Przez ostatnie pół roku omijałam to miejsce z daleka. Wiedziałam, że nie będę w stanie znieść widoku zerwanego szyldu Emergency, zamalowanych okien i zabitych dechami drzwi, że na sam widok jasna krew mnie zaleje i gule podejdą do gardła mimo że ostatnimi czasy jak diabeł święconej wody unikam sentymentów i wszelakiego mazgajstwa, w myśl zasady, że jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą d…
Jednak nie dało się tego momentu dłużej odwlekać. Ponieważ w zeszłym roku odpuściłam sobie doroczną wizytę u onkologa – zapewne nastąpiło zmęczenie materiału ciągłym kłuciem, prześwietlaniam i opukiwaniem – trzeba było w końcu pójść i zaliczyć. A doktor R. ma swój gabinet na West Village, dokładnie naprzeciwko budynku St. Vincent’s Hospital, gdzie przez wiele lat pracował na oddziale onkologicznym. To tam właśnie poznałam go pewnego kwietniowego popołudnia kilka lat temu.
St. Vincent’s przestał przyjmować pacjentów na początku kwietnia tego roku, bo jak to elegancko określono w informacjach prasowych „utracił płynność finansową”, w domyśle – z powodu dużej liczby nieubezpieczonych pacjentów oraz nieudolności zarządu. W latach 1996-2007 liczba „dochodowych” czyli ubezpieczonych pacjentów na oddziałach szpitalnych spadała, zaś rosła liczba tych przyjmowanych w ER czyli na pogotowiu, gdzie mógł się zgłosić każdy, niezależnie od posiadanego ubezpieczenia, łącznie z bezdomnymi, którzy z całego miasta ściągali do St. Vincent’s. Nikogo nie odsyłano z kwitkiem konsekwentnie trzymając się zasady compassionate care.
Szpital ogłosił bankructwo już wcześniej – w lipcu 2005, po czym do współpracy zaproszono słono opłacanych konsultantów, którzy swoim doradztwem mieli szpital wyciągnąć z finansowej zapaści. Nic z tego nie wyszło, a pobierający setki tysięcy dolarów miesięcznie „konsultanci” co najwyżej wepchnęli szpital w jeszcze większy dołek finansowy.
Założony w 1849 r. przez siostry szarytki St. Vincent’s był ostatnim katolickim szpitalem ogólnym na Manhattanie. To tutaj leczono ofiary epidemii cholery w 1849 roku, to tutaj przywieziono uratowanych z katastrofy Titanica w 1912 roku, to tutaj leczono homoseksualistów chorujących na AIDS w latach 80. ubiegłego wieku – w czasach, kiedy w wielu miejscach odmawiano im pomocy ze względu na ogólną psychozę i strach przed „zarazą”.
We wrześniu 2001 r. do St. Vincent’s trafiła większość ofiar zamachów na wieże WTC. Pamiętam dziesiątki ulotek, które przez wiele tygodni po 9/11 wisiały na tablicach przed szpitalem, niektóre ze zdjęciami, inne bez, niektóre drukowane na domowych drukarkach, inne pisane odręcznie, że poszukiwana jest osoba XYZ, którą ostatni raz widziano w WTC we wtorek 11. września.
Jednym słowem St. Vincent’s to kawał historii Nowego Jorku.
Pojechałam tam w ostatnią środę. Zaparkowane na ulicy karetki nadal mają logo St. Vicent’s mimo że teraz wożą chorych do zupełnie innych szpitali na Manhattanie. Budynek stoi tak jak stał, ale ma zamalowane okna, zabite dechami drzwi i zerwany szyld Emergency. A dawne wejście na izbę przyjęć przykrywa wielka amerykańska flaga, obok której umieszczono tablicę z następującym napisem:
Although we are gone, the family of Saint Vincent’s will never forget. 9/11/01 (Choć nas już tu nie ma, rodzina szpitala Saint Vincent’s nigdy nie zapomni. 11. września 2001).
Dr R. gabinet ma w tym samym miejscu, ale pracuje teraz w Beth Israel, dokąd przeniosło się wielu lekarzy z St. Vincent’s. Mówi, że St. Vincent’s był miejscem specjalnym, że nigdzie indziej nie zdarzyło mu się być świadkiem takiej atmosfery, współpracy między lekarzami i pielęgniarkami i podejścia do pacjentów, jak tam. Wiem, że nie mówi tego ze względów ideologicznych czy religijnych, bo przecież nie jest katolikiem. Wiem, bo spędziłam tam kilka tygodni.
Szkoda, że to już koniec, bo to był naprawdę dobry szpital.
St. Vincent’s kiedyś:
Problem nieubezpieczonych pacjentow maja wszystkie szpitale w USA, ale nie wszystkie bankrutuja. Wydaje mi sie, ze akurat ten z jakichs powodow nie byl w stanie przyciagnac pacjentow z grubymi portfelami, a przeciez tutaj sluzba zdrowia to jest wielki biznes i trzeba podchodzic do tego jak do kazdego innego biznesu.
W NYT kilka miesięcy temu ukazało się kilka artykułów na temat tego, jak „management” tego szpitala wszystko dokumentnie sknocił. Więc to chyba marnotrawstwo stało się gwoździem do trumny.