Uprzemie donosze, ze zyje, ledwo bo ledwo – ale zyje 😉 Wrocilam do Nowego Jorku rowno tydzien temu, bez wiekszych przygod, o ile nie liczyc nadzwyczajnej gorliwosci, z jaka sluzby celne na JFK kontrolowaly w tym dniu walizki wielu podroznych przylatujacych z Warszawy. W poszukiwaniu sausage oraz fruit. Trase Warszawa-Nowy Jork przemierzam od wielu lat, czesto kilka razy w roku i tym razem pierwszy raz zdarzylo mi sie, ze po przylocie odstawiono mnie z walizkami do drugiej kolejki w celu przeswietlenia bagazu (to z reguly jest zarezerwowane dla pasazerow przybywajacych z Kolumbii oraz Tajlandii – z wiadomych powodow).
Przemycalam niewiele, bo jedynie pewna ilosc suszonych prawdziwkow (od ciotki) oraz suszonych owocow (od mamy), wszystko na Wigilie. Jakos uszlo to uwadze nowojorskich celnikow oraz maszyny przeswietlajacej, tak wiec zupa grzybowa oraz kompot na pewno znajda sie w wigilijnym menu, co najwyzej lekko napromieniowane.
Takiego szczescia nie mieli inni pasazerowie z tego samego samolotu, bo rozne kielbasy i kabanosy z wielkim hukiem ladowaly w koszu na smieci na JFK. Wiadomo, ze produktow spozywczych nie wolno przywozic do Stanow, chociaz nikt sie tym nigdy specjalnie nie przejmowal.
LOT-owskie loty odlecialy i przylecialy bez problemu, zadnych sensacji do opisywania. Powiem tylko tyle, ze jesli kupuje sie litr wodki w sklepie wolnoclowym na Okeciu, nalezy nalegac, aby zapakowano go w podwojna plastikowa torbe. Istnieje bowiem duze prawdopodobienstwo, ze w tej pojedynczej moga sie urwac uszy, samoistnie i bez jakiegokolwiek udzialu czy tez nieuwagi ze strony kupujacego, i wtedy sala odprawy paszportowej bedzie mocno pachniec zubrowka. Ze nie wspomne o zmarnowanych 30 zlotych. Na szczescie dolar wrocil w okolice 3 zl za sztuke, wiec 30 PLN to rownowartosc jedynie 10 dolarow, a za stanowiskiem odprawy paszportowej jest jeszcze jeden maly sklep bezclowy, gdzie mozna bezpowrotnie utracona wodke latwo uzupelnic. Rowniez za jedyne 30 zl.
Czyli wszystko w zasadzie bez wiekszych emocji. Nie da sie tego niestety powiedziec o samym powrocie do pracy, bo co w listopadzie robilo piec osob, teraz robia dwie – ja i kolega. Oboje zaczynamy teraz prace o 8:30, a konczymy o 19, i to w dobry dzien. Z krotka przerwa na lunch, ale bez przerwy na blogowanie. Ubylo nam programistow, ale z niewyjasnionych powodow jakos nie ubylo roboty.
Mimo to nalezy sie jednak cieszyc, ze poki co mamy oboje zajecie, a jako skutek uboczny zwolnien w firmie w imponujacy sposob wzrosla nasza wydajnosc pracy. Zreszta pewnie nie tylko nasza, bo czytam, ze Amerykanie na glowe bija teraz pod tym wzgledem Japonczykow, ktorzy zawsze byli uwazani za najbardziej pracowity narod swiata. Moze komunistyczny pomysl z wyrabianiem 200 czy 300 procent normy nie byl az taki glupi?
W srode poszlismy na drinki z naszymi kolegami, ktorzy w listopadzie dostali pink slips. Nastroje sa nie najlepsze, na razie nikt z tych zwolnionych nie ma widokow na prace, ale Bogu dzieki jeszcze dostaja odprawy i zasilki dla bezrobotnych. Probuja cos tam kombinowac na boku, jakies projekty na zasadzie freelance, a moj byly szef na pare tygodni wybiera sie z rodzina do Izraela, zeby sie calkiem nie zanudzic, a przy okazji zwiedzic troche swiata.
Mam nadzieje, ze w najblizszym czasie uda mi sie jakos nad wszystkim zapanowac i wtedy wroce do regularnego blogowania.
Pozdrowienia dla wszystkich czytajacych.
Agnieszka
„ze po przylocie odstawiono mnie z walizkami do drugiej kolejki w celu przeswietlenia bagazu (to z reguly jest zarezerwowane dla podroznych przybywajacych z Kolumbii oraz Tajlandii – z wiadomych powodow)…”
W Chicago przeswietla sie WSZYSTKIE walizki WSZYSTKICH przylatujacych podroznych miedzynarodowych – niezaleznie skad przylecieli. Kolejka zajmuje okolo godziny.
„Oboje zaczynamy teraz prace o 8:30, a konczymy o 19, i to w dobry dzien. Z krotka przerwa na lunch, ale bez przerwy na blogowanie. Ubylo nam programistow, ale z niewyjasnionych powodow jakos nie ubylo roboty.”
Normalka. Znaczy, przedtem bylo za duzo zatrudnionych. Jak mozna bylo blogowac w pracy. „To se nevrati”, jak mowia Czesi.
Proponuje przeczytac ksiazke (i SERIO proponuje) „Death March: The Complete Software Developer’s Guide to Surviving Mission Impossible Projects”, Edward Yourdon. Autor jest znanym i cenionym ekspertem od metodologii programowania i zarzadzania projektami
Neistety, znam to z wlasnej praktyki: dzis (niedziela) przepracowalem 13 godzin. Cale szczescie ze moge pracowac z domu. Tygodniowo robie 60 – 70 godzin. Potzreba zrobic 3 man/year project w 6 miesiecy w jedna osobe.
Niestety, jestem „exempt” i nie mam takiego dobrzego szefa jak „futrzak” ktory/a tez jest „exempt” ale dosataje od szefa wolne dni.
Jest taka piosenka Wyscockiego, sowieckiego dysydenta, z refrenem: „nei nazrekaj, moggloby byc gorzej, skazi spasiba czto zywoj!”, a ostatnia zwrotka sie pytaniem: „Komu skazat spasiba czto zywoj?” Czasem sobie spiewam w pracy. Nikt nei rozumie z wyjatkiem jednego Ukraincaa
„Mimo to nalezy sie jednak cieszyc, ze poki co mamy oboje zajecie, a jako skutek uboczny zwolnien w firmie w imponujacy sposob wzrosla nasza wydajnosc pracy. Zreszta pewnie nie tylko nasza, bo czytam, ze Amerykanie na glowe bija teraz pod tym wzgledem Japonczykow, ktorzy zawsze byli uwazani za najbardziej pracowity narod swiata. Moze komunistyczny pomysl z wyrabianiem 200 czy 300 procent normy nie byl az taki glupi?”
Nie byl. Proponuje obejrzec film Wajdy „Czlowiek z Marmuru”. Wlasnie nieawno kupilem i ogladam w kolko.
Mi przeswietalaja za kazdym razem, jak wracam z Polski. Wkurza mnie to cholernie. A czy widzialas moze, czy te wszystkie kielbasy i wedliny byly zapakowane hermetycznie przez producenta, czy tez takie luzem pokrojone z dzialu miesnego i zawiniete w papier? Bo mnie koric przywiesc kaszanke po swietach, taka zapakowana, ale jak i za taka bede mnie ganiac, to podziekuje.
ania: „Mi przeswietalaja za kazdym razem, jak wracam z Polski. Wkurza mnie to cholernie. A czy widzialas moze, czy te wszystkie kielbasy i wedliny byly zapakowane hermetycznie przez producenta, czy tez takie luzem pokrojone z dzialu miesnego i zawiniete w papier? Bo mnie koric przywiesc kaszanke po swietach, taka zapakowana, ale jak i za taka bede mnie ganiac, to podziekuje…”
No wlasnie. Przeswietlaja, bo wiedza ze Polacy tak czy siak maja przepisy gdzies i beda kielbasy przywozoc, mimo ze nie wolno. Jedyny sposob to jak widac, „ganianie” Polakow wracajacych z Ojczyzny… Wiec beda „ganiac”
Mnie za to cholernie wkurza ze przez tych co waza kielbasy mimo ze nie wolno, musze stac godzine w kolejce do przeswietlarki
Ania – rzeczy, ktore widziałam wyrzucane do śmietnika, były zapakowane hermetycznie. Niestety, nie ma wyjątków. Na JFK nie prześwietla się wszystkich bagaży, a tylko niektóre. Ale może teraz się to zmieniło, kto to wie.
A.L. – nie sądzę, żeby kiełbasa była głównym powodem prześwietlania bagażu. Myślę nawet, że na liście szkodliwości społecznej różnych przemycanych przedmiotów polska kiełbasa plasuje się raczej na końcu 😉
Suszone owoce to moim zdaniem zawsze były i są OK. Przecież rodzynki to suszone owoce, jak również przyprawy. Ja zawsze z egzotycznych wypraw z Polską włącznie przywożę suszone produkty spożywcze i przyprawy, zawsze je deklaruję i nigdy nie miałam najmniejszych nieprzyjemności ani konfiskat. Sądzę, że to świeże owoce są problematyczne. Ale kiełbasy? Nie pamiętam, żebym kiedykowiek czytała, że ktoś rozchorował się przez kiełbasę. Czyżby chodziło o jad kiełbasiany czyli botulinę? Jeśli tak, to przecież jednym z najczęstszych miejsc zamieszkania tego jadu to puszki-konserwy, a je można przywozić spokojnie i zastrzeżenia są tylko co do świeżych owoców, warzyw i mięs.
Dobrze byłoby wiedzieć więcej na ten temat, ale suszone produkty, w tym grzyby są zawsze OK.
Widze, ze chyba cos ze mna nie tak, bo przez 9 lat ani razu nie przyszlo mi do glowy tachac ze soba kielbasy z Polski (ani tez innej spozywki), chociaz lubie. Wwoze za to Zubrowke.
To nie chodzi o to, że ktoś się rozchoruje przez kiełbasę, tylko o to, że w mięsie i nabiale można przywlec do Ameryki Północnej choroby zwierzęce. Od jednej zarażonej kiełbasy padają potem setki albo tysiące zwierząt. Nie uważam, żeby to były głupie przepisy, w końcu chodzi o ochronę miejscowych zwierząt przed chorobami. Szczerze mówiąc okropnie mnie wkurza to, że ludzie (zarówno Polacy jak i inni) mają ten zakaz w nosie i szmuglują do Kanady i Stanów mięso i sery. Nie tylko dlatego, że każdego przez to bardziej trzepią, ale przede wszystkim dlatego, że z powodu tego, że ktoś się upiera, żeby wozić z sobą parówki z drugiego końca świata rozosi się potem pryszczyca i inne paskudztwa. W przypadku Toronto nie rozumiem tego tym bardziej, że wędliny w polskich sklepach w są tutaj o niebo lepsze niż w Polsce.
Poza wszystkim dokładnie takie same zakazy dotyczą wwożenia mięsa i nabiału na teren Unii Europejskiej, tylko, że do tej pory pogranicznicy mieli to w nosie. Oczywiście jak się w Europie pojawi jakaś epidemia ptasiej grypy przywleczona w kiełbasie z Chin albo Rosji to nastawienie się zmieni…
Na lotnisku w Toronto jest specjalnie wyszkolona ekipa oficerów z biglami, których jedynym zadaniem jest szukanie mięsa i nabiału w bagażu (od narkotyków są labradory). A za szmuglowanie mięsa dostaje się wysokie mandaty. I nie ma tłumaczenia, że się nie wiedziało, bo w samolocie trzeba zdeklarować czy ma się z sobą jedzenie czy nie.
PS. Nawet z Kanady do Stanów nie wolno wwozić wielu produktów, z tych samych powodów…
http://www.snowbirds.org/html/notice.html
A jak rozprzestrzeniają się te choroby które wywlecze się z kiełbasy?
Myślę, że powyższa opinia to dobry trop, tylko jak się to dostaje do zwierząt od kiełbasy z walizki???
No i tradycyjnie, jadąc z Kanady do USA też nie wolno przywozić świeżych owoców. Ale jak się na przykład zapomni o jabłku czy mandarynce, można jes spokojnie zjeść przed wjazdem i na oczach strażników. Mam wrażenie, że wwożę to samo jabłko w żołądku.
No i jak rozprzestrzeniają się choroby spowodowane na przykład serem? Główna z nich to listeria, ale najwyżej zjadacz sera się rozchoruje. Listeria raczej nie jest chorobą zakaźną per se, a jak ktoś ma ochotę ryzykować jedząc niepasteuryzowany ser we Francji to chyba jest prywatna sprawa? Nie widzę gdzie jest w tym wszystkim szkoda dla społeczenstwa at large.
Na skrzyzowaniu Twego zycia, Agnieszko, spotkaly sie 2 kluczowe emocje. Strach i wina. Nadchodzace jutro i odejscie innych. Wlaczenie emocjonalnego auto pilota (bycie nieczulym), zachowanie nastolatka (roztkliwianie sie nad soba), Pollyanny (bycie pozytywnym za cene utraty poczucia rzeczywistosci) czy motyla (skakanie z kwiatka na kwiatek w mysl obecnego niezobowiazujacego podejscia do pracy, firmy czy zawodu) moga okazac sie niekonstruktywna odpowiedzia. Recepta jest zlokalizowanie punktu gdzie emocje zrownowaza sie. To styczna akceptacji obecnej sytuacji i zmian, konstuktywne odejscie od wczoraj (nie mozna go zmienic) aby cieszyc sie obecnym momentem, nie martwic sie jutrem lecz wspomoc jego kreacje.
Twoj umysl znajdzie odpowiedz na wszelkie kwestie , gdy sie zrelaksujesz i poczekasz na odpowiedz gdyz nieskonczona cierpliwosc jest matka natychmiastowych rezultatow. Pozdrawiam Cie serdecznie zyczac Ci spokoju. Wesolych Swiat 🙂
P.S. Widze, ze podroze LOT-em nie zmienily sie. Czy byl na lotnisku zabawny piesek w kamizelce z napisem “Protect the American Agriculture”. W czasie mej pierwszej od emigracji z Polski podrozy do Starego Kraju (po 14 latach) w drodze powrotnej wypisalem deklaracje o nie wwozeniu do USA zadnych srodkow spozywczych. Mama mimo, iz przytaknela, iz takowych nie posiada, zapomniala, ze wlozyla do torebki pare jablek ktorych zapomniala zaoferowac do spozycia w czasie podrozy. Poniewaz przeszlismy przez odprawe paszportowa bardzo szybko ze wzgledu na obywatelstwo amerykanskie i mielismy tylko plecaki, ten piesek natychmiast zatrzymal sie przy Mamie i musiala pokazac urzednikom celnym co ma w torebce. Myslalem, ze te jablka beda mnie kosztowac $500 kary, ale na szczescie/nieszczescie Mama sie tak zdenerwowala, iz zaczela krwawic z nosa i jablka ku zmartwieniu Mamy wyladowaly w koszu bez konsekwencji prawnych. Potem widzielismy jak piesek pracowal wachajac bagaze polskich turystow.
O na przykład tak:
ASIAN TRAVELLERS BARRED FROM CANADIAN FARMS: OFFICIALS BELIEVE KOREA,
JAPAN SOURCES OF LIVESTOCK DISEASE
Apr. 15 2000
Ottawa Citizen
Grant Robertson
A8
CALGARY — This story explained that the spread of a deadly livestock
disease in Asia has prompted Canada’s federal health inspectors to ban
travellers who have recently been to Korea and Japan from setting foot on
Canadian farmland. Travellers who could be carriers of an agriculture
condition known as foot-and-mouth disease on their clothes and in their
luggage are, according to this story, being told to stay away from farms and
ranches for 30 days after their arrival in Canada. Canada has been free of
the disease since 1952.
The restrictions have, this story explained, raised concerns in Southern
Alberta’s multi-million tourism industry, including the Calgary Stampede,
which showcases livestock in Canada.
Officials with the Canadian Food Inspection Agency began notifying Canada
Customs agents of the restrictions this week–golly they’re right on top of
it!-wp after outbreaks of foot-and-mouth disease were confirmed in Japanese
and Korean cattle. Canadian farmers are, this story says, being told not to
allow anyone onto their farms who may have recently travelled in Japan or
Korea until one month has passed since their arrival. Travellers from those
countries are being advised to wash their clothes upon arrival. Dogs used by
Canada Customs to detect drugs and firearms in luggage will also be looking
for potentially infected meat products being brought into the country. This
story explained that under world trade agreements, any country with an
outbreak of foot-and-mouth disease must immediately stop exporting meat. In
Canada, the beef industry alone racked up $2.5 billion worth of exports in
1999. More than half of that was produced in Alberta.
The provincial government’s department of tourism, was cited as saying that
of the 260,000 people who visit Alberta from Asia each year, few are headed
for farms. Almost all visitors list Calgary, Edmonton or the Rocky Mountains
as their destination. What about the wildlife?-wp
Calgary-based Alta Genetics, which sells cattle around the world, was cited
as finding out on Monday it must reroute a shipment of 100 cows to China.
Chinese officials are not letting the flight make a scheduled refueling stop
in Korea because they fear landing in the country will put the shipment of
cattle at risk.
Canada’s last outbreak of the disease in the early 1950s is, according to
this story, believed to have been spread from Europe by a single sausage
containing infected meat. After the disease took hold near Regina, Sask.,
unsuspecting migrant workers are believed to have carried the microscopic
particles of hoof-and-mouth disease across the prairies on their clothes and
shoes. The eventual nation-wide outbreak cost the federal government
$890,000 to fight and an additional billion dollars in estimated livestock
losses.
PS. Z Kanady do Stanów wolno wwozić świeże owoce ale tylko te, które wyhodowano w Kanadzie. A więc truskawki z Ontario są OK ale cytryny z Meksyku nie.
Dodam, że miesiąc temu z hakiem z powodu listerii w Kanadzie zmarło kilkanaście osób (prawdopodobnie więcej, ale w wielu przypadkach nie zdiagnozowano odpowiednio).
Z tego co wiem w Unii nie wolno sprzedawać niepasteryzowanych serów. Wyjątkiem są zdaje się produkty regionalne, które sprzedaje się tylko w miejscu produkcji.
Poza tym przez sery nie tylko listeria, ale przede wszystkim Foot and Mouth Disease się może przenieść:
FMD is one of the most infectious viruses known to man and is spread by direct contact between infected animals, by humans who have been in contact with infected animals, contaminated animal products, clothing, footwear, vehicles and equipment. Animals that have been exposed to the virus, but are several days away from showing signs, can shed/spread the virus. The virus can survive up to 14 days on clothing and for months in meat or dairy products. It can also survive up to 200 days in manure, straw and soil as well as 398 days on wood contaminated with fat.
http://www1.agric.gov.ab.ca/$department/deptdocs.nsf/all/agdex859
Dziękuję, wygląda, że jest to jakoś możliwe. jednak z podejścia praktycznego, jak rodak wwozi kiełbasę do Kanady czy USA, to raczej zniknie ona szybko drogą konsumpcji. Ser niepasteryzowany domyślam się też. Czyli ewentualnie zachoruje konsument.
A Foot and Mouth Disease to już oddzielna bajka i niewiele na jej temat wiem. Jeszcze raz dziękuję za informacje. Sama tego typu towarów nie wożę, ale niejednokrotnie przywoziłam sery z Francji i do Kanady i do USA. Zawsze je deklarowałam i chyba tylko raz je obejrzał inspektor. Bez problemu. Hmm.
U nas nie ma „pink slips” ale są za to „brown envelopes” i wygląda na to, że albo przed świętami albo e
wraz ze styczniową wypłatą i u nas kilka zostanie wręczonych. Przemysł wstrzymał oddech, że się tak wyrażę, nikt nie kupuje niczego na zapas (a już na pewno nie diamentów…), wszyscy szukają oszczędności . Niesamowite, jak szybko „credit crunch” przeniósł się na inne dziedziny, jak domino posypały się kolejne firmy. Jeszcze parę tygodni temu mieliśmy nadzieję, że nas nie dotknie:) Tymczasem sprzedaż industrialnych diamentów spadła niemalże z dnia na dzień o 50% I leżymy… Tymczasem na Wyspie świąteczne wariactwo zakupowe nie mniejsze niż zwykle, obniżki, likwidacje sklepów i reklamy radiowe zachęcające do zlekceważenia kryzysu, może to ostatnie takie święta… Ech! Pozdrawiam serdecznie, też przywiozłam prawdziwki:)
po pierwsze to welcome back 🙂 bo drugie, mnie w czikago kiedys obczail sliczni bigiel (beagle) w takim wlasnie kurbraczku o ktorym powyzej wspominano, bo mialam kanapki w torbie o ktorych na smierc zapomnialam. kanapki mi zabrali a bigiel dostal ciasteczko.
nie sliczni tylko sliczny i w ku-bra-czku. sorry za literowki.
A jak rozprzestrzeniają się te choroby które wywlecze się z kiełbasy?
Myślę, że powyższa opinia to dobry trop, tylko jak się to dostaje do zwierząt od kiełbasy z walizki???
Odp:
Kielbasa nie zostaje przeciez w walizce. Kielbase sie spozywa, czasem sie nia dzielmy z muchami, innym razem dorwie sie do plasterka, lub wyrzuconego opakowania inna mucha albo szczur na smietniku.Przyroda ma swoje sposoby.
Nawet ludzkie odchody sa zrodlem rozprzestrzeniania wirusa.
Właśnie tego domyślałam się – tylko dlaczego można na granicy te towary spożyć, po czym wjechać no i…pozbyć się ich już na miejscu.
Myślę, że ogólna zasada pilnowania tego co wjeżdża jest bardzo dobra i słuszna, ale czasem jest stosowana bez pomyślunku. Zapewne dlatego, że trudno jest rozróżniać między indywidualnymi osobami i trudno jest wiedzieć gdzie dana osoba pojedzie i co będzie robić.
Czy znany jest komuś przypadek rozprzestrzenienia jakiejkowiek zarazy (zwierzęcej lub ludzkiej) przez lotniczą podróż kiełbasy z Polski i jej dalszych „podróży” w Ameryce Płn.?
Bo jeżeli nie, to może jest to w pewnym sensie strata czasu. Czy w Polsce ludzie i zwierzęta nagminnie chorują przez kiełbasiane przygody?
Ania K, ale jaja, moze to byl ten sam bigiel, ktory wywachal kanapki w plecaku meza!
Kw, no okay, swieze mieso, to rozumiem, ale czy zapakowane hermetycznie tez stwarza jakies ryzyko? Bo ja tylko takie rozwazalabym, zeby przywiesc (kaszanke konkretnie), no ale jak Agnieszka mowi, ze i takie wyrzucali, to pewnie odpuszcze.
z tym podniesieniem wydajnosci to najgorsze co moglem przeczytac.Przyznam ze to troche mnie przeraza.Nie dajcie sie.pozdr.
Moze z tymi odchodami przesadzilem.. Mysle, ze sa to przepisy ogolne oparte na badaniu specyfiki danego produktu. Mamy na swiecie wiele przykladow sprzedazy produktow miesnych skazonych chemia, lub wrecz zawirusowane, jak ostatnio wieprzowina z Irlandii. W imporcie istnieja scisle kontrole prduktow zywnossciowych – przywozona przez pasazerow kielbase traktuje sie jako pochodzenie produktu z niezbadanych zrodel.
Ania: Kw, no okay, swieze mieso, to rozumiem, ale czy zapakowane hermetycznie tez stwarza jakies ryzyko?
A jaka to różnica? Przecież bakterie beztlenowe rozwijają się w hermetycznie zamkniętych produktach. Poza tym łatwiej zakazać wwozu wszystkich produktów mięsnych niż potem się użerać z pasażerami, bo jeden ma sterylne salami węgierskie a inny kaszankę hermetyczną. To raz.
Dwa – skąd służby imigracyjne mają wiedzieć kto i gdzie to sterylnie pakował? Niektóre „sterylne” zakłady mięsne wcale nie są takie bezpieczne. Proszę sobie wpisać „contaminated meat” w google news albo poszukać wiadomości o tym jak to w Polsce pracownicy Constara zeskrobywali pleśń z kiełbasy i „odnawiali” mięso…
Oczywiście wpadki zdarzają się w każdym kraju, ale łatwiej się nad tym panuje (i zapobiega potencjalnym chorobom) kiedy handel mięsem i nabiałem podlega regulacjom. Ja też się lepiej czuję wiedząć, że w serze nie znajdę chińskiego mleka „z wkładem”, a ukraińska kiełbasa kupiona w Toronto była robiona w Kanadzie a nie na Ukrainie…
AL: widze, ze ci ten moj szef koscia w gardle stoi 😉
Ale, prawda jest taka, ze w Silly Valley ci, ktorzy sa dobrzy w tym co robia, maja wymagania.
I wiekszosc sensownych szefow wie, ze jesli zagoni ich do pracy ponad stan na zbyt dlugo, to po prostu pojda gdzie indziej.
Ja na przyklad w tej chwili pelnie obowiazki nie tylko quality assurance manager, ale tez customer support manager, do tego caly czas testuje, zajmuje sie labem jak cos trzeba przeorganizowac, jestem w zaleznosci od potrzeby release engineer.
A to, ze moge to wszystko zrobic w ciagu 8-9 godzin dziennie to juz jest moja sprawa i kwestia organizacji wlasnej 🙂
futzrak: „Ja na przyklad w tej chwili pelnie obowiazki nie tylko quality assurance manager, ale tez customer support manager, do tego caly czas testuje, zajmuje sie labem jak cos trzeba przeorganizowac, jestem w zaleznosci od potrzeby release engineer…”
To w takim razie te wszystkie te rzeczy robisz na 1/10 pary jaka sie ma w normalnych firmach, albo robisz to po lebkach. Oczywiscie, jezeli quality assurance manager ma „pod soba” 1000 linii kodu, jak te 1000 linii kodue releasuje sie raz na rok, jak lab to jedna komorka z jedna szafa i biurkiem… a customerow jest tuzin… to sie w 8-9 godzin wyrobi.
Jak juz wyrazalem swoja opinie, w jakichs innych przemyslach pracujemy.
Ja tez pracowalem w firme typu DMW gdzie bylo tak jak piszesz., ale sybko zwialem. Wydawalo mi sie ze dlugo fima nie pociagnie
P.D. DMW: „Dead Man Walking”, popularne okreslenie w przemysle IT. Firma zbyt duza zeby sie rozwijac a za mala zeby zdechnac.
AL: ani jedno ani drugie. Po prostu firma jest malutka, 20 osob w San Jose i 12 na Filipinach. Jest oczywiscie duza szansa, ze nie wyrosna na nic wielkiego i zbankrutuja, wiadomo, startup, ale ja na tym nic nie trace. Ot, poszukam se innej roboty, a przez ten caly czas mi placa bardzo dobrze, ucze sie nowych rzeczy, dodam sobie nowe doswiadczenie na CV.
Nie jest zle 🙂
Daje sie zrobic bardzo duzo mala iloscia osob. Jeden z przykladow to firma w ktorej dawno temu pracowalam: Cobalt Networks. Ale, to juz zupelnie inna dyskusja.
Etyka pracy „work smart” to stan rownowagi pomiedzy planowaniem na krotki i dluzszy segment czasowy, ustanawianie dziennych priorytetow i ich utrzymywanie, eliminowanie „zlodziei czasu”, krotkie „wakacje” w ciagu dnia dla regeneracji energii fizycznej i intelektualnej, spokojne, uporzadkowane, asertywne i afirmacyjne mysli, bezkonfliktowy stosunek pracy z zyciem rodzinnym i przekonanie, ze nie jest sie niezastapionym a ekonomiczne prawo o zmniejszajacych sie zwrotach jest bezwzgledne i dosiega wszyskich. Koszty redukcji etatow (explicit & implicit) sa dalekosiezne ale ograniczenia w zatrudnieniu bardzo szybko sa widoczne na sprawozdaniach finansowych firmy. „Kanibalizm” (eliminowanie funkcjonujacych procesow aby stworzyc miejsce na nowe) jest w USA latwiej zrealizowac, gdyz mamy z nim najwiecej doswiadczenia i spolecznosc patrzaca w przyszlosc. Obecna sytuacja ekonomiczna i na rynku pracy bedzie miec wymierny wplyw na nasza etyke pracy. Wydane zostana nowe ksiazki ilustrujace tych, ktorzy poddadza sie biegowi zawirowanej rzeki zycia jak rowniez tych, ktorzy poplyna pod prad aby dosiegnac nowych horyzontow. Sila przewodnia pierwszej grupy bedzie bezsilnosc na bieg wypadkow a drugiej kreowanie wlasnej przyszlosci przez zachowanie spokoju w jakiejkolwiek sytuacji, bycie pozytywnym i konstruktywnym w mysl maksymy, ze stan naszego zycia jest refleksja naszych mysli, aprobata i wdziecznosc za to kim sa. Pozdrawiam.
Twoja sytuacje mozna okreslic jako „win win” Futrzak. Pozdrawiam.
Jan: Dziekuje 🙂
Doszlam do etapu, kiedy jasno widze, jak ludzie marnuja czas w pracy. Zwykle w przecietnej firmie wyglada to tak, ze ok. 80% osob sie obija wieksza czesc dnia, a prawdziwa robote odwala ok. 20% (ta cholerna regula 80/20..).
Te dwadziescia procent na ogol jest przemeczonych, przepracowanych i sfrustrowanych, czesto czuja sie niedocenieni.
Ale, wiekszosc z nich nie zdaje sobie sprawy, ze znalezli sie w owej sytuacji bo.. pozwolili na to. Co robi przecietny manager? Kiedy te 80% nie jest w stanie wykonac przydzielonych im zadan w sensownym czasie, zwala owa robote na glowie 20%. Bo oni swoje juz zrobili. Bo byc moze nie maja poczucia wlasnej wartosci, bo moze boja sie albo nie chce im sie rozejrzec za inna robota… siedza wiec w starej, przyjmuja coraz wiecej na glowe…. a manager sie cieszy, bo efekt pracy zespolu taki sam… a na dodatek oni nie musza nikogo zwalniac, szukac nowych… wiadomo, to i kupa roboty i ryzyko.
Kiedy dochodzi do redukcji etatow i ktos rozsadnie zdecyduje zeby wywalic na pysk te 80% obijajacych sie, firma bedzie dalej funkcjonowac i specjalnie duzo sie nie zmieni.
Czasem warto dluzej poczekac, poszukac te pare miesiecy i wziac cos, co wyglada sensownie zamiast brac pierwsza lepsza z brzegu robote albo dawac sobie wchodzic na glowe w starej.
Odkad zrozumialam te proste reguly, odkad zaczelam sobie lepiej organizowac czas, nie zostaje po godzinach, nie pracuje w weekendy – chyba, ze nad czyms dla siebie.
Dorzuce swoje trzy grosze do dyskusji o godzinach pracy – bo sam przeszedlem przez kilka etapow pogladow na to.
Prawda jest ze jednej firmie moze byc osoba pracujace na podobnym stanowisku pracujace 20-30% wiecej niz inni. Zazwyczej kiedys jest to docenione – choc nie zawsze.
Zazwyczaj pracujac dla sporych firm nie widzialem aby ludzie w IT wkladali wiecej niz 45 h – choc moze nie zwracalem na to uwagi. Wiem ze niektore firmy z gory informuja ze podczas jekiegos tam etapu beda wymagali 50-60 h – a ten etap potem sie rozciaga w nieskonczonosc.- Motorolla jest przykladem i chyba Sears tez ma takie opinie
Nawet obok takich firm bym nie przejezdzal – cenie swoj czas rodzinny bardziej niz zlude stabilnosci.
Jakis ekspert od managementu powiedzila (chyba) kiedys ze jak nie mozesz swojej roboty zrobic w 40 h to na ta pozycje nie zaslugujesz – ale to chyba dawno bylo.
Ogolnie pracujemy jednak coraz wiecej – ja staram sie z tego trendu wylamac i od kilku lat pracuje jako „niezalezny” – wtedy cie o 5 wyganiaja z biura bo nie bo maja budzet na 40h/week
Pozdrowienia!
Wojtek: jestem sklonna zgodzic sie z ta pania ekspert. Owszem, zdarzaja sie sytuacje kiedy pracodawca ma nierealne oczekiwania. Tylko ze wtedy ktos, kto sie na swojej robocie zna i wie na co go stac oraz co jest mozliwe do wykonania w 40 h tygodniowo poruszy temat zakresu obowiazkow na rozmowie kwalifikacyjnej, jako i platnosci za nadgodziny; jesli wyjdzie to w trakcie pracy juz, wtedy poprosi na rozmowe szefa i porozmawia o tym samym. Jesli kompromis jest niemozliwy do osiagniecia to wtedy najlepiej zwiewac z tej firmy jak najdalej, zanim nam zrujnuje zycie.
Nie zawsze wszystkie teorie, Futrzak, mozna przeniesc na grunt profesjonalny. W wielu przypadkach zalezy to od starszego zarzadu firmy, gdyz przyklad idzie z gory. W trakcie mych studiow MBA kladziono nacisk na waznosc managerow. Gdy powstal koncept „leader” wiele uczelni, w tym moja Alma Mater stworzylo programy MOL (Master’s of Organizational Leadership). Obecnie ceniona jest konstruktywna mieszanka „manager/leader” w funkcjonujacych grupach (functional team). Moja instytucja kladzie nacisk na rownowage pracy i zycia prywatnego (work life balance) i ceni wyksztalcenie i jego kontynuacje na ktora przeznacza maksymalnia kwote traktowana przez rzad jako „tax exempt educational benefit”. W poprzedniej pracy mialem mniej szczescia, bo pracowalem ze „swirem”, ktory w wieku 30-lat bral juz 2 srodki na regulacje cisnienia. Pracowalem 10 godzin dziennie i pod koniec dnia mialem serdecznie dosyc „mikromanagera”, ktory przyszedl do firmy z public accounting gdzie pracowal z cyframi jako CPA i nie mial zadnego doswiadczenia z praca z ludzmi. Nie byl nawet moim kierownikiem ale praca z nim to byl koszmar. Na szczescie przyslal mi raz zart o Polakach, ktory przekazalem HR jako przyklad jak nie nalezy angazowac czasu i technologii pracodawcy. Skoncentrowalem sie na poszukaniu sobie nowej pracy, wylaczylem „swira” – ktory musial przejsc resocjalizacje, zarabiam duzo wiecej pracujac 7 godzin dziennie i poswiecajac czas synowi, kiedy zarzuca mnie lawina pytan. Pozdrawiam serdecznie 🙂
A jak myślisz będzie z becherowka jakis problem? w zadnym sklepie wolnoclowym nie bedzie wiec w normalnym sie kupi.
Futrazk: „Kiedy dochodzi do redukcji etatow i ktos rozsadnie zdecyduje zeby wywalic na pysk te 80% obijajacych sie, firma bedzie dalej funkcjonowac i specjalnie duzo sie nie zmieni.”
Trzeba wywalic managera
Futrzak: „Tylko ze wtedy ktos, kto sie na swojej robocie zna i wie na co go stac oraz co jest mozliwe do wykonania w 40 h tygodniowo poruszy temat zakresu obowiazkow na rozmowie kwalifikacyjnej, jako i platnosci za nadgodziny”
Chyba jednak majaczysz: pracownicy „umyslowi” sa „exempt” i zadne „nadgodziny” in sie nie naleza. Jezeli ow „ktos” poruszy taki temat na rozmowie kwalifikacyjnej, to niezawodnie znajdzie sie za dzwiami. Natychmiast. O czym wiem, bo sam przeprowadzam „rozmowy kwalifikacyjne” i za drzwi wyrzucam.
„jesli wyjdzie to w trakcie pracy juz, wtedy poprosi na rozmowe szefa i porozmawia o tym samym.” Moze tak zrobic, o ile ma w kieszeni trzy oferty z innych firm.
Ja mam propozycje zebys sie zastanowil/a gleboko co to znaczy „exempt” (na Wikipedii to wytlumaczono) i to ze firma pracuje zadaniowo: jest projekt do zrobienia, i od tego czy sie go zrobi czy nie, zalaza stolki managera i czlonkow zespolu. Wiec nei ma mowy zeby sie ktos wyklocal o wolne dni lub „kompensate” czy tez powiedzail ze „idzie do domu”. Takiego goscia sie wystawi za drzwi momentalnie, bo inni ludzie zaleza do tego czy on robi czy nie robi.
A jak wiadomo, kazdy pracuje „at will”, czyli jak mowi umowa „kazda strona moze rozwiazac umowe w kazdej chwili nei podajac przyczyn”. Na Wikipedii to tez wytlumaczono. Wiec uzyskanie rekompensaty za „nadgodziny” jest mozliwe tylko w jeden sposob: podziekowania za prace.
A dlaczego ludzie tak zasuwaja? Bo a) niektory lubia to co robia, i by zasuwali nawet gdyby im placono, b) W firmie jest „profit sharing” i jak projekt dobrze pojdzie to solidnei czuje to w kieszeni
Ludzie z kategorii a) sa glownymi kontrubutorami do „open source”: robia bardzo skomplikowany software, w ramach czasu wolnego, nie oczekujac z definicji zadnej gratyfikacji finansowej. Czy slyszales/as skad sie wzial Linux i jak? A… nie wiesz co to jest…
Mnie sie jednak wydaje ze ty nie pracujesz w biznesie IT… I ze jestes „non-exempt”…
evita: „A jak myślisz będzie z becherowka jakis problem? w zadnym sklepie wolnoclowym nie bedzie wiec w normalnym sie kupi.”
A napitkami nie ma zadnych problemow. Znaczy, z przywozem. Problem moze byc z kupieniem becherowki
A w Stanach Becherovki s sklepach z alkoholem nie ma? W Ontario jest, tyle, ze drozsza niz w Czechach rzecz jasna (ok. $25 za 0,75l).
kw: „A w Stanach Becherovki s sklepach z alkoholem nie ma?”
Chyba jest, bo ostatnio dostalem w prezencie od faceta ktory jako zywo w Europie nie bywa. Tylko nei mam czasu szukac
Za to w miejscowym sklepie na rogu duzy wybor „Karlovarskich oplatkow” bez ktorych nei idzie pic Becherowki
AL:
„Jezeli ow “ktos” poruszy taki temat na rozmowie kwalifikacyjnej, to niezawodnie znajdzie sie za dzwiami”
– poruszalam wiele razy i nikt nie wyrzucil mnie za drzwi.
Pracuje jako SQA 10 lat w Silicon Valley. Bylam tez z drugiej strony czyli przeprowadzalam interviews i normalnym bylo, ze ludzie sie pytali jaki jest zakres siedzenia po godzinach i jak to wyglada.
“jesli wyjdzie to w trakcie pracy juz, wtedy poprosi na rozmowe szefa i porozmawia o tym samym.” Moze tak zrobic, o ile ma w kieszeni trzy oferty z innych firm.
— niekoniecznie. W dwoch firmach tak zrobilam i dogadalam sie z managerem, w zamian za nadgodziny z okazji relese moglam sobie potem odebrac dni wolne w luzniejszym terminie.
„A jak wiadomo, kazdy pracuje “at will”, czyli jak mowi umowa “kazda strona moze rozwiazac umowe w kazdej chwili nei podajac przyczyn”. Na Wikipedii to tez wytlumaczono. Wiec uzyskanie rekompensaty za “nadgodziny” jest mozliwe tylko w jeden sposob: podziekowania za prace.”
–proponuje zamiast czytac Wikipedie dowiedziec sie, jak to wyglada w firmach takich jak Intel, Nvidia, Google, Motorola, Adobe, Apple i dziesiatki innych. Pracowalam, mam bardzo wielu znajomych i nie potwierdzaja ani oni, ani moje doswiadczenie twoich „spostrzezen”.
„Ludzie z kategorii a) sa glownymi kontrubutorami do “open source”: robia bardzo skomplikowany software, w ramach czasu wolnego, nie oczekujac z definicji zadnej gratyfikacji finansowej. Czy slyszales/as skad sie wzial Linux i jak? A… nie wiesz co to jest…”
— tu juz dostalam prawie czkawki ze smiechu :))))
Bo linuxa uzywam od 1994 roku, testuje produkty na nim oparte od 1998 r., bylam na bardzo wielu konferencjach opensourcowych, moj (teraz ex) maz napisal port linuxa na procesory MIPS i SPARC, teraz jest maintainerem IPv6 w kernelu linuxowym… znam osobiscie Linusa Thorvaldsa, Alana Coxa i wielu innych developerow kernela linuxa.
Rozni nas jednakze – mnie i Ciebie – jedno: ja ich znam w praktyce, a nie poprzez Wikipedie :)))))))))))
Jak Ci sie wydaje, ze Alan Cox (pracuje dla RedHata) zasuwa za darmo, to sie grubo mylisz :))))
BTW: wiesz, ile Lunus dostal za przyjazd do USA i prace nad nowym chipem w Transmecie? cwierc miliona dolarow. No, ale tego nie podaja w Wikipedii… co za szkoda :)))))
AL: podsumowujac, powinienes porownac sobie opensource i free software – to sa dwie rozne rzeczy, a Tobie sie w Wikipedii nawet doczytac nie chcialo :))))
Brawo Futrzak – juz dawno sie tak nie usmialem. Do A.L. bardzo pasuje takie stare polskie przyslowie: „jaki pan taki kram”. Pozdrawiam serdecznie 🙂
kw – coz to jest Becherovka? Czeska czysta? Thanks 🙂
futrzak: My jednak w innych Amerykach pracujemy. No, i moze roznica jest jeszcze taka ze ja znacznie dluzej.
By the way: Transmeta miala malo co z Linuksem. No i szkoda ze wziela i padla:
„Chip designer Transmeta has had quite a bad year and the third quarter revenue reached a faint $44,000, which simply drove its shareholders mad. Poor performance on the market and its faulty management lead to a catastrophic series of events that will finally render the company to bankruptcy”
http://news.softpedia.com/news/Transmeta-to-Munch-on-Buyout-Offer-Hires-Financial-Council-78251.shtml
Moja znajoma co ma pralnie, miala znacznei wieksze revenue w tym roku niz Transmeta. Rocznie, oczywiscie
No i smieszy mnie troche ze a) Linus dal sie naciagnac na cwierc miliona dolarow. No, ale w Europie cwierc miliona zatyka dech w piersiach, b) ze tobie, w sercu Sili Valey, cwierc milona dolarow etz zatyka dech w piersiach. Co tez mi daje poglad na skale twojego twoje doswiadczenia zawodowego
AL: dyskusja byla nie o tym, jaka suma komu zatyka dech w piersiach ani o sukcesie komercyjnym Transmety ale o Tym, ze walnales bzdure nie odrozniajac ruchu opensource od free software.
Przypomne, twoj argument brzmial, ze ludzie z opensource robia skomplikowany software w ramach czasu wolnego i nie spodziewaja sie za to wynagrodzenia :)))))
Czytam dyskusje z prawdziwym zainteresowaniem – istotnym chyba stwierdzeniem jest zdanie kogos ze chyba w innych Amerykach pracujemy.
Istotnie – z pewnoscia innych a moze nawet w innych „amerykach” mieszkamy.
Zaleta lub wada tego kraju jest roznorodnosc – mozna zamieszkac w malym miasteczku w North Dakota i pracowac dla lokalnego banky lub tartaku jako IT Director a mozen byc prgramista dla hedge fund w NY – i obie prace sa IT i obie nie maja ze soba nic wspolnego – tak jak niewiele wspolnego ma styl zycia w Fargo i w NYC.
Bylem kiedys na krotkim kontrakcie w sieci klinik w Duluth MN – ludzie z IT przychodzili do pracy o 9 , wychodzili o 4 , mieli domy nad jeziorem , lodzie itp.
Z drugiej strony moj sasiad pracujacy w finansach nosi ze soba palmtop – musi byc dostepny 24/7.
Co kto lubi – a raczej gdzie kto wyladowal i do czego sie przyzwyczail.
Historycznie, politycznie, ekonomicznie, socjalnie, kulturowo .. itp, Wojtku, Stany były, są i będą krajem ogromnie zdywersyfikowanym. Stąd też porównywanie stopy życiowej, stylu czy jakości życia poszczególnych regionów USA to nieskończony temat. Wspominałem już na tym forum ważność synchronizacji osobowości z wybranym regionem geograficznym, który również posiada swoja unikalną „osobowość”. Ta harmonia maksymalizuje potencjał czlowieka. Różnorodność USA uważam więcej za zaletę niż wade. Różnice pozwalają nie tylko na to, iż każdy jest w stanie zidentyfikować tutaj „swoje” miejsce ale na bazie różnic powstaje wiele pomysłów, gdyż populacji nie zagraża myślenie w „skrzynce”. Interpretacja „co kto lubi – a raczej gdzie kto wylądował i do czego się przyzwyczaił” może być rozszerzona w aspekcie jak dobrze ktoś zna siebie, jak reaguje na zmiany i co akceptuje. Pozdrawiam 🙂
Taaak – spotkalem niedawno( wirtualnie, dzieki portalowi NK) kolege z liceum- zdolny chlopak, doktorat z jakiejs odmiany genetyki ktorej to nazwy nawet nie zapamietalem – i wymienilismy spostrzezenia na temat emigracji w USA.
On po studiach doktoranckich pojechal pracowac do jakiegos duzego osrodka badawczego na East Coast – i z trudnoscia wytrzymal dwa lata.
Rat race, duze miasto , sposob zycia – wykonczyly go i wrocil do Polski pomimo dalszych ofert. Po jakims czasie przyja oferte ze osrodka zwiazanego z dobra szkola (stanowa) na Midwest – i tak mu sie podoba ze pieje z zachwytu nad tym jak w Ameryce jest wspaniale.
Oczywiscie byl swiadomy ze nie cala Ameryka wyglada jak NYC – ale dopiero na miescu w Ann Arbor stwierdzil jak bardzo.
Wydaje mi sie raczej ze pierwsze pokolenie emigrantow raczej czesciej w jakims regionie „laduje” i sie przyzwyczja niz kieruje sie urokami zycia w Teksasie czy Maine – kieruja nami raczej wzgledy zawodowo/rodzinne niz styl zycia w danym stanie czy regionie.
Nasza-klasa to bardzo pozyteczny portal Wojtku. Nie dziwie sie, ze kolega nie pozostal w NYC. Ja rowniez nie zdecydowalbym sie zamieszkac w NYC mimo, iz bardzo lubie Wielkie Jablko. Jakkolwiek znam mloda kobiete, ktora rowniez po studiach doktoranckich opuscila na stale Krakow i osiedlila sie na stale w NYC. Ann Arbor to piekne miasteczko akademickie. Bylismy tam w lipcu, gdyz moja chrzestna corka wybiera sie tam studiowac nauki ortodontyczne za pare lat. Mieszka z rodzicami pol godziny na poludnie od Ann Arbor. Z miast USA najbardziej lubie Boston, gdyz przypomina mi Europe. Tutaj pracuje ale mieszkamy na Poludniowym Wybrzezu (South Shore), gdzie zyje sie wolniej. W ciagu ostanich 6 lat, bralismy pod uwage 2 przeprowadzki. Houston przytloczylo nas ogromem i nieprzewidywalna aura. Michigan nie oferowalo bliskosci bezpiecznego miasta i asortymentu ofert w mych specjalnosciach-finanse, zarzadzanie, przodownictwo/przewodnictwo i mimo artakcyjnej ceny domow, place sa na nizszym poziomie, wiec dalismy sobie spokoj. Czujemy sie zwiazani z zamieszkiwanym regionem, gdyz odpowiada naszemu stylowi i jakosci zycia. Brat z siostra przeniesli sie do MI w „ciemno” bardzo szybko po emigracji (mid-80). Przyciagnal ich przemysl samochodowy. Szwagier pracuje u Ford’a jako kierownik produkcji i zarzadza wlasna firma konstrukcyjna. Wyzsze wyksztalcenie sponsorowane przez pracodawce uzyskal w godzinach i miejscu pracy. Siostra jest architektem. Brat pracuje w firmie rzadowej, ktorej nazwy nie moge znac. Dla nich North East to „stara Ameryka”. Drogi za waskie i pelne zakretow, bo budowane wzorem traktow konskich. W MI aby pojsc do sasiada po drugiej strone ulicy, brat musi jechac samochodem do nastepnych swiatel aby nastepnie wziasc U-Turn. Przechodzenie przez wielopasmowa ulice jest zabronione. W samochodzie konieczne sa dodatkowe lusterka boczne aby miec na oku wszystkie pasy. Jadac tam zjezdzamy tylko z autostrady do miasteczka siostry. Potem przemieszczamy sie z nimi nie zawracajac sobie glowy ruchem drogowym. Brat i siostra zylke do przygod odziedziczyli po pradziadzie, ktory przeszedl piechota z Galicji-Polski do Bremy, wsiadl na statek, zarobil na podroz pracujac w kotlowni aby nastepnie osiedlic sie w New Jersey a potem powrocic do Polski. Pozdrawiam 🙂
futrzak: Nie bede sie wdawal w dyskusje semantyczne, ale „The free software community is an informal term referring to the users and developers of free software as well as supporters of the free software movement.[1] The free software community is sometimes also called the „open-source community”[2]. The Linux community is a subset of the free software community.”
http://en.wikipedia.org/wiki/Free_software_community
Widely-used open source products
„Open source software (OSS) projects are built and maintained by a network of volunteer programmers. Prime examples of open source products are the Apache HTTP Server, the internet address system Internet Protocol, and the internet browser Mozilla Firefox. One of the most successful open source products is the Linux operating system, an open source Unix-like operating system.[10][11]”
http://en.wikipedia.org/wiki/Open_source
Moze ci trzeba przetlumaczyc co to jest „volunteer programmer?
Jak sie powolujesz na Wikipedie, to dobrze jest przeczytac artykul zanim sie poda link
Wojtek: „On po studiach doktoranckich pojechal pracowac do jakiegos duzego osrodka badawczego na East Coast – i z trudnoscia wytrzymal dwa lata.
Rat race, duze miasto , sposob zycia – wykonczyly go i wrocil do Polski pomimo dalszych ofert. Po jakims czasie przyja oferte ze osrodka zwiazanego z dobra szkola (stanowa) na Midwest – i tak mu sie podoba ze pieje z zachwytu nad tym jak w Ameryce jest wspaniale”
Ja zupelnie odwrotnie. Na Midwescie mozna sie tylko powiescic, a zaby nie zwariowac, raz w miesiacu latam do Nowego Jorku. Zeby sie pzrejsc chodnikiem
„Prowincjonalna Ameryka” jest STRASZNA, STRASZNA!!!!
Wojtek: „Oczywiscie byl swiadomy ze nie cala Ameryka wyglada jak NYC – ale dopiero na miescu w Ann Arbor stwierdzil jak bardzo…”
I mial racje. Niestety, wieksaosc Ameryki jest do NYC niepodobna
Acha. Juz wiem o jakie miejsce chodzi. Jak sie stamtad wyprowadzalem, dalem na msze dziekczynna, i urzadzilem WIELKIEEEE PARTY. A przepowadzalem sie na Wschodnie Wybrzeze, do Filadelfii konkretnie.
Byl to jeden z lepszych dni w moim zyciu.
Jakby sie kto pytal co mnie najbardziej razi w prowincjonalnej Ameryce: zasciankowsc i pustoglowie Rdzennej Ludnosci
AL – co do prowincjonalnej Ameryki to mamy chyba inne opinie – na szczescie dla kazdego jest jakies miejsce ktore lubi.
Miasteczka ktore znam pomimi ze byly prowincjonalne i zasciankowe byly przyjemnymi miejscami – a co „pustoglowia” rdzennej ludnosci to tez kwestia spojrzenia.
Niewatpliwie jest to dosc popularny poglad wsrod emigrantow i niewatpliwie taka opinia nas dowartosciowuje – jesli tego dowartosciowania potrzebujemy a potrzebuja go niektorzy z nas bardzo.
Ja spostrzegalem ludzi ktorych spotaklem na prowincji jako otwartych, ciekawych szczerych i uczciwych – a ich wiedza rachunku calkowego czy historii Polski mnie raczej nie dotyczyla.
Ale to tez kwestia szczescia na kogo i gdzie sie tafilo i na pewno kwestia pierwszego wrazzenia jakie sie na swoich gospodarzach zrobi – jak „na dzien dobry” potraktujesz ich jako ograniczonych wiesniakow to sie na pewno milym traktowaniem nie odplaca.
Wojtek: „co do prowincjonalnej Ameryki to mamy chyba inne opinie – na szczescie dla kazdego jest jakies miejsce ktore lubi.
Miasteczka ktore znam pomimi ze byly prowincjonalne i zasciankowe byly przyjemnymi miejscami – a co “pustoglowia” rdzennej ludnosci to tez kwestia spojrzenia.”
Oczywiscie, to kwestia tego co sie lubi, i rowneiz kwestia spojrzenia.
„Ale to tez kwestia szczescia na kogo i gdzie sie tafilo i na pewno kwestia pierwszego wrazzenia jakie sie na swoich gospodarzach zrobi – jak “na dzien dobry” potraktujesz ich jako ograniczonych wiesniakow to sie na pewno milym traktowaniem nie odplaca..”
Ich nie tzreba traktowac – sami tacy sa. W ruralnym CT gruba jejmosc wystepowala w TV: „Oczywiscie, CT jest najlepszym miejscem do zycia”. „Skad Pani wie?” pytal sie dziennikarz. „No bo w ciagu 60 lat mojego zycia ani razu nie opuscilam CT. Czy potzrebny lepszy dowod?”
W AL, pani nauczycielka dowiedziala sie ze ejstesmy z Polski. „Oh, interesting, a gdzie to jest?” Objasnikem. „Oh, interesting, a w jakim jezyku sie tam mowi?” Objacnilem. „Oh, interesting, a kiedy zaczynacie uczyc mowic dzieci po polsku?” Zdebialem. Po niejakiej konwersacji wyjacnilo sie: pani myslala ze wszystkei dzieci NA SWIECIE rodza sie z wrodzona umiejetnoscia mowiania po angielsku i potem je trzeba pracowicie nauczac jezyka lokalnego. NAUCZYCIELKA!!!
W WI sredni 3 razy dziennie ktos mi mowi ze „mam akcent”. No mam. I srednio 3 razy dziennie pyta skad przyjechalem. Albowiem cudzoziemiec to ciele z dwoma glowami. Ewentualnie, zaczynaja mnie traktowac dobrze (lepiej) jak zbadaja glebokosc mojej kieszeni. Ale tez nie zawsze.
W NY, prawdopodobinstow ze mijajacy cie czlowiek mowi z kaldentem wynosi co najmnoej 0.9. A jezeli miejscowy, to niczemu sie nei dziwi
Do Pana/Pani A.L.
Ludność rdzenna Ameryki to koncept oznaczający, po angielsku, the Native population, the native Indian population, the Indians, the Aboriginals oraz native people. To określenie odnosi się tylko i wyłącznie do tej grupy. Chyba nie o to Panu/-i chodziło?
Kilka lat temu zapytano mnie, jak w Polsce obchodzi się Thanksgiving.
To jest śmieszne, ale tylko do chwili, kiedy człowiek zda sobie sprawę z tego, że ogromna liczba Polaków nie ma pojęcia najmniejszego o Ameryce. Stolicą jest oczywiście Nowy Jork, nie wspomnę już o tym, że banknoty studolarowe zrywa się po prostu z drzew. A jakby zapytać Polaka jaki system rządu istnieje w USA, to nie ma pojęcia. A znajomość innych krajów? Jest to nic innego niż tak zwane pożal się Boże. Więc już pytania o polskie Thanksgiving nic mnie nie drażnią: tłumaczę cierpliwie.
W każdym kraju spotkamy się z różnymi przykładami wyników systemu szkolnictwa, własnej pracy i zainteresowań. Nie ma co się śmiać z Ameryki, jak w Polsce też przydałoby się trochę ludzi podokształcać, prawda?
AL – z tym akcentem i jezykiem w oglonosci to chyba jest tak jak tlumaczyl kiedys w radiu jakis profesur:
Czy chcemy czy nie oceniamy inteligencje i wyksztalcenie drugiego rozmowcy po sposobie w jaki sie wyslawia. – tak samo jak oceniamy poziom atrakcyjnosci kobiety po jej nogach biuscie czy ksztalcie nosa.
Nasz – ludzi ktorzy przyjecali do USA pozniej niz w wieku 7 lat – sposob wypowiadnia skazony jest akcentem, okazyjna gafa gramatyczna (inna niz „ich” gafy) i przekreconymi niekiedy wyrazami. Zdarzy sie ze kelnerka w Denny’s ktora ledwie co pisac czy czytac umie spojrzy sie na nas dziwnie i podswiadomie oceni nasz poziom inteligencji pomimo naszych dwoch tytulow magistra czy doktoratu ( osobiscie nie posiadam) i trzycyfrowej stawki za godzine (do negocjacji:)
Czy to jest jej wina, czy jest glupia zasciankowa i pustoglowa – nie sadze.
Po prostu nie wie – bo jej nikt nie powiedzial – bo nie bylo takiej potrzeby.
Pozdrawiam
Alicja: „Ludność rdzenna Ameryki to koncept oznaczający, po angielsku, the Native population, the native Indian population, the Indians, the Aboriginals oraz native people. To określenie odnosi się tylko i wyłącznie do tej grupy. Chyba nie o to Panu/-i chodziło? ”
Dziekuje za puoczenie, ale doskkonale wiem kto to taki Native Americans, i nie o nich mi chodzilo. Chodzilo mi o tych meiszkancow „interioru” ktorzy mieszkaja tam od 2 – 3 pokolen
Wojtek: „Czy to jest jej wina, czy jest glupia zasciankowa i pustoglowa – nie sadze. Po prostu nie wie – bo jej nikt nie powiedzial – bo nie bylo takiej potrzeby.”
Dla mnie jest INNA niz podobna osoba z Nowwgo Jorku, Filadelfii, Seattle, San Francisco i tak dalej.
Oczywiście. „Innych” trzeba odrzucać, wyśmiewać i wykpiwać. To raczej stara polska tradycja. W ogóle liczą się tylko ludzie z większych miast, prawda?
A polscy chłopi, tacy co na roli pracowali na Pański chlebek…też są bardzo INNI?
Co do definicji ludności, to przypominam, że ludność rdzenna to inaczej natives. Jeżeli nie o to Panu/-i chodziło, to czemu używać takich wyrażeń? Najwyraźniej miał Pan/-i na myśli ludzi wiejskich lub z miasteczek. Tacy ludzie nie są warci nawet jednego spojrzenia Pana/-i. Ani Pan/-i ich na całe szczęście.
Alicja: „Oczywiście. “Innych” trzeba odrzucać, wyśmiewać i wykpiwać. To raczej stara polska tradycja. W ogóle liczą się tylko ludzie z większych miast, prawda?”
Nie, nieprawda. Ja sie lubie zadawac z ludzmi z duzych miast i w duzych miastach przebywac.
„A polscy chłopi, tacy co na roli pracowali na Pański chlebek…też są bardzo INNI?” Przypomina mi sie Miniony Okres gdy tlumaczono ze ja, inteligent, musze byc wdzieczny Ludowi Pracujacamu Miast i Wsi. Nie wiem czy sa inni, w kazdym razie nei utrzymuje z nimi kontaktow towarzyskich.
„Co do definicji ludności, to przypominam, że ludność rdzenna to inaczej natives”
To Pani definicja. „Native Americans” to Native Americans.
” Jeżeli nie o to Panu/-i chodziło, to czemu używać takich wyrażeń? Najwyraźniej miał Pan/-i na myśli ludzi wiejskich lub z miasteczek.”
Przyzwyczailem sie uzywac takich wyrazen.
„Tacy ludzie nie są warci nawet jednego spojrzenia Pana/-i. Ani Pan/-i ich na całe szczęście.”
No wlasnie, Jestesmy towarzysko niekompatybilni
Językowo również. Pozdrawiam.
Alicja: „Jzykowo również. Pozdrawiam”. Niekompatybilni z kim? Ja z Pania?…
Moliwe, ja tylu jezykow nie znam
Masz w 100% racje Wojtku. Energia zyciowa jest zwrotna jak bumerang, jakkolwiek zatacza kolo i potegulje swoja moc. Dlatego uzywam w zyciu maksymy, aby nie autoryzowac stwierdzen/czynow, ktorych nie bylbym w stanie w przyszlosci udzwignac. Opisana postawe okreslam jako przerost ego – czyli naszego falszywego jestestwa. Umieszczajac “naklejke” stereotypu na innych/drugich pozbawiamy sie z nimi lacznosci. W taki sposob zubazamy nasze doswiadczenia zyciowe i stajemy sie osobnikami myslacym w skrzynce. Separacja z innymi przez pryzmat ego jest najwiekszym bledem ludzkosci, koroduje efektywna komunikacje miedzyludzka, negocjacje I rezolucje konfliktow. Pozdrawiam 🙂
Mimo, iz nie posiadam akcentu w wymowie angielskiej, w wielu sytuacjach tworze go. Pracujac w instytucji naukowej o profile miedzynarodowym, taki odruch zawsze przynosci pozytywny efekt w aspekcie wzrostu poziomu zainteresowania mego rozmowcy stajac sie tematem dyskusji. W ten sposob wszyscy moga sie czegos nauczyc. Slyszac pytania odnosnie moich korzeni, jestem w stanie nie tylko naswietlic z jakiej Polski wyjechalem ale rowniez zilustrowac obecna na podstawie wizyt, kontaktu z Rodzina i znajomymi oraz dzieki prasie i Internetowi. Tolerancja roznic jest nie tylko darem ale rowniez pomostem komunikacyjnym i kluczem do wiedzy. Tutaj oczywiscie mowa jest o madrosci ludowej a nie wiedzy ksiazkowej. Mieszkajac w Polsce nie mialem okazji zwiedzic folklorystycznych terenow jak na przyklad Kurpie. Posluchac lokalnej gwary i „pogwarzyc” ze starszymi ludzmi. Kiedy odchodza, zabieraja ze soba bezcenna wiedze, ktora przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie. Mam nadzieje to kiedys nadrobic z synem. Wiem, iz w Polsce nadal istnieja takie oazy folkloru.
Do p. Książki: mylne jest myślenie, że nie „posiada się akcentu”. Każdy posiada jakiś akcent w każdym języku, jakiego używa. Imigranci w Polski, którzy wyjechali za granicę po jakimś 13 roku życia pozostaną na zawsze z polskim akcentem w swoim nowym języku czu językach. Nowojorczyk od urodzenia będzie mówic z nowojorskim akcentem. A nawet w samym Nowym Jorku są rozróżnienia akcentowe i to bardzo słyszalne. Akcent Bronx jest zupełnie inny niż akcent z Long Island. Nie ma w tym nic złego ani nic dziwnego. Ma to wiele z tzw. plastycznością mózgu, która zanika/słabnie w okresie dojrzewania. Podobna sytuacja zachodzi w nauce instrumentu. Zawsze można nauczyć się grać na instrumencie, ale nigdy nie zostanie się wirtuozem, jeżeli nie zacznie się w dzieciństwie, przed okresem dojrzewania.
A więc, chcąc czy nie chcąc posiada pan akcent mówiąc po angielsku, jak i mówiąc po polsku. 🙂
Alicja: „Do p. Książki: mylne jest myślenie, że nie “posiada się akcentu”. Slusznie
Pan Ksiazka zawsze wie najlepiej bo jest przodownikiem pracy.
Wystarczy posluchac jak mowia w Alabamie, Teksasie, czy chociazby Brooklynie
Ja tez nie spotkalem jeszcze emigranta bez akcentu – i chyba granica wieku jest taka jak ktos tu zauwazyl – 13 lat.
Nie dotyczy to tylko Polakow – wszyscy mamy juz uksztaltowane narzady mowy w tym wieku i zmienic je jest trudno – ale pewnie nie mozliwe , ja natomiast takiej osoby nie spotkalem.
Nie tylko emigranci mają akcent, każdy człowiek ma akcent, bo akcent ukształtowany jest przez najbliższe środowisko. Może się zmieniać i może być skomplikowany i wielowarstwowy, ale bez wyjątków – każdy człowiek mówi z JAKIMŚ akcentem, niezależnie czy mówi językiem ojczystym, czy obcym.
Pozwole sobie zweryfikowac Twa opinie, Alicjo. Niedawno, w instytucji naukowej w ktorej pracuje wyglosil referat slynny Tom Brokaw, ktory posluguje sie jezykiem angielskim wymaganym od profesjonalistow dziennikarstwa wysokiego kalibru. Pochodzi z MN. Ja mieszcze sie w grupie wiekowej opisanej na tym blogu. Wyemigrowalem do USA 25 lat temu. Mieszkam niedaleko Bostonu i pracuje w Bostonie ale nie posluguje sie bostonska wymowa, gdyz mi nie odpowiada i jest czyms dla mnie obcym z czym nie jestem w stanie sie zidentyfikowac. Podobnie do Tom’a, posluguje sie jezykiem angielskim bez nalecialosci lokalnego dialektu czy akcentu. Podobnie jest z moja wymowa w jezyku polskim, ktora jest wolna od akcentu i lokalnego dialektu. Wymowa jest wyznacznikiem samodyscypliny. Jakkolwiek, bardzo pomocnym jest dobry sluch. Od dziecka, Rodzice dbali abym sie wszechstronnie rozwijal i posiadam polskie swiadectwo szkoly muzycznej. Jako ciekawostke dodam, ze moj Tato pochodzil z malutkiej wioski, ktora ma swoista kulture i zrozumienie mowy osob z niej pochodzacych i tam zamieszkujacych, ktore utrzymuja ta tradycje to nie lada wyzwanie. Moj Tato nie posiadal akcentu swej miejscowosci i nigdy nie poslugiwal sie wyrazami uzywanymi w rodzinnym otoczeniu mimo, iz sie go nie wstydzil. Po ukonczeniu szkoly sredniej, wyjechal na studia do Krakowa. Stamtad juz nie wrocil do swego miejsca urodzenia. Przed wyjazdem do USA, nauczyl sie podstaw jezyka angielskiego samodzielnie i przekazal te wiedze dzieciom. Moje proby poprawy jego jezyka zaowocowaly wzbogaconym slownictwem lecz jego wymowa angielska zawsze posiadala mocny akcent polski. Pozdrawiam 🙂
Alicja: Widzi Pani, Pani Alicjo: Pan Ksaizka mowi akcentem jakim chce. Na jaki dzisiaj ma ochote. Nic dziwnego: Przodownik Pracy!
Zdrowych, spokojnych i wesolych Swiat Bozego Narodzenia. Zdrowia, szczescia oraz wszelkiej pomyslnosci w Nowym Roku 2009 zycze wszystkim i pozdrawiam serdecznie 🙂
Zdecydowanie widać, że pan Książka jest uparty i odrzuca wszelkie uznane językoznawcze prawdy. Trudno.
Chcę tylko przypomnieć, że Tom Brokaw ma oczywiście akcent! Jego akcent nie jest łatwy do rozpoznania, właśnie przez przemieszczanie się i zmiany nawarstwiania, jakie w nim zaszły. Jednak dobry językoznawca będzie w stanie określić mniej więcej z jakim akcentem mówi Tom Brokaw. Chociażby drogą eliminacji….zacznie się od tego, że nie jest to akcent brytyjski, australijski ani południowoafrykański. Pozostaje więc Ameryka Północna i właśnie najwięcej akcentów, które można by określić jako „neutralne” umiejscowionych jest właśnie in the Mid-West i okolicach. Indiana, częściowo Ohio i Illinois. Tom Brokaw mówi więc akcentem miejsca, gdzie spędził najwięcej czasu. Ale słuchając go większość osób zwraca uwagę na głębię jego głosu, a nie na akcent. To tak na marginesie.
Naturalnie, że miłe jest uważać siebie samego jako ewenement, ale zapewniam pana z profesjonalnego punktu widzenia, że ani pan ani pański tatuś nie stanowiliby aż tak wielkiej zagadki dla językoznawców.
Niektórzy ludzie mają serce po prawej stronie. To anatomicznie jest dziwne….ale serce mają. Z akcentem jest bardzo podobnie, to również fizjologicznie ukształtowana ludzka cecha.
Pani Alicjo – zgadzam sie oczywiscie ze kazdy ma akcent , ale ja piszac o „akcencie” mialem na mysli akcet obcy dla ucha mieszkanca USA – tzn. francuski, niemiecki polski, rosyjski, latynoski
To chyba maja na mysli ludzie ktrych pierwszy raz spotykam(y) i pytaja sie o rodowod naszego akcentu – wydaj mi sie ze w calkowicie uprzejmy i nie nachalny sposob.
Wlasnie chcialem poprzednio powiedziec ze Tom Brokaw nie ma „ackentu” w zrozumieniu ze nie ma obcego akcentu – a pan Ksiazka ubiegl mnie piszac ze on nie ma akcentu – jak Pani zauwazyla jakis kazdy akcent musi miec bo to czesc wymowy.
Pochodzi on zreszta z South Dakota a nie MN – roznica „akcentowa” spora.
Pozdrawiam Swiatecznie!
Wojtek: „To chyba maja na mysli ludzie ktrych pierwszy raz spotykam(y) i pytaja sie o rodowod naszego akcentu – wydaj mi sie ze w calkowicie uprzejmy i nie nachalny sposob..”
Moze tam gdzie Pan jest. Tu gdzie ja jestem, pytaja w nachalny i nieuprzejmy sposob (Midwest). NIgdy mi sie nie zdarzylo aby ktos spotkany po raz pierwszy w Nowym Jorku pytal mnie o miejsce pochodzenia. Na Midweszie, jak kelnerka pyta mnie skad jestem, to zwyczajnie wstaje i wychodze
Mam pare ksiazek Brokawa na kasetach audio. Brokaw sam czyta. Akcent ma dosyc ciezki, ale rzeczywiscie, glos ma „soczysty”
Tak, panie Wojtku, zaznaczyłam to o akcentach w każdym języku, bo często ludzie myślą, że nie mają akcentu w swoim ojczystym języku. Często jest tak, że dany obszar, na przykład kraj, ma pewien rodzaj wymowy narzucony przez system szkolnictwa, środki masowego przekazu. Jeżeli jest to obszar niewielki, na przykład Polska, to utrzymanie tego tzw. standardowego polskiego nie jest trudne. Jednak zagadnienia akcentu i dialektu są na tyle skomplikowane, że istnieją terminy takie jak socjolekt (czyli akcent danej grupy socjologicznej) czy nawet idiolekt (akcent i sposób mówienia idywidualnego człowieka w danym czasie). Pozostawiam już na boku żargony i gwary bo to już zupełnie coś innego.
Szkoda, że pan(-) A.L. ma takie negatywne wrażenia z Midwest i z nachalności. Miałam przyjemność być wiele, wiele razy na tych terenach i nigdy mnie nic nieprzyjemnego ani nachalnego nie spotkało. A gdyby mnie kelner czy kelnerka tak nagle zapytali o pochodzenie, to zdecydowanie nie wyszłabym, ale zapytałabym skąd pochodzi on czy ona. Zgodnie z zasadą, że każdy mówi z jakimś tam akcentem. Z wyjątkiem pana Książki. Myślę, że czas najwyższy skontaktować się z Księgą Guinessa.:)
Ludzie na Midwest nie sa wcale mniej uprzejmi czy bardziej ciekawi/nachalni – po prostu spotyka sie tam mniej osob z zewnatrz i kazdy akcent odmiennty budzi ciekawosc.
Mieszkam w okolicy Chicago od 7 lat – (poprzednio MN i CA) i chyba nie pamietam zeby ktos sie mnie o pochodzenie pytal – chcialbym myslec ze to dlatego ze mowie jak Brokaw ale niestety jest to dlatego ze kazdy wie bo tu duzo Polakow 🙂
No i sporo innych „odmiencow” – a kazdy z nich z innym akcentem.
Dyskutujemy o tym od kilku dni i wydawac by sie moglo ze to nam spedza sen z powiek – tak naprawde to na codzien po prostu o tym nie mysle i jakos mi to w zyciu zawodowym nie przeszkadza a w prywatnym – to oczywiscie nie bo w domu oczywiscie po polsku mowimy.
Wojtek: „Mieszkam w okolicy Chicago od 7 lat – (poprzednio MN i CA)”.
No wlasnie. Midwest jest duzy. Mieszkalem w Detroit wiele lat i nie mialem problemow. Bywam w Chicago – nie mam problemow. Ale teraz mieszkam w Wisconsin – i to jest ZUPELNIE INNY Midwest
Alicja: „A gdyby mnie kelner czy kelnerka tak nagle zapytali o pochodzenie, to zdecydowanie nie wyszłabym, ale zapytałabym skąd pochodzi on czy ona…”
Owszem. Przez pierwszy rok traktowalem to „towarzysko”. Przez drugi rok – obojetnie. Przez tzreci rok – zlekka mnie wkurzalo. Ale przez czwarty rok – nie moge.
Dalem ogloszenie do miejscowej gazety. Ze ja to ja, pochodze stad i stad, ze mam akcent taki i taki i prosze mnie nie pytac wiecej. Odmowiono publikacji.
Myślę, że słusznie zrobiono, że odmówiono. To nie jest duży problem życiowy. Ciekawa jestem czy pan/-i jest ogólnie taki upierdliwy. I czy jest pan/-i konsekwentny/-a z takim upierdliwym podejściem do życia. Że ktoś pyta skąd pan/-i jest to naprawdę tzw. „small potatoes” czyli małe piwo.
Ma pan/- szczęście, że to stanowi problem w Pańskim życiu. Bo skoro aż dokonywał/-a pan/-i starań o publikację takich pierduł, to chyba był to rzeczywiście istotny problem. Zazdroszczę takiego życia — z jednej strony.
Alicja: Bylem ciekawy kiedy zacznie Pani analizowac przywary mojej osobowosci. Gratulacje – w koncu sie Pani za to wziela.
ACLU powiedzala ze nie mogli odmowic i powinienem ich sadzic. Podobnie jak powinienem sadzic pewna instytucje z ktorej wyrzucono moja Malzonke za to ze rozmawiala przez telefon po polsku. „Other prople feel offended if you speak foreign language” zostala poinformowana. W Wisconsin
Temat nie umiera – wiec dodam na temat mowienia w obcych jezykach w pracy.
Jezeli ktos rozmawia po polsku albo w hindi przez telefon to zalatwia prywatne sprawy w czasie ktory powinien poswiecic firmie.
Oficjalny business firmy jest prowadzony w jezyku angielskim – wiec mozna pracownikowi zwrocic uwage jesli rozmawia w hindi przez dwie godziny dziennie – sam bylem tego swiadkiem kilka tygodni temu kiedy subkontraktor Accenture rozmawil przez telefon w hindi (?? chyba) , po jednym upomnieniu nie przestal – na drugi dzien go juz nie bylo.
Prosze sobie wyobrazic jak by sie Pan czul pracujac w Polsce kiedy pana wspolpracownik spedzalby czas na telefonie rozmawiajac w obcym jezyku. Na pewno nie jest to powod do zwolnienia i wspolczuje Panskiej Malzonce – ale na pewno powinno sie te rozmowy prowadzic dyskretnie ( jak kazda rozmowe w cubicle) i w miare szybko konczyc.
Takie jest moje zdanie – choc na pewno nie moge zmusic sie zeby do swojej zony mowic po angielsku 🙂
Smacznego karpia – czy pstraga czy co tam Wam na stol Wigilijny przywieje!
Hmmmm. Dobre zasady nakazują mówić „małżonka” o cudzej żonie, a o żonie własnej po prostu „żona”. Ale może to dziś już przestarzałe?
Proszę się za bardzo mną nie przejmować. Ale naprawdę, może warto spojrzeć na samego siebie. Pewnie i u małżonki było coś tam więcej, że ją z pracy wyrzucono, a nie tylko ten polski. Swoją drogą rozmawiała po polsku bo nie chciała, aby inni zrozumieli, prawda? To trochę nieładnie jak na mój gust.
Życzę dużo szczęścia.
Alicjo – z braku synchronizacji percepcji „akcentu” wywiązała się interesująca dyskusja. Ja miałem na myśli obecność akcentu polskiego w języku angielskim i odwrotnie jak również obecność prominentnego akcentu lokalnego regionu w języku angielskim czy polskim. Ty miałaś na myśli unikalny akcent, który buduje jednostka przemieszczając się geograficznie. W ten sposób profesjonaliści językowi mieliby bardzo dużo pracy w identyfikacji tych unikalnych akcentow. Biorąc pod uwagę, iż nie posiadam wykształcenia polskiego poza elementarnym, wysiłek w utrzymywaniu języka polskiego jest w moim przypadku nieprzymuszony i przekazuje wiedzę synowi. Ma 4 lata i we wrześniu pójdzie do polskiej szkoły sobotniej w Bostonie. Porównując siebie do kuzynki, która wyjechała w podobnej grupie wiekowej i której napisanie 1 zdania po polsku w serwisie „nasza-klasa” zajmuje pół godziny czasu „idzie mi nieźle”.
Wojtek – dzięki za korektę rodzinnego stanu TB.
Dla A.L. pod choinkę: „To co nas obraża to nas oslabia.”
Wesołych Świat!
Alicja: „Hmmmm. Dobre zasady nakazują mówić “małżonka” o cudzej żonie, a o żonie własnej po prostu “żona”. Ale może to dziś już przestarzałe?
Proszę się za bardzo mną nie przejmować. Ale naprawdę, może warto spojrzeć na samego siebie. Pewnie i u małżonki było coś tam więcej, że ją z pracy wyrzucono, a nie tylko ten polski. Swoją drogą rozmawiała po polsku bo nie chciała, aby inni zrozumieli, prawda? To trochę nieładnie jak na mój gust.”
Kiepsko Pani kojarzy. Malzonki nie wyrzucono z pracy, a z „Gym”, calkiem „upscale” do ktorego chodzi w celu uprawiania gimnastyki i ktory kosztuje $200 miesiecznie. Rozmawiala ze mna z „reception area”. Wyproszono ja za drzwi, bo rozmawiala po polsku. Co mialo dosyc kiepskie skutki dla owego „gymu” bo ja lubie sie klocic. Nie bede pisl o szczceegolach, w kazdym razie jako rekompensate zaproponowano jej roczny bezplatny membership.
Zas o Malzonce mowie „Malzonka”. Bardzo mi Pani zal jak Pani maz mowi o Pani per „zona”
do p. A.L.
Cieszę się, że Pańska MAŁŻONKA uprawia gimnastykę (na pewno dobrze działa to na stres jaki musi wywierać Pana kłótliwość na stosunki małżeńskie).
A tutaj z poradni językowej na temat poprawnego użycia słowa „małżonka” (oraz „małżonek”, a jak). Proszę zjechać do ostatniego pytania, a otrzyma Pan wyjaśnienie profesora UW na ten temat:
http://poradnia.pwn.pl/lista.php?kat=6&szukaj=potocznej
Świątecznie.
Alicja: „A tutaj z poradni językowej na temat poprawnego użycia słowa “małżonka” (oraz “małżonek”, a jak). Proszę zjechać do ostatniego pytania, a otrzyma Pan wyjaśnienie profesora UW na ten temat..”
Moja zona jest moja MALZONKA. Czy sie to Pani podoba, czy nie. Jak rowniez, czy to sie podoba Panu PROFESOROWI, czy nie.
Zas Pani argumenty profesorskie olewam rowno: za stary jestem i za duzo znam profesorow (w tym profesorow – idiotow, w tym rozniez z UW) abym na argument „a to powiedzial PROFESOR” padal na kolana.
Zas jak o „klotliwosc” idzie: Dlatego Polonia nie ma nijakiego znaczenia a Polacy sa nikim, ze im byle kto potrafi s…c na glowe, a oni zamiast bronic sie, mowia „dziekuje”.
Alicja:
„Co ciekawe, i godne zapamiętania, nigdy nie należy mówić o własnej żonie czy własnym mężu małżonka, małżonek (chyba że żartobliwie). Mężczyzna może więc użyć sformułowania „Proszę przekazać ukłony dla małżonki” (cudzej), ale o własnej może powiedzieć wyłącznie „Moja żona (nie: małżonka) wróciła już ze szpitala” itp. ..
To co jest napisane powyzej, to czysty nonsens. Jeszcze jeden PROFESOR….
P.S. Tylko prosze mi nie udowadniec Kim To On Nie Jest i Gdzie To Nie Zasiadal. Nie interesuje mnie to
Zas jak o “klotliwosc” idzie: Dlatego Polonia nie ma nijakiego znaczenia a Polacy sa nikim, ze im byle kto potrafi s…c na glowe, a oni zamiast bronic sie, mowia “dziekuje”
Nie, Polacy sa nikim bo kloca sie miedzy soba o byle bzdure zamast zwarcie i razem bronic swoich racji jesli trzeba,
to jest powod dlaczego sa nikim, jak to okreslono wyzej.
gosc: „Nie, Polacy sa nikim bo kloca sie miedzy soba o byle bzdure zamast zwarcie i razem bronic swoich racji jesli trzeba,
to jest powod dlaczego sa nikim, jak to okreslono wyzej…”
Owszem. To druga strona tak zwanego „medalu”
Dla p. A.L.: Oczywiście może Pan sobie mówić o swojej żonie „małżonka”. Mieszka Pan w końcu w wolnym kraju i może pan mówić praktycznie wszystko. Ale nazywanie swojej żony małżonką jest pretensjonalne i tyle. Pana wybór. Może też pan pisać „Ja” po polsku z dużej litery, wzorem angielskim. Też wolno. Nie musi się pan trzymać żadnych konwencji w końcu. Po co?
Alicja:
Ja wlasnie jestem w Polce, poszedlem do ksiegarni (EMPIKu) i przejrzalem wszystkie dostepne slowniki jezyka polskiego. Bylo tego cos z 5 stuk. ZADEN slownik nie cytuje slow Pani idola („profesora z UW”), natomiast zezwala na uzywanie slowa „Malzonka” w roznych kontekstach, t tym, „cieplym, pieszczotliwym” jak i „ironicznym” czy „zartobliwym”.
Zreszta, Pani idol („profesor z UW”) sam pisze, cytuje Pani cytat: „Co ciekawe, i godne zapamiętania, nigdy nie należy mówić o własnej żonie czy własnym mężu małżonka, małżonek (chyba że żartobliwie)…” Zwracam Pani uwage na slowa „chyba ze zartobliwie”. Jezeli Pani nie wie co to znaczy „zartobliwie” to moge ewentualnie objasnic.
Gdy sie uzeywa jakisch argumentow, trzeba sie z nimi zapoznac i nad nimi zastanowic. Inaczej mozna wyjsc na, pardon, glupa.
Nie wiem czy ma pan na myśli, że zwracał się pan o swojej żonie w sposób żartobliwy, nazywając ją małżonką. Ja panu mówię o normalnych sytuacjach – nie wydawał się pan żartować, no bo niby z kogo. Ponoć współczuje mi pan, że mój mąż nazywa mnie żoną, no bo wedle pana to małżonka jest nazwą odpowiednią.
Jeżeli analizuje się sytuacje, to zakładamy, że są to sytuacje normalne vel neutralne – nie sytuacje w których istotną rolę gra sarkazm, ironia, humor czy kpina.
Ma pan trudne życie i lubi pan się kłócić. No ale poprawne używanie języka to nie jest pańska dziedzina – QED.
Proszę więc zająć się swoją pracą – każdy na tym skorzysta. A o języku zawsze można się wiele nauczyć, tak, od specjalistów.
Polecam w Polsce prof. Miodka.
Alicja:
„Nie wiem czy ma pan na myśli, że zwracał się pan o swojej żonie w sposób żartobliwy, nazywając ją małżonką. Ja panu mówię o normalnych sytuacjach – nie wydawał się pan żartować, no bo niby z kogo…”
Zawsze sie zastanawialem po co wymyslono „smileys”, wie Pani, te malpki ktore wyposzcza sie z klawiatury. Oczywiscie, sa one po to zeby powiedziec: „Uwaga – teraz bedzie smiesznie” czy „Uwaga – teraz bedzie powaznie”. Ciekaw tez bylem po co w „sitcoms” wlaczaja „smiacza” – to znaczy wiem po co – po to zeby oznajmic ze to bylo smieszna. Tylko nie bardzo wiedzialem komu. Teraz juz wiem.
„Jeżeli analizuje się sytuacje, to zakładamy, że są to sytuacje normalne vel neutralne – nie sytuacje w których istotną rolę gra sarkazm, ironia, humor czy kpina…” To Pani ma jakies problemy, a nie ja.
„Ma pan trudne życie i lubi pan się kłócić. No ale poprawne używanie języka to nie jest pańska dziedzina – QED… ”
Nie wiem kto dal Pani patent na oceniania jaki jezyk polski jest prawidlowy a jaki nie. Nei wydaje mi sie aby Pani miala w tym zakresie jakies szczegolne uprwanienia. Jezeli tak, to prosze o poinformowanie. Fascynacji „Profesorem z UW” nie biore pod uwage
„Proszę więc zająć się swoją pracą – każdy na tym skorzysta. A o języku zawsze można się wiele nauczyć, tak, od specjalistów…”
Na przyklad od tego ktory napisal na UW prace doktorska „O kulturotworczym znaczeniu koncowek enc i onc w polnocno wschodnim Mazowszu w schylku 14 wieku” (temat autentyczny)?…
„Polecam w Polsce prof. Miodka.”. Wie Pani, Pam Ksiazka pisal cos o „grupie wiekowej” na tym blogu. Wiec nawiazujac do „grupy wiekowej” spiesze Pania poinformowaz ze prawdopodobnie „za profesora” robilem dluzej niz Pani zyje na tym Bozym swiecie. Na „argumenty profesorskie” nie jestem wiec wrazliwy. Co i Pani doradzam, zalecajac mocno poslugiwanie sie wlasnym rozumem. Zdrowiej i przyjemniej
Pan jest kłotliwy, dziwny i nie uznaje pan autorytetów innych niż swój rozum. A ma pan sporo luk w wiedzy, pewnie nie tylko językowej. Wie pan, język na pewne zasady, których należy przestrzegać w celu dbania o niego. Podobnie jak się dba (lub nie) o swój trawnik.
Prace, które wydają się panu dziwne lub może marnujące czas, są zapewne tak wyspecjalizowane jak badanie tego, jak 40 lat temu operowało się dwunastnicę. Oczywiście, że specjalizowana wiedza jest bardzo cenna i nie każdy jest w stanie zrozumieć każdy temat. Czy to nie jest dla pana oczywiste?
Pan już pokazał mi, że gardzi pan ludźmi z małych miast, wiosek, profesorami (no bo za co ta profesura w końcu jak pan nie rozumie nic z tematu). Ma pan ciężkie, trudne życie i może stąd te frustracje? A dlaczego przyjmuje pan, że pisze się „mąż” przez „z” z kropką, a nie przez „rz”? To też przecież tylko taka konwencja, taka sama jak nienazywanie własnej żony małżonką (chyba, że żartobliwie — pan jednak nie wydawał się żartować, proszę teraz nie odkręcać kota ogonem, OK?)
Współczuję panu trudnego życia i losu – życzę poprawy i radości z życia na 2009!