Wczoraj mniej więcej o siódmej wieczorem – telefon. M. potakuje, odpowiada monosylabami, zadaje jakieś pytania, a mina rzednie mu coraz bardziej. Mniej więcej po 2-minutowej wymianie zdań z osobą na drugim końcu podaje mi słuchawkę i grobowym głosem obwieszcza – znalazła się właścicielka Simby, chcesz oddać? No to pięknie, myślę – całkiem zapomnieliśmy o zdjęciu rozwieszonych parę tygodni temu w okolicy ogłoszeń o znalezionym kocie.
Nie będę ukrywać – pierwsza myśl była taka, że nie, wcale nie chcę oddać, bo Simba jest już moja. Ma w pralni kuwetę, z której grzecznie korzysta, zapas konserw z kurczaka Wellness, oraz doktora tuż za rogiem. Poza tym właśnie odkryła korzyści i przyjemności płynące ze szczotkowania przy pomocy FURminatora – opatentowanej plastikowej szczotki dla zwierzaków, która kosztuje co najmniej dwa razy więcej niż powinna, a którą kupiłam w nadziei, że będzie odpowiednia dla psów. Psy FURminatorem pogardziły, natomiast Simba bez najmniejszych protestów kładzie się na podłodze i poddaje zabiegowi „furminatorowania”.

FURminator
Od czasu, kiedy się do nas przybłąkała, przybrała na wadze prawie funt i po trzech dawkach Mita Clear zaświerzbione uszki też są w coraz lepszym stanie. Mamy nasze codzienne rytuały – ja wieczorem przed komputerem, a Simba – na krześle obok. Od czasu do czasu wskakuje na biurko i próbuje pchać łapy na klawiaturę. Mniej więcej co dwa paragrafy robimy przerwę na drapanie Simby po karku, a po jakichś dwudziestu minutach zaczynają się jej zamykać oczy.
Myślałam o tym wszystkim, zanim wzięłam słuchawkę. Ale trudno – jeśli znalazła się właścicielka, to Simba powinna wrócić do swojego domu, co najwyżej z FURminatorem w posagu.
Biorę słuchawkę. Po drugiej stronie pani, która usłyszawszy wymianę zdań między mną a M. od razu przechodzi na polski:
– Gdzie pani mieszka – pyta.
– A pani gdzie – odpowiadam pytaniem na pytanie.
– Tu i tu. Miałam kota, niedawno nam zginął, córka nie może przeboleć i płacze po nocach. Koleżanka zobaczyła ogłoszenie u weterynarza, więc od razu dzwonię.
Okazuje się, że mieszkamy na tej samej ulicy, znamy się z widzenia i mówimy sobie dzień dobry. Zapraszam więc właścicielkę mojego kota do siebie, na oględziny Simby, która właśnie wmiotła kolację i z pełnym brzuchem przechadza się po biurze. Po kilku sekundach już wiemy, że Simba nie jest tej pani, Simba jest nadal moja.
Z czego płynie wniosek, że należy być nader ostrożnym przy formułowaniu życzeń, bo a nuż się spełnią. Be careful what you wish for.
No, to widze, ze wpadlas juz jak sliwka w kompot. Oficjalnie jestes cat person.
cat person!
Niesamowite! Wygląda na to, że kotka świetnie trafiła!
Może jesteś podobnie jak ja, a cat and dog person. Nie potrafię dokonać wyboru które zwierzę lubię bardziej, pewnie dlatego, że ja właściwie lubię wszystkie zwięrzęta. Czasem żałuję, że nie studiowałam zoologii.
no i bardzo dobrze :)))
He he! Miękkie serce, to se kicia wypatrzyła nowe miejsce zamieszkania. Ja też bym chciała kota, ale mam psa i papugę, a papug mógłby tego nie przeżyć :(.
To juz nie ma zadnych watpliwosci, jestes przypisana do kota:) Ale najbardziej podobalo mi sie to przejscie rozmowy na jezyk polski. Ja tez ostatnio coraz czesciej „odkrywam” rodakow w okolicy, a to dwie kasjerki w nowootwatym warzywniaku, a to kelnerka w zaprzyjaznionej knjapce. A dzielnica ciagle uchodzi za grecko-wloska:))
Fakt, rodaków można spotkać tutaj wszędzie, nie tylko w dzielnicach uważanych za typowo polskie, tak jak Greenpoint czy ostatnio coraz bardziej Ridgewood.
A kot mój ci jest 😉
Jestes teraz dog and cat person:-)