Wczoraj byliśmy na Lymphomathonie – podobnie jak w zeszłym roku, 5-kilometrowa trasa prowadziła z South Street Seaport przez Dolny Manhattan mniej więcej do połowy Brooklyn Bridge i z powrotem do punktu wyjściowego. Fajna sprawa – kilkuset ochotników zobowiązało się do zbierania funduszy dla Lymphoma Research Foundation i wzięło udział w biegu, a właściwie w marszu.
Tegoroczny rekordzista zebrał aż 17 tys. dolarów, ale o takiej sumie można marzyć pewnie tylko jeśli ma się poparcie jakiejś nieźle prosperującej firmy. Inni uczestnicy – różnie, od kilkudziesięciu do kilku tysięcy dolarów. My zebraliśmy w sumie $375 – część pieniędzy z mojego małego projektu po godzinach, resztę wpłaciły dziewczyny czytające ten blog – wiecie, że o Was chodzi i bardzo Wam dziękuję 🙂
Ogólnie wszyscy razem zebraliśmy jakieś 110 tysięcy dolarów – mniej niż w zeszłym roku, ale recesja nie omija też organizacji charytatywnych. Akcja potrwa jeszcze przez kilkanaście dni i jest nadzieja, że pieniędzy na koncie LRF trochę przybędzie, choć pewnie trudno będzie osiągnąć planowany cel 200 tys. No cóż, akurat o tych nowotworach ludzie wiedzą mało i jakoś trudniej ich zmobilizować do działania oraz otwarcia portfela. Każdy wie, co to jest rak piersi i co oznacza pink ribbon / różowa wstążeczka, a fundacje zbierające środki na rzecz walki z tą chorobą bez większych problemów znajdują bogatych sponsorów (Avon, Revlon itd.) i poparcie ze strony mediów. Natomiast o chłoniakach (Hodgkin’s & Non-Hodgkin’s lymphomas) nie każdy słyszał i mało kto wie, że te nowotwory w Stanach zaliczane są do dziesięciu najczęściej występujących.
Sama zresztą też nie od razu byłam gotowa do podjęcia jakiegokolwiek działania. Początkowa ulga, że skończyła się chemia – wielogodzinne infuzje świństw, podawanych przez pielęgniarki uzbrojone po szyję w gumowe fartuchy o grubości pancerzy – ustąpiła miejsca niedowierzaniu, czy to aby na pewno już koniec. Już nie wiem, czy bardziej śmieszyły mnie wtedy czy też złościły komentarze, że „no, to teraz możesz znowu żyć normalnie”, tak jak gdyby mowa była o katarze albo dokuczliwym epizodzie biegunki.
Żaden szanujący się amerykański onkolog nie da swojemu pacjentowi gwarancji na całkowite wyleczenie, tak samo jak nie okłamie dorosłego pacjenta ukrywając przed nim fakty dotyczące choroby czy wyników badań. Szlag mnie trafia, kiedy słyszę o praktykowanym czasem w Polsce zwyczaju niemówienia choremu, co mu dolega – według mnie jest uzasadnione wyłącznie w sytuacji, kiedy pacjentem jest dziecko, nigdy, gdy chodzi o osobę dorosłą. Jakim prawem lekarz albo rodzina uzurpuje sobie prawo do robienia ze sprawnego umysłowo dorosłego człowieka bezwolnego idioty, któremu nie mówi się, co mu naprawdę jest i czy został mu rok czy miesiąc życia?! Kto wie, może niejeden dziadek wiedząc jak mało życia mu pozostało rzuciłby wszystko w diabły i za ostatnie oszczędności pojechał wygrzewać kości na francuskiej Rivierze.
Pogoda była wczoraj taka sobie – gęsta mgła nad miastem, ale na szczęście nie padało i nie było też zimno. Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z Lymphomathonu – resztę wrzuciłam na Flickr (gdyby ktoś chciał obejrzeć, są tutaj). Nowy Jork we mgle prezentuje się lepiej niż myślałam – zresztą dla mnie Nowy Jork zawsze wygląda fantastycznie, niezależnie od pogody. I czy nie są prześliczne te pięcioletnie modelki fotografowane na moście?

Zbiórka na South Street Seaport

Bob już nie żyje, ale Team Okie nadal pamięta

Żółta koszulka dla "wygranych"

Brooklyn Bridge

Miasto we mgle

Modelki na moście
Gratuluje i takiej sumy! Ja co roku robie w sasiedztwie domow zbiorke na podobna organizacje i niestety wypada to zawsze marnie, a w tym roku zalosnie….
Podczytuje bloga od jakiegos czasu, uwielbiam Nowy Jork ( mieszkam w Kaliforni)…. Chetnie nawiaze kontakt, zajmuje sie web development & usability, human computer interaction, etc. Wydaje mi sie ze zajmujesz sie podobnymi tematami (chyba kiedys to wyczytalm gdzies na blogu), w kazdym razie widze Omniture Summit na zdjeciach, uzywam ich software do web metrics… pozdrawiam, Aldona
ciesze sie, ze marsz sie udal i przesylam wirtualne usciski 🙂
[…] [Salon nowojorski] Nowy Jork we mgle […]
Dzięki – wszystko poszło w sumie nie najgorzej. Poza tym jest to dla mnie jedyna w roku okazja, żeby pochodzić po Brooklyn Bridge, bo tak poza tym to raczej mi tam nie po drodze.
AW – część moich obowiązków polega na pisaniu specyfikacji do Omniture SiteCatalyst i wdrażaniu kodu albo przygotowywaniu instrukcji dla innych, jak mają to robić, stąd też moje uczestnictwo w Omniture Summit.
Gratuluje!
Piekne zdjecia Agnieszko. Ciesze sie, ze piszesz na ten temat, w ten sposob szerzy sie wiedze o tym wcale nierzadkim raku. Mam kolezanke w Polsce, ktora przeszla kuracje na chlonniaka trzy lata temu. Ma sie dobrze. Ciesze sie, ze pogoda w sobote byla niezla. Pozdrawiam:-)
NY we mgle wygląda pięknie! ;O) gratulacje za udział w imprezie! pozytywna sprawa mimo okoliczności.