Z mojego ostatniego tekstu mozna by wywnioskowac, ze w malowniczym stanie Utah porwaly mnie lotne piaski albo lawina. Ani jedno, ani drugie, chyba po prostu typowy objaw czegos, co czasem okresla sie przy pomocy wyrazenia „organ nieuzywany zanika” – czyli im mniej pisze, tym mniej chce mi sie pisac. „Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było…”
I odwrotnie – kiedy juz zaczynam pisac, czesto konczy sie to sraczka werbalna trwajaca co najmniej kilka dni, a objawiajaca sie kilkoma tekstami dziennie, zarowno na tym blogu, jak i na roznych grupach dyskusyjnych lub forach. A do tego robota – ta platna – jak na zlosc tez mnie ostatnio zbytnio nie rozpieszcza. Mam jednak nadzieje ze jutro – z okazji Wielkiego Piatku – uda mi sie to wszystko jakos lepiej zorganizowac.
Od co najmniej dwoch tygodni zbieram sie do sciagniecia z aparatu zdjec robionych najpierw w Salt Lake City (rozne imprezy korporacyjne, oraz spotkanie z samym Lancem Armstrongiem), a pozniej na paradzie St. Patrick’s Day w Nowym Jorku i od dwoch tygodni obiecuje sobie, ze dzisiaj juz na pewno.
Dzisiaj raczej nie, ale jutro to juz na pewno:)
Do nastepnego razu!
Agnieszka
Nareszcie! Musze przyznac, ze jak ostatnio przyzwyczailam sie do czytania Twoich tekstow, to dlugotrwaly post i posucha mnie niecierpliwily :). No i mialam nadzieje, ze napiszesz cos na temat bylego gubernatora stanu Nowy York… Pozdrawiam.
Historia bylego gubernatora naszego stanu owszem, byla bardzo kuszaca do opisania, ale niestety nie wystarczylo mi czasu. Chociaz kto wie, moze jeszcze wyjda jakies smakowite szczegoly i wtedy bedzie mozna tego kotleta spokojnie odgrzac:)
Pozdrowienia!