Jeśli jakiś pies miał gdzieś szczęśliwe życie, to na pewno był to Frankie – maltańczyk naszej sąsiadki Rose. Hołubiony i rozpieszczany przez swoją panią od szóstego tygodnia życia, był jedną puchatą kulką radości. Kręcił się jak fryga wokół swoich ulubionych czworonogów i dwunogów i przeskakiwał z trawnika na trawnik przy byle okazji. Oraz bez okazji.
Dzień rozpoczynał od spaceru z panią do parku, gdzie spędzał czas biegając po boisku i obwąchując nogawki ćwiczącycym jogę Chińczykom. Po południu – spacer z panią po okolicy i od czasu do czasu zabawa z naszymi psami. Wieczorem – mycie łapek oraz kolacja, najczęściej złożona z tego samego, co jedli państwo, na przykład ziemniaczanego purée i duszonego kurczaka. Nie wątpię, że mój łakomczuch Bruno chętnie zamieniłby swoje suche kulki i jedzenie z puszek (co prawda organiczne) na dietę, z jakiej korzystał Frankie, ale niestety nic z tego. Z tego co mi wiadomo, jeśli shih-tzu raz przyzwyczai się do domowej kuchni, to później nie ma już mowy o powrocie na „psią” dietę, wolę więc nawet nie próbować.
Rose pochodzi z włoskiej rodziny i jest od dłuższego czasu na emeryturze, podobnie jak jej chory mąż, który od paru dobrych lat prawie nie wychodzi z domu. Odkąd tu mieszkamy, zawsze była szczupła, zadbana i energiczna, ale kiedy trzy lata temu pojawił się Frankie, wygląda, jakby ubyło jej dobrych 10 lat.
Jeśli Frankie kogoś polubił, to nie pozostawiał co do tego ani cienia wątpliwości. Tego lata bardzo zaprzyjaźnił się z naszem Joey’em. No bo jak tu nie uznać wzajemnego szarpania za łapki, przewracania na plecy i obsikiwania tego samego krzaka za oznaki psiej przyjaźni aż do grobowej deski? Czasem spotykaliśmy się na spacerze, czasem Rose zaglądała do nas na podwórko. Lubiła wyprowadzać go na spacer bez smyczy, bo chociaż Frankie biegał jak nakręcony po wszystkich okolicznych trawnikach, to zawsze bezbłędnie reagował na głos swojej pani.
Wczoraj rano czekałam na autobus na przystanku naprzeciwko gabinetu naszego weterynarza. Autobus długo nie nadjeżdżał, za to podjechała furgonetka ambuvet czyli pogotowie dla zwierząt. Kierowca wyniósł z samochodu klatkę, w której leżał przykryty kocem nieruchomy zwierzak, widać było tylko białe łapy. Chwilę później zobaczyłam zapłakaną Rose. Nie musiała nic mówić, bo wyczułam, co się stało. Powiedziała mi, że kilkanaście minut wcześniej wybrała się z Frankiem na poranny spacer i ledwo zdążyli wyjść z domu, jak piesek wyskoczył na ulicę prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu. W swoim zielonym kubraczku i na smyczy.
Kiedy wczoraj wieczorem przechodziliśmy koło domu Rose, Joey nie był w stanie spokojnie minąć tamtego miejsca. Kręcił się w kółko i zawracał, odbiegał, wracał i obwąchiwał schody. Nie wątpię, że dużo wcześniej wyczuł to, co ja zauważyłam dopiero po chwili – ślady krwi na jezdni, na chodniku i na schodach do domu.
Nawet jeśli pies nie jest w stanie wyprostować swojemu panu pokręconego życia, to może sprawić, że kolejny byle jaki dzień stanie się bardziej znośny – jeden, drugi i setny. I to jest wszystko, czego możemy od psa oczekiwać. Może tylko tyle, a może aż tyle? Nie mam wątpliwości, że dog people wśród nas doskonale to rozumieją, natomiast cynicy pewnie pomyślą, że przecież to był tylko pies.
szkoda psiaka! psy są coraz częściej o 100 proc. lepszymi przyjaciółmi niż ludzie!!!!
głaski dla Twoich futrzastych! 🙂
Bardzo mi żal sąsiadki…
Oj, jak mi przykro. Sama mam psa i wiem, jak bardzo takie stworzenie odmienia zycie….
I zal bardzo Rose i jej meza – sporo w zyciu zapewne przeszli i ten pies byl dla nich ogromna radoscia…
I trudno bedzie wypelnic te pustke….
” wybrała się z Frankiem na poranny spacer i ledwo zdążyli wyjść z domu, jak piesek wyskoczył na ulicę prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu, w swoim zielonym kubraczku i na smyczy”
Na smyczy?… Nie rozumiem
Niestety, wypuściła smycz z rąk (jak i dlaczego – tego nie wiem, ale to jest starsza pani), a piesek wyskoczył na jezdnię. Też zdarzyło mi się parę razy upuścić plastikową rączkę do smyczy, która jest dość ciężka i robi trochę hałasu, kiedy uderzy o chodnik. Mój pies przestraszył się hałasu i pobiegł prosto przed siebie, ale na szczęście nic się nie stało. Domyślam się, że w tym przypadku mogło być podobnie.
Ja jestem cat person, a też rozumiem. Współczuję
Jak bardzo nasze zycie jest zalezne od psiny i odwrotnie mozna zobaczyc tu
http://www.pbs.org/wgbh/nova/nature/dogs-decoded.html
Szkoda psiaka i babci ale z doswiadczenia wiem ze nie mozna psu pozwolic na takie frywolnosci jesli mieszka sie z duzym miescie i trzeba go wyprowadzac na spacer. Pies tak jak kazdy musi miec dyscypline nawet w wychodzeniu z domu.
Odkąd mam psa, dokładnie to wszystko rozumiem. Bardzo współczuję właścicielce no i różnym przyjaciołom pieska. Mój pies podobnie jak Frankie uwielbia ludzkie jedzonko, i podajemy mu pół na pół. Pół to pieskie jedzenie, a drugie pół to przygotowane przez nas mięso z kurczaka, jagnięciny albo wołowiny – tej samej jakości co dla nas. Pies zdecydowanie woli nasze jedzonko, no ale kto by nie wolał. Weterynarz dał mi kilka przepisów na psie potrawy, bo wbrew pozorom psy mają delikatne systemy trawienne i dieta dla nich musi być zbilansowana i zawierać wszystkie potrzebne im rzeczy.
Mój pies czasem też wyrwał się ze smyczą, a czasem ja ją upuściłam. Czasem też puszczam go ze smyczą z nadzieją, że to spowolni ewentualną ucieczkę. Piesek jednak jest bardzo do nas przywiązany i wraca jak go wołamy. Od niedawna w parku może chodzić bez smyczy – do niedawna były obawy, że wiewiórki były zbyt dużymi pokusami, albo inne psy.
Psy są fenomenalne, a zwierzęta w ogóle są fantastyczne.
Pozdrawiam.
Alicja
Dla Salonu i innych psiarzy:
Alicja
Piękne, Alicjo – dzięki za link w imieniu psiarzy odwiedzających Salon. Byłam wczoraj u Rose, zanieść kwiatki i pogadać. Nie wiem, czy Frankie rzeczywiście był na smyczy, ale kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem. Dzisiaj na spacerze po raz kolejny zdarzyło mi sie upuścić smycz Joey’ego, ale na szczęście nie uciekał, tylko przestraszony przysiadł na chodniku.
Miłość zwierzęcia jest bezwarunkowa – to piękne …