Dzisiaj amerykańskie władze federalne rozpoczęły przyjmowanie podań o wizy pracownicze H-1B na rok budżetowy 2009 (Visa Application Period Opens for Highly Skilled Workers – New York Times). Znawcy tematu przewidują, że tak samo, jak w latach ubiegłych, cała pula zostanie wyczerpana w ciągu jednego albo dwóch dni, zwłaszcza że firmy takie, jak Microsoft oraz Google oraz ich podwykonawcy rzucą od razu po kilkanaście tysięcy aplikacji. Od paru lat co najmniej amerykańskie wizy pracownicze H-1B najczęściej trafiają w ręce programistów komputerowych. Do zdobycia jest tylko 65 tys. wiz, czyli tak naprawdę bardzo niewiele w stosunku do liczby zainteresowanych.
Podania będą przyjmowane w dniach od 1. do 7. kwietnia, ale w ostatnich latach zawsze było tak, że już pierwszego dnia liczba nadesłanych podań przekraczała liczbę dostępnych miejsc i kończyło się na loterii. Cała procedura z reguły odbywa się przy dźwięku zgrzytania zębów Lou Dobbsa i niektórych rodowitych Amerykanów, którzy twierdzą, że obcokrajowcy odbierają im pracę.
Ja mam co do tego pewne wątpliwości, bo primo po pierwsze – sama zaliczam się do foreign-born, więc jakoś głupio byłoby podcinać gałąź, na której się siedzi, a primo po drugie – od paru dobrych tygodni obserwuję bezskuteczne wysiłki mojej firmy, aby znaleźć do pracy kogoś z solidną znajomością oprogramowania Omniture i języków skryptowych. Moze Omniture to faktycznie dośc wąska specjalizacja, ale to w końcu Nowy Jork, więc jeśli nie tu, to gdzie?

Ano – w Indiach. Na deser ciekawostka – trzy firmy nadsyłające największą liczbę podań (w 2007 r. ich kandydaci otrzymali ponad 8,5 tys. wiz) to: Infosys Technologies, Wipro Limited oraz Satyam Computer Services – indyjskie firmy, które działają jak podwykonawcy dla firm amerykańskich.
Do następnego razu!
Agnieszka
Najlepszym komentarzem do tematu jest to zdjecie na samym poczatku tekstu;)
Microsoft póki co stracił cierpliwość i przeniósł część biur do Vancouver. Inne amerykańskie firmy też zdaje się zaczynają się przyglądać łakomym okiem Kanadzie.
Wiz jest rzeczywiście bardzo mało. Kanada co roku przyjmuje kilkaset tysięcy imigrantów. W zeszłym roku było to ponad 420 tysięcy, z czego ponad 230 tysięcy na pobyt stały!
http://workpermit.com/news/2008-03-17/record-number-immigrants-canada-2007.htm
Biorąc pod uwagę różnicę w ilości mieszkańców (Kanada ma ponad 33 miliony a USA ponad 303 miliony) widać, że USA tak naprawdę już dawno przestało być krajem otwartym dla imigrantów. Oczywiście mam na myśli legalną imigrację.
To fakt, minęły czasy, kiedy łatwo było legalnie wyemigrować do Stanów. Wszystkie procedury emigracyjne ciągną się latami, giną dokumenty, a jeśli ktoś tutaj jest nielegalnie i wpadnie nawet przy jakimś niewielkim wykroczeniu, może zostać deportowany w ciągu kilku tygodni. Dlatego ewentualni chętni tak rzucają się na te wizy pracownicze – to można załatwić jeszcze w miarę szybko.
Chetni moze i sa, ale juz nie z Polski. Nie oplaca sie jechac do Stanow, bo jesli ktos ma kwalifikacje i zna angielski znajdzie prace w kraju, a w najgorszym wypadku na Wyspach.
A jak ktos koniecznie chce za ocean, to moze rzeczywiscie lepiej do Kanady. Tylko ze Kanada chyba za spokojna.
No i jak znalazł, ‚The Toronto Star’ też biadoli nad polityką imigracyjną naszych południowych sąsiadów:
http://www.thestar.com/article/407789
Spoko. W USA jest dosyc wykwalifikowanych specjalistow w dziedzinie IT. Tylko ONI KOSZTUJA ZA DUZO. Przemysl, lacznie z Panem Gatesem na czele, chce DODRZE I TANIO. Niestety, albo jest dobrze, albo jest tanio. Albo jest H1B- ludzie sa dobrzy, tani, mozna ich wudutkac a potem odeslac do domu. A miejscowi beda bezrobotni albo ewentualnie flipowac burgery. A studenci, widzac co sie dzieje, beda studiowac wszystko tylko nie inzynierie.
Pana Gatesa widac bo jest glosny. Organizacji inzynierskich takich jak IEEE czy ACM, ktorych czlonkowie bynajmniej nie uwazaja ze wiz H1B jest ZA MALO, a wrecz pzreciwinie, uwazaja ze JEST ZA DUZO jakos nie widac. Politycznie niepoprawni? Albo nie maja doscia do mediow. Tak dobrego jak Pan Gates.
Moze dojscie to i maja ale media nie chca z nimi rozmawiac
bo wlasnie moga byc politycznie niepoprawni
a kto moze sobie na to pozwolic, skutki moga sie okazac paskudne
A.L. czy widziałeś kiedykolwiej jakąś korporację zawodową, cech, związki zawodowe itp. która by miała ochotę przyjmować nowych członków? Z założenia tego typu organizacje są po to, żeby chronić ich członków przed konkurencją, niezależnie od tego, czy ma to sens czy nie. Gdyby spytać przeciętnego Europejczyka albo Amerykanina (o dziwo Kanadyjczycy mają tu inne zdanie) czy zakazać imigracji to oczywiście powiedzą, że tak. Tyle, że ani w Stanach ani w Europie nie ma wystarczającej ilości wykształconych osób i trzeba zatrudniać na przykład Hindusów. Oczywiście, że USA nie musi zmieniać swojej polityki wizowej. Dzięki temu to w Kanadzie zostaną podatki Microsoftu i tych wszystkich firm, które zrozumiały, że szkoda czasu i pieniędzy na amerykańską biurokrację. Dodam, że żeby zatrudnić kogoś w Kanadzie pracodawca musi udowodnić, że nie może znaleźć Kanadyjczyka, który ma wymagane kwalifikacje. Poza tym oferta pracy musi przewidywać płacę na takim samym albo WYŻSZYM pozomie jak płaca dla Kanadyjczyków na pobobnym stanowisku. I co? I jakoś nie mogą nadążyć z przerabianiem tych ofert, takie jest zapotrzebowanie.
W dzisiejszych czasach można się albo okopać na swojej pozycji i czekać aż wszystkie firmy wyniosą się powoli do Chin i Indii albo próbować przyciągać zdolnych ludzi do siebie i zatrzymywać miejsca pracy. A ludzie w Indiach i Chinach są piekielnie ambitni i z dobrym amerykańskim wykształceniem bardzo szybko staną się dla USA poważną konkurencją. Już się stali.
kw, nei opowiadaj glupot. Znam co najmniej pol tuzina osob loco USA, z wieloletnim doswiadzczeniem w przemysle komputerowym, polowa z Ph.D. druga polowa z M.Sc, z umiejetnosciami na biezacao, ktore mimo wysylania kilkunastu – kilkudziesieciu CV meisiecznie nie moga znalezc pracy. Znam ludzi mlodych, po studiach, z doktoratami, ktorzy nie moga znalezc pracy. Tez z branzy IT. Tymczasem firmy az piszcza o Hindusow.
A z tym „placeniem tak samo” czy „udowadnianiem ze nei ma lokalnego pracownika” to wiesc na poziomie ksiazeczek dla skautow lub Ani z Zielonego Wzgorza. Moglbym ci to objasnic, ale tylko prywatnie, przy piwie. Publicznie sie boje.
P.S. Jedna z tych osob z Ph.D. i 20 letnim doswiadczeniem, ale za to bez pracy, to moja malzonka.
A.L. – to są dwie różne rzeczy. Zgadzam się, że ludzie z PhD mają problemy z pracą, niezależnie od specjalności. A to dlatego, że jest za dużo doktorantów i ludzi z doktoratami. Uczelnie na każdego doktoranta dostają granty, więc chętnie przyjmują coraz większą rzeszę studentów. No a potem są problemy z pracą. Znam ten problem doskonale, bo sam jestem doktorantem i mam znajomych z doktoratami z róznych dziedzin, którzy potem latami tułają się po różnych amerykańskich dziurach za chlebem…
Natomiast w branży IT, jak pokazuje najlepiej przykład Gatesa, Torvaldsa czy wielu innych doktorat wydaje się bardziej przeszkodą niż pożytkiem. W bibliotece uniwersyteckiej w której pracuję (jedna z największych w Północnej Ameryce) większość ludzi z IT to młodzi ludzie z MA. Do tego większość z nich przyjechała do Kanady niedawno. Z Indii, Europy albo Chin. Wygrywają konkursy bo są lepiej od miejscowych wykształceni i znają języki. Bardzo często kształcili się na tutejszych uczelniach, albo amerykańskich. A płacić nie da się im gorzej niż miejscowym, bo to instytucja publiczna.
Tak można sobie dyskutować, ale mnie wydaje się dalej, że najważniejsze jest to, że jeśli system amerykański będzie zbyt sztywny to miejsca pracy po prostu się przeniosą za granicę. I tyle.