/01. Aby zweryfikowac powod, naukowcy oddzielili od krolicy kroliczki i obnizyli w lodzi podwodnej. Krolica zostala na brzegu w laboratorium gdzie mierzono jej swiadomosc w trakcie unicestwiania kroliczkow. Wiedziala kiedy kazdy kroliczek odchodzil ze stanu materii i emotowala (Eng. to emote) empatie.
Jesli 9/11/01 nie stracilo sie nic wiecej niz „niewinnosc” to moze byc komus trudniej „wejsc w buty” osob, ktore stracily tam nie tylko „niewinnosc”. To jest wydarzenie bezprecedensowe, ktore zawsze bedzie nas laczyc.
Nie znam terenu Ground Zero i nie wiem kiedy dojrzeje do momentu aby odwiedzic pomnik. Wystarczylo mi otworzyc Boston Metro z fotka pomnika i byl w metrze Niagra Falls i sie tego nie wstydze. Wrocily wspomnienia sprzed 10 lat, kiedy wchodzac do pracy poproszono mnie do pokoju konferencyjnego gdzie na scianie wisial olbrzymi telewizor a na ekranie byl horror…
Wzruszyl mnie fakt, iz nowy most laczacy nasze miasto z sasiednim nazwano imionami 2 osob, ktore zginely w jednym z samolotow i pochodzily z naszych miast.
O polityce Rzadu USA mozna podyskutowac w innej sciezce, ale licytowac sie o jej profilu pod tematem 9/11/01 nie wypada, poprostu.
Pozdrawiam 🙂
Anthrax, Alicjo, to po polsku waglik.
Pozdrawiam 🙂