Poniedziałek – piątek – niedziela. Poniedziałek – piątek – niedziela. Czy tylko mnie się tak wydaje, czy też faktycznie w miarę upływu lat zmienia się nasze poczucie czasu? Z każdym rokiem szybciej mija mi czas i jak tak dalej pójdzie, niedługo będę mogła się podpisać pod wypowiedzią pewnego pacjenta jednego z moich licznych doktorów: Jeszcze niedawno wszyscy dookoła powtarzali mi, że jestem młody i że mam czas na różne sprawy. A teraz się okazuje, że jestem już na wszystko za stary.
Ostatni tekst w tym blogu napisałam ponad dwa tygodnie temu i co gorsza, zupełnie nie jestem w stanie się z tych dwóch tygodni rozliczyć, bo niczym nie różniły się one od wszystkich innych – ani od tych, które wcześniej, ani zapewne od tych, co to później itd. Może najwyżej tym, że miały jedną nóżkę bardziej, bo ostatnio zdarzyło się kilka rzeczy, które mnie mocno wkurwiły, oraz pewne pieniądze poszły się pieprzyć. No cóż, pieniądze szczęścia nie dają i vice versa, szczęście nie daje pieniędzy, więc pozostaje tylko mieć nadzieję, że się kiedyś odrobi. O ile oczywiście będzie się robić, co też takie pewne nie jest.
Speaking of which, w ubiegłym tygodniu mieliśmy zakończenie pewnego projektu, nad którym spędziłam ostatnich kilka tygodni. Wszystko odbywało się o godzinie piątej rano (na szczęście pracowałam z domu, bo mam zdalny dostęp do serwerów firmy), przy pełnej mobilizacji kilku osób tutaj w Stanach (programiści oraz menadżer projektu) oraz w Indiach. Przy tej okazji tak sobie pomyślałam, że przeciętny „zjadacz” Internetu zapewne rzadko zastanawia się nad tym, że mimo dostępności różnych zaawansowanych technologii nadal jest przy tym wszystkim bardzo dużo ręcznej roboty. I jak przychodzi co do czego, maszyna nie zastąpi człowieka, który w odpowiednim momencie ma przycisnąć jakiś czerwony guzik.
Mimo że można napisać skrypty, które uruchomią to czy tamto o każdej najbardziej nawet dziwacznej porze dnia i nocy, w przypadku super ważnych projektów firmy często wybierają opcję manualną, w której kilka wyznaczonych osób wszystko koordynuje i każdy odpowiada za jakiś tam fragment całości. Mój kawałek poszedł zgodnie z planem i o wpół do szóstej byłam z powrotem w łóżku. Niestety, nie da się tego powiedzieć o reszcie, bo przy tych wszystkich zmianach unieruchomiona została na kilka godzin główna strona czyli homepage jednego z serwisów mojej firmy. Oops…
Od tego momentu z nieco większą wyrozumiałością będę patrzeć na nieśmiertelną „archiwizację i porządkowanie danych” na Naszej Klasie.
Mi tez czas strasznie szybko leci. Niby tydzien sie wlecze, a tu kolejny weekend a sprawy w pracy niezbyt daleko sie ruszyly. Niby sie ciesze, bo juz wiosna, bo bedzie cieplej, bo znowu weekend, ale mimo wszystko mnie to przeraza.
„pociesze” was, ze osobie bezrobotnej czas zapieprza jeszcze szybciej…
tez tak mam. na dodatek ja w ciagu tygodnia nie mam na nic czasu, a weekend nic mi sie nie chce.
Witamy w swiecie, gdzie batute trzyma model kariery Protean (24/7/365). Dlatego polecam zyc i cieszyc sie chwila. Przeszlosci nie mozna poprawic, przyszloscia najlepiej sie nie martwic lecz ja kreowac a chwila jest tu – realna, „namacalna” i polecam „wycisnac” z niej jak najwiecej soku. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Ja myslalem ze tylko u mnie a tu jak widac z powyzszego czas definitywnie zapieprza szybciej.
Kto za tym stoi?
Nie chce nic sugerowac, ale wiekszosc zegarow dostepnych na rynku jest produktem made in china:)
No proszę, nie tylko ja nie mam na nic czasu…
To chyba już tak niestety jest. I nie ma się co łudzić, że będzie kiedyś czas na odrobienie zaległości. Moi rodzice odkąd przeszli na emeryturę są tak zajęci, że robią grafik na kilka tygodni do przodu…