Aktualizacja (godz. 1 rano we wtorek): Poniższy tekst opublikowany kilka godzin temu wyjątkowo szybko się zdezaktualizował, ale pozostawiam go bez zmian. Dzisiejszej nocy huragan wyrządził ogromne szkody na Manhattanie, Rockaways i w wielu innych miejscach – rzeczywistość okazała się niestety gorsza od przewidywań. Ale o tym za kilka godzin.
Czy zdarzyło się wam kiedyś umówić z kimś w ciemno w oczekiwaniu, że jest to sprawa godna wielkiej wagi, bo tak można było wywnioskować z kontaktów przez telefon / email / listy / telepatię? Po czym okazało się, że oczekiwania przerosły rzeczywistość? Jeśli nie, to gratuluję zdrowego rozsądku i stawiania poprzeczki na odpowiedniej wysokości. Jeśli tak – to tak mniej więcej w poniedziałek do południa wyglądał huragan Sandy oglądany z miejsca, w którym mieszkam (środkowy Queens).
Jak do tej pory mamy dużo szczęścia, bo akurat u nas niewiele się dzieje. W niedzielę wieczorem zamknięto komunikację miejską w Nowym Jorku. W poniedziałek rano nie trzeba było iść do pracy, ponieważ… w niedzielę wieczorem zamknięto komunikację miejską. Od rana trochę wiało i trochę popadało – pogoda taka, jaka w Polsce jest w listopadzie na porządku dziennym i w jaką w podstawówce zakładało się tornister na plecy i maszerowało do szkoły. Około drugiej po południu zabraliśmy psy na spacer. Trochę pokropiło, trochę podmuchało, ale w sumie nie zdarzyło się nic, co mogłoby psa rasy shih-tzu narazić na stres i powstrzymać od zrobienia kupy.
Tak to wyglądało u nas, co oczywiście nie znaczy, że tak było wszędzie. W wielu miejscach położonych nad brzegiem Atlantyku, nad Hudson i East River woda zalała ulice i piwnice. Ucierpiało wiele miejscowości w New Jersey, m.in. Atlantic City i Hoboken, Rockaways na Queensie, Coney Island na Brooklynie oraz Battery Park. Na Long Island ponad 600 tys. ludzi nie ma prądu. A na 57. Street na Manhattanie zawalił się dźwig (halo, halo – przy zapowiadanym huraganie stulecia pozostawia się dźwig na wysokości 60 piętra?) Wystarczy włączyć telewizję, aby przekonać się, że początkujący reporterzy lokalnych stacji telewizyjnych z wielkim poświęceniem wkładają kalosze i ortaliony, by z narażeniem zdrowia i bielizny relacjonować huragan z najgłębszej kałuży, jaką tylko udało się znaleźć…
Tu, gdzie mieszkamy, tak naprawdę dopiero koło szóstej wieczorem zaczęło porządnie wiać i padać. Mam nadzieję, że dużo gorzej nie będzie, choć doświadczenie uczy, że należy być ostrożnym z chwaleniem dnia przed zachodem słońca. Bo jeszcze wiele może się zdarzyć.
Wideo poniżej jest tylko częściowo na temat, bo traktuje o gościu, który podczas huraganu wybrał się na poranny jogging bez koszuli, za to w masce konia i akurat nakręciła to ekipa telewizyjna:
Wtorek,z uwaga sledze wszystkie wiadomosci o huraganie ,sa bardzo krotkie,zdjecia te same,nie ma zagrozen,krakowaska TV traktuje to zdarzenie
normalnie i bez trrwogi !!!.Podobno to nie huragan,tylko…wiecdobrze sie dzieje.
Mamy w kraju szczescie,ze omijaja nas takie kataklizmy,w zamian mamy
powodzie,ktory w tak malym kraju sa prawdziwa kleska.
U mnie to byla intuicja. Potem porownalam „notatki” z dwoma kolezankami z pracy. Jednya perceptywmna kalifornijka, zyjaca blisko z Natura mowila to samo co ja, ze idzie wielka Sandy i odczuwa to w jelitach. Druga mowila tez to samo. Moja szefowa po tym jak wiedzialam na poziomie komorkowym „gut feeling”, ze odszedl moj Tesc ze stanu materii (1/24/11 medytowalam wieczorem nad zatoka, kiedy „powiazanie kwantowe” sie zmaterializowalo w czasie EST + 6 godzin i nie dawalam mezowi spokoju aby zadzwonil do Polski – Tesc mial bezobjawowego raka pluc, o ktorym dowiedzielismy sie po sekcji, poszedl poprostu do szpitala po swietach i juz nie wrocil). Poszlam oczywiscie do pracy i powiedzialam rano szefowej, ze Tato mojego meza odszedl ze stanu materii ale moj maz jeszcze o tym oficjalnie nie wie. Moja szefowa wprawdzie popatrzyla na mnie jakbym miala 2 glowy ale lubi „suspense” wiec jak detektyw poprosila o szczegoly. Kiedy wrocilam do biurka po spotkaniu biznesowym i odczytalam poczte od meza „Moj Tato zmarl …” i popatrzylam na godzine, to sie rozmylam we lzach. Szefowa powiedziala wowczas, ze zawsze bedzie sluchac mojej intuicji. Wiec jak powiedzialam jej, ze Sandy to bedzie huragan, ktory selektywnie dokona zniszczenia jakiego jeszcze nie bylo, to powiedziala, zeby koniecznie zabrac laptop do domu, bo pewnych rzeczy nie da sie przelozyc. Ale Sandy nauczyla nas, ze sie jednak da. Zdjec ze zniszczen w NJ i NYC nie moglam ogladac. Wystarczylo zobaczyc jak ludziom zalalo ulice do skrzynek pocztowych i Niagara Falls u mnie wlaczyla sie automatycznie. Poszlam medytowac do sypialni. Byla pelnia ksiazyca i milismy zaplanowana sesje Global Coherence Initiative. Tym razem jako „focus” dali nam spokoj przed elekcja, ale ja sobie zmienilam na spokoj po Sandy i aby wszyscy byli bezpieczni. Nie potrzebowalam miec wlaczonego laptopa aby odczuwac sercem i komorkowo bliskosc wszyskich. To stalo sie automatycznie. Ciesze sie, ze jestescie zdrowi i nie ma u Was lokalnych zniszczen. Mysle o wszystkich, ktorych dzisiejszy ranek obudzil do nowej ciezkiej rzeczywistosci. Dla mnie podroz do pracy samochodem zamiast wygodniejsza komunikacja kolejowa (Amtrak w dalszym ciagu naprawia druty i usuwa drzewa z linii Providence) to niewielka zmiana. Pozdrawiam serdecznie i sciskam wszyskich 🙂