Pobudka o 6:30. Wyleźć z pierza zawsze jest ciężko, ale w taki szaro-ponury dzień gorzej niż zwykle. Myję zęby, zakładam portki i złażę na dół. Bruno wyleguje się na kocu, przeciąga i wystawia brzuch do drapania. Joey biega, jak szalony: obgryzanie butów i zabawek, dzikie podskoki i ogólne lizidupstwo. Po krótkich pertraktacjach zakładamy smycze i idziemy. Prosto przed siebie.
Zasada obowiązuje tylko jedna – spacerujemy aż będą dwie kupy, ale nie dłużej niż pół godziny. No bo ktoś na to całe niewiele robiące towarzystwo musi zarobić (organiczne żarcie, psia fryzjerka, że nie wspomnę o pożyczce hipotecznej), więc musi zdążyć do roboty nie później niż na 9:30. I pisać skrypty oraz wszelako-rozmaite implementation guides. Do godziny 17. minimum.
Jest dopiero jedna kupa, ale mija już pół godziny, więc czas wracać. Prysznic, kawa, toast z dżemem, żrytko dla psów, patrzymy, co słychać w sieci, i już zrobiła się 8:30. Więc autobusem do stacji metra. Mija pięć minut i nie ma pociągu. Mija dziesięć – dalej nic. Mija dwadzieścia – zebrany na stacji eklektyczny tłum złożony z Chińczyków, Rosjan, Hindusów oraz kilku przypadkowych Amerykanów i Polaków jest gotów zlinczować każdego napotkanego pracownika MTA (thank you for riding the MTA, anyone?)
Po dwudziestu paru minutach przyjeżdża metro. Jedziemy upakowani w wagonie jak śledzie w beczce, ale na szczęście tylko do najbliższej stacji ekspresu, skąd dalej też jedziemy upakowani jak śledzie w beczce. Ale już w innym wagonie. Tutaj przynajmniej informują nas, że całe to zamieszanie i wszystkie opóźnienia pociągów z mojej części Queensu spowodowane zostało wypadkiem w okolicach 34. Ulicy na Manhattanie.
Od razu wyobrażam sobie zwłoki na torach. Wiadomo, raz na kilka miesięcy ktoś spada w tym mieście z platformy wprost pod koła pociągu:( Dzisiaj jednak było inaczej – maszynista linii V zdążył zahamować, zanim rozwalił na miazgę pewnego porządnie ubranego jegomościa, który przechadzał się po torach. Z latarką w ręku. Jak twierdzi prasa, nie był to bezdomny, lecz przeciętny obywatel naszego miasta, który wszedł na tory z całkowicie niewiadomych powodów (Hero motorman’s life-saving stop: Saves man from subway track death)
I tyle. Co najwyżej, trochę spóźniłam się do pracy.
fajne wpisy – czytam regularnie od pewnego czasu. pozdrawiam z podwarszawskich Marek, Łukasz
Bardzo fajny wpis. Do tego brzmi jak nasz poranek… Chyba powinienem zacząć więcej pisać o Toronto, bo tutejsze służby typu TTC doprowadzają mnie czasem do gorączki.
W jakiej dzielnicy mieszkacie?
Mieszkamy na Queensie (na Rego Park).
super te „poranne spojrzenia”….!!!!!!
………………………………….
biedny psina ! na ta 2 kupe to moglas jeszcze 5 minut poczekac ;-))))