W skali kraju to tylko kropla w recesyjnym morzu, ale moja firma właśnie poinformowała, że w najbliższych tygodniach będzie zwalniać pracowników. No cóż, małe sprawy mają to do siebie, że często składają się na obraz tych większych. Na zieloną trawkę pójdzie jakieś 10 procent wszystkich zatrudnionych, czyli co najmniej kilkaset osób, bo firma zalicza się do tych większych. Nikt z nas jeszcze nie dostał do ręki pink slip, ale wiemy już, że stanie się to w ciągu najbliższych kilku tygodni.
Teraz trwa pełna mobilizacja-demoralizacja, bo czekamy, komu na głowę spadnie siekierka i zastanawiamy się właśnie, czy w związku z powyższym lepiej przykładać się do roboty, czy lepiej bumelować. Grzebiemy w Google News i czytamy, kto co o firmie napisał. A w ostatnich dniach było tego trochę.
Nie wiem, czy akurat moja głowa w pierwszej kolejności pójdzie pod topór, ale jak znam życie, szczególne przejmowanie się pracą w takiej sytuacji jest raczej bez sensu. Decyzja, kto zostanie zwolniony, a kto zostanie pewnie została już podjęta i w tej chwili dział kadr po prostu pracuje nad przygotowaniem papierów i szczegółów odpraw pracowniczych – firma należy do tych bardziej hojnych, jak na amerykańskie warunki, bo daje 2 tygodnie odprawy za każdy przepracowany rok.
Layoff nigdy nie jest przyjemny, ale przerobiłam to już pięć lat temu, kiedy zwolniono mnie z roboty zaraz po ostatniej radioterapii i zanim jeszcze odrosły mi włosy po chemii. Wtedy okazało się że „co mnie nie zabiło, to mnie wzmocniło”, nie widzę więc powodu, dla którego ewentualna utrata pracy teraz miałaby być dla mnie katastrofą większą niż wówczas.
Najgorzej w takiej sytuacji byłoby z ubezpieczeniem. W Stanach praca = ubezpieczenie zdrowotne = spokojna głowa. Plan pracowniczy czyli grupowy, z rozłożonym ryzykiem, chroni w tym kraju przed grzebaniem w historii medycznej, doszukiwaniem się różnych pre-existing conditions i dyskryminacją ze strony firmy ubezpieczeniowej. O ile z brakiem kasy można sobie jakoś poradzić, jeśli wcześniej było się oszczędnym i zapobiegliwym, o tyle utrata ubezpieczenia w niektórych przypadkach może oznaczać bankructwo. Pięć lat temu przysługiwała mi COBRA, którą oczywiście wzięłam, mimo że kosztowała fortunę ($500 miesięcznie dla jednej osoby, plan rodzinny – ponad $1.500, a planu dla dwóch osób w ogóle nie oferowano). Nie miałam wyjścia, bo nie wiedziałam, jak szybko znajdę pracę z ubezpieczeniem, a przede wszystkim, czy w ogóle będę w stanie pracować. Oczywiście wyczyściło mnie to z pieniędzy, bo COBRA kosztowala 500, a zasiłku dla bezrobotnych dostawałam jakieś 1.400 na rękę, do tego wszystkie rachunki – jak zwykle, ale cóż – pieniądze rzecz nabyta…
Teraz jestem w dużo lepszej sytuacji, bo od pięciu lat jestem w remisji. No i mam włosy, w sporej ilości 🙂 Mam jednak nadzieję, że Ameryka dojrzała w końcu do tego, żeby zrobić porządek z tym całym ubezpieczeniowym syfem. I jest to jeden z powodów, dla których we wtorek będę głosować tak, a nie inaczej.
U was przynajmniej daja jakas odprawe, w wielu miejscach na odchodne dostaje sie uscisk dloni oraz karton na dobytek.
well, u nas jeszcze nie slychac o zwolnieniach… ale tak jak piszesz, przejmowac sie praca w takiej sytuacji jest bez sensu, bo decyzja podjeta i tak. tutaj tez daja odprawe, nie wiem tylko jaka.. moze najwyzsza pora sie dowiedziec…
ups! to 3mam kciuki, zeby na twoja glowe „siekierka nie spadla”!!
moja spadla na mnie 4 miesiace temu. na odchodnym nawet dziekuje mi w firmie nie powiedzieli… generalnie to nie jest wesolo. choc ja sie jeszcze ludze, ze jakas prace znajde… :O|
pozdrawiam cieplo!
Trzymam kciuki zeby bylo jak najlepiej moze byc w obecnej sytuacji!
Trudno powiedziec cos „blyskotliwego” w takiej perspektwie.
Dlatego tylko mocno trzymam kciuki za Ciebie Agnieszko. Badzmy dobrej mysli.
Trzeba poczekac az nastanie Obama. Wtedy sobie przypomnimy: „Za Busha zwolnili TYLKO 10%”
„…Mam jednak nadzieję, że Ameryka dojrzała w końcu do tego, żeby zrobić porządek z tym całym ubezpieczeniowym syfem. I jest to jeden z powodów, dla których we wtorek będę głosować tak, a nie inaczej…”
Ciekawe skad sie bierze ta dziecinna naiwnosc ktora pozwala oczekiwac ze pan Obama przyjdzie i magicznie, cudownie rozawiaze problem ubezpieczen.
Anerykanow jest cos 250 milionow. Gdyby Pan Obama dal na ubezpieczenie kazdego dolarow 1000 na rok, to byloby to, jak mnie kalkulator nie myli, 250 bilionow. A kazdy kto zetknal sie z lekarzem wie ze 1000 dolarow wystarczy na „dzien dobry”. Oczywiscie, ci zdrowi beda placic za tych chorych. W imie czego i kogo? Ja wole te pieniadze zostawic dla siebie, gdy bede ich potrzebowal.
Teraz niektorzy sa ubezpieczeni lepiej, inni gorzej. Jakos nei slychac zeby ludzie unierali na ulicach. A jak bedzie?… Bedzie tak jak w starym dowcipie za Komuny: „Jaka jest roznica miedzy kapitalizmem i socjalizmem? Odpowiedz: kapitalizm to nierownomiernie rozlozone bohgactwo, a socjalizm to rozwnomiernie rozlozona nedza”
Bedziemy mieli rownomiernie rozlozona nedze ubebzpieczeniowa. Nie mowiac o roznomiernie rozlozonej nedzy ogolnej.
Wlasnie niedawno pokazywano wywiad z szefem firmy FedEx. Zapytano go o podatki Obamy dla biznesow. Facio powiedzial: „Well, za te podatki moglbym zatrudnic 1500 osob”. Redaktor zapytal: „To znaczy ze jak wprowadza te podatki to FedEx zwolni 1500 osob?” Prezes odpowiedzial: „tak to wyglada”
I tak wlasnei wyglada Obamowe distribution of wealth”: rzeczywiscie bedziecia placic mniejsze podatki. Podatki od zasilku dla bezrobotnych