Najpierw – dwadzieścia przecznic na piechotę. Potem – pięć godzin czekania w porannym chłodzie i południowym słońcu. Na koniec – może pięć sekund, kiedy był w odległości mniej więcej piętnastu metrów od miejsca, w którym przez te pięć godzin stałam. Jeszcze wczoraj rano nie miałam najmniejszego zamiaru jechać na Manhattan, żeby być świadkiem wizyty Papieża w Nowym Jorku, ale wieczorem zmieniłam zdanie. Stwierdziłam, że akurat nie jest to dobry moment, aby rezygnować z zasady, by niczego nie odkładać na później. Nawet jeśli ceną miałby być kolejny atak agorafobicznej paniki.
Wyjechaliśmy z domu parę minut po siódmej. Z przejazdem przez Midtown Tunnel nie było najmniejszego problemu – żadnych niespodziewanych korków, chociaż Nowy Jork bywa nieprzewidywalny nawet w weekendy. M. wysadził mnie na rogu Sixth Ave i 37. Street – on dalej w swoich sprawach, a ja – w górę miasta z płonną nadzieją, że jakoś uda mi się dopchać do Katedry Św. Patryka przy Fifth Ave., gdzie o dziewiątej rano Papież miał odprawiać mszę dla wybranych – przedstawicieli duchowieństwa i zaproszonych gości.
Szłam na północ miasta przez Sixth Ave., ale każda przecznica powyżej 44. Street była zamknięta – dojście do Fifth Ave. wyłącznie dla posiadaczy biletów – street tickets rozprowadzanych przez parafie i diecezje wśród katolików bywających w kościele zapewne częściej niż ja. Tak aż do wysokości 57. Street – dopiero tam pozwolono nam skręcić w prawo i stanąć w odległości jakichś 50 metrów od Fifth Ave.
Wszystko szczelnie zabarykadowane, wszędzie samochody policyjne i tłumy czekających ludzi. Latynosi z gitarami, awanturnicy z transparentami Bóg wie w jakich sprawach, a potem – przez kilka sekund w oddali miga kawalkada z papieską limuzyną, nie za bardzo różniącą się od tych jadących z przodu i z tyłu.
Parę minut po dziewiątej staję przed dylematem: albo uznać ten przejazd papieskiej limuzyny oglądany z odległości kilkudziesięciu metrów za równoznaczny ze stwierdzeniem „widziałam Papieża”, albo usadowić się gdzieś przy Fifth Ave. i poczekać minimum cztery godziny na przejazd papamobile z Katedry do papieskiej rezydencji na 72. Street. Decyduję się na to drugie. Policja otwiera barierki i kto żyw pędzi na Fifth Ave., aby czekać na Papieża, który ponownie przejedzie tędy o godz. 13:15.
Stoję. Siadam. Na chodniku – na grubawym weekendowym numerze gazety Daily News, którą przezornie zabrałam ze sobą. Jest mi zimno i ścierpły mi nogi, więc mniej więcej po godzinie wstaję i zaczynam tupać oraz podrygiwać w rytmie latynoskich rytmów religijnych. Nie piję ani kropli wody z butelki, którą mam przy sobie, bo wiem, że może się to skończyć na gorączkowym szukaniu toalety i porzuceniu miejsca przy barierce, o które starałam się od samego rana. Stoję w zorganizowanej wielopokoleniowej grupie Latynosów, śpiewających pieśni religijne po hiszpańsku i skandujących co chwilę Benedicto, we are here for you!
Rano nie ma jeszcze wielkiego tłumu, ale po godzinie jedenastej ludzi przybywa z każdą minutą. Młodzi, starzy, dzieci w wózkach, miętolące się pary zakochanych. Tłum zdecydowanie inny niż ten, jaki w porze lunchu widuję na Manhattanie w zwykłe dni tygodnia. Dzisiaj o wiele bardziej niż mieszkańcy elitarnego Manhattanu widoczni są tutaj mieszkańcy Bronxu, Brooklynu i mojego robotniczego Queensu.
Co jakiś czas skrajem chodnika przechodzi jakiś nawiedzony faszysta – sam albo w grupie sobie podobnych, koniecznie w ciemnych okularach, z Biblią w ręku i transparentem, że Bóg nienawidzi gejów, narkomanów i kobiet, które dokonały aborcji. Za każdym razem reakcja tłumu jest taka sama – Go home! Go to hell! No cóż, żaden rasowy nowojorczyk nie miałby problemu ze skopaniem takiemu tyłka – ich szczęście, że za każdym idzie jakiś początkujący policjant, na wszelki wypadek, gdyby ludziom puściły nerwy. Stojąca obok mnie starsza kobieta komentuje – They need police to protect them, or they would get lynched. Ma rację.
Parę minut po godzinie pierwszej przejeżdża papieska kolumna. Jest, widzę go z bliska. Jestem szczęśliwa, że dzisiaj znalazłam się tutaj na Fifth Ave., tak samo jak ponad dwadzieścia lat temu na innej ulicy innego miasta i przy okazji wizyty innego papieża.
Czerwiec 1987 r., Warszawa, Nowy Świat oraz msza na Placu Defilad – pierwsze i jedyne spotkanie z Janem Pawłem II. Więc kto wie, jak będzie teraz.
Do następnego razu!
Agnieszka
Podobaja mi sie Twoje zdjecia – fajnie wylapane niektore szczegoly. Nawet to jablko w „papieskich” kolorach;)
Agnieszko!
Bylam tam i stalam na przeciwko Ciebie:), pomiedzy 57 a 58 ulica. Pozdrawiam:), mouse
Ania – dzieki, nawet nie pomyslalam, ze to jablko ma papieski kolor, ale chyba faktycznie tak jest.
Kasiu – jednym slowem, wszystkie drogi prowadza do Rzymu;)
Agnieszko, bardzo wzruszjacy tekst. Dzieki za tak szczegolowa relacje i swietne zdjecia.
Agnieszka, no widzisz, jak to smiesznie z tymi drogami:), niestety – nie mam zdjec, bo w aparat foto zaopatrzylam corke, ktora w tym czasie uczestniczyla w youth rally w Yonkers, mam stamtad zdjecia, ale nie mam gdzie ich zamiescic:), a w zwiazku z youth rally wlasnie wybralam sie na spacer po 5 Alei – tez chcialam byc w tlumie tego miasta:).
Dobrze napisane. Czuję się tak jakbym tam była. Nawet nogi mnie zbolały 🙂