Niedziela rano: Piekny sloneczny dzien:)
16:45: Leje i wieje, zgodnie z przewidywaniami. Hanna, Hania, Haneczka!
14:00: Nadal spokój. Ale chyba jednak coś się szykuje, bo nasz zwykle odważny Bruno schowany na półce pod ławą, tak jak na zdjęciu poniżej (zdjęcie robione przy innej okazji, ale dobrze ilustruje jego ulubioną kryjówkę). Bruno zawsze się tam gramoli, kiedy się czegoś boi. A najbardziej boi się burzy i piorunów.
11:30: Na razie spokój, oprócz tego, że jest pochmurno, gorąco i parno jak w saunie. Byłam na targu, kupiłam swoje ulubione pomidory (ugly tomatoes) i trochę innych owoców i warzyw. Wino jest, woda jest, latarka i świece też. Więc powinniśmy jakoś przeżyć.
Huragan Hanna ma dotrzeć do Nowego Jorku dzisiaj późnym popołudniem i ma przynieść ze sobą bardzo silny wiatr oraz ulewny deszcz, nawet do 6 cali. Już wczoraj uprzątnęliśmy z podwórka i ganku większość doniczek i skrzynek z kwiatami, które razem z grillem i meblami ogrodowymi wylądowały w garażu. Zobaczymy, czy Hanna rzeczywiście da nam aż tak w kość, jak wynikałoby z zapowiedzi meteorologów. A może tylko trochę powieje i popada? Pamiętam co najmniej kilka sytuacji, kiedy to na przykład zapowiadana na kilka dni wcześniej śnieżyca kończyła się ledwo zauważalną warstewką śniegu na ulicy.
Zakupy zrobione. Psy wyprowadzone. Z samego rana, bo kto wie, kiedy będziemy mogli wyjść na kolejny spacer – przechadzki z dwoma długowłosymi shih-tzu w strugach deszczu akurat nie należą do moich ulubionych zajęć. Biedny Joey, bardzo nie lubi załatwiać swoich „potrzeb” w domu, chociaż mamy tutaj specjalnie wyznaczony w tym celu kącik z grubą stertą gazet. Bruno natomiast takich oporów nie ma i bywają dni, że trzeba go długo przekonywać do wyjścia z domu.
Dzisiaj rano zatrzymał się na środku chodnika i nie chciał się ruszyć w żadną stronę. Nie pomogało ani głaskanie, ani namawianie, ani nawet leciutki klaps w pupę, który skutecznie leczy 90 procent Brunowych napadów oślego uporu. Musiałam go wziąć na ręce, przenieść kilkanaście metrów dalej i jak nakręcaną zabawkę postawić z powrotem na chodniku. Dopiero wtedy dokończyliśmy naszą poranną trasę.
Teraz muszę jeszcze tylko wyskoczyć do sklepu po parę drobiazgów, a potem pewnie trzeba będzie zapomnieć o wychodzeniu z domu aż do niedzieli.
Nasza część Queensu jest nisko położona i skłonna do podtopień, chociaż przez sześć lat, odkąd tutaj mieszkamy, nie mieliśmy z tym zbyt wielu problemów. Tylko raz nalało się nam do piwnicy sporo wody – było to chyba dwa lata temu w czasie ulewy, którą opisywano później jako „ulewę stulecia” w Nowym Jorku.