Czy zdarza się Wam czasem słyszeć jakiś utwór w radio, rozpoznawać melodię, ale nie mieć bladego pojęcia, czyje to nagranie? I czy nie doprowadza Was to do szału, zakładając oczywiście, że nie macie przy sobie iPoda z music recognition software? Ta piosenka tkwiła mi w głowie od dość dawna, a konkretnie – od roku, w którym przyjechałam do Stanów i właśnie rozpoczynałam karierę niani w Nowym Jorku.
W każdy weekend jeździłam na Long Island razem z rodziną, u której wtedy pracowałam. Mąż, żona, dwoje dzieci. Pan domu uwielbiał wszelkiego rodzaju gadżety – cokolwiek mogło to oznaczać na początku lat 90-tych – i do swoich różnych hobby zaliczał także kompilowanie składanek muzycznych. Na CD? Na kasetach? Takich szczegółów już nie pamiętam, wiem natomiast, że słuchaliśmy tych nagrań w samochodzie w drodze z Manhattanu do Hamptons, gdzie mieli wielki luksusowo urządzony dom nad brzegiem Oceanu.
Na którejś z tych płytek – a może kaset – znalazła się ta właśnie piosenka. Nie miałam pojęcia, kto i kiedy ją nagrał, nie znałam ani tytułu, ani nazwiska wykonawcy, tak więc po prostu nie byłam w stanie jej odszukać, mimo że w międzyczasie pojawił się Internet, różne Infoseeki oraz Google. Jedyne, co pamiętałam, to melodia i pierwsza linijka tekstu, więc różne przypadkowe googlowania nie przynosiły efektu.
Aż do ubiegłej niedzieli. W niedzielę – eureka! Najpierw udało mi się odnaleźć tytuł i pełny tekst, a potem całą historię, wersje Terry’ego Jacksa, Nirvany i Westlife. I dalej poszło już z górki – Seasons in the Sun w całej okazałości na YouTube, iTunes itd. Poniższą wersję Brelowskiego Le Moribond Terry Jacks nagrał w 1974 r., co zapewne usprawiedliwia tę fryzurę 😉
fajna piosenka ;O)
ja ze wczesnych swoich lat pamietalam jeden z teledyskow, ktory ciagle puszczano w polskiej tv. to byl Foreigner „I want to know what love is”. odkrylam to nieco pozniej wlasnie dzieki internetowi.ale moja muzyczna zagadka byla zdecydowanie latwiejsza, niz twoja :O)
moj maz przez jakis czas szalal z ta aplikacja, ktora ma na iphonie. ach ta techmonologia 😉
Dla mnie czarem tych dawnych wspomnien jest Neil Diamond’s „Coming to America” – wspaniale powitanie w USA po wyjezdzie z PRL’u zaraz po stanie wojennym. Jeszcze na pokladzie samolotu LOT’u podchodzacego do ladowania na JFK balismy sie wpisac do deklaracji, ze wyjechalismy z Polski na stale. Mielismy tymczasowe wizy w paszportach (wizy imigracyjne wyslala ambasada USA do JFK poczta konsularna) a Mama miala paszport amerykanski ukryty w wiadomej czesci kobiecej garderoby, gdyz wladze PRL’u nie „akceptowaly” (polityczna poprawnosc) podwojnych obywatelstw. Serdecznie pozdrawiam 🙂