Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale co robić, jak podwyżka jest poniżej stopy inflacji, która w ubiegłym roku była w Stanach dość wysoka, bo wyniosła aż 4,1 procent? Nie omieszkałam przypomnieć o tym szefowi, dając delikatnie do zrozumienia, że w związku z taką marną podwyżką nie tylko nie czuję się bogatsza, ale wręcz uboższa – o rożnicę między procentem podwyżki a inflacją. Niewiele to pomogło, bo w wielkich firmach zatrudniających tysiące pracowników nie istnieje nic takiego, jak negocjacje po fakcie, a proces przyznawania podwyżek i promocji jest sztywny i sformalizowany. Podwyżka przychodzi z pierwszą marcową wypłatą, natomiast następna szansa – równo za rok. I koniec kropka.
Nie udało się w tym roku – trzeba czekać do następnego. A jeśli chce się coś tutaj wskórać, pertraktacje trzeba zacząć dużo wcześniej, najlepiej jeszcze w listopadzie albo najpóźniej w grudniu, bo po tym terminie to już umarł w butach – różne „dyrektory” podpisały budżety, złożyły podpisy i niczego się już nie odkręci.
Zawsze można zmienić pracę, ale w moim przypadku w chwili obecnej raczej nie wchodzi to w grę, bo dostaję wysypki na myśl o szukaniu pracy. Te różne ceregiele, zastanawianie się, czy resume lepiej wydrukować na papierze białym czy kremowym, w co się ubrać, rozmowy kwalifikacyjne, how do you pronounce your last name, why did you leave your last job, blah blah blah itd. – to wszystko kosztuje mnie za dużo nerwów. Wolę mieć święty spokój, nawet jeśli oznacza to trochę mniejsze pieniądze.
Z pewnym podziwem obserwuję ludzi, którzy pnąc się po drabinie sukcesu zmieniają pracę, kiedy im tylko przyjdzie ochota albo kiedy po prostu wypada to zrobić, aby własną karierę zawodową popchnąć we właściwym kierunku.
Podziwiam, ale nie zazdroszczę. I myślę wtedy o scenie z American Beauty, w której Lester Burnham (Kevin Spacey) ubiega się o pracę w lokalnym McDonalds czy innym Mr Smiley. Kiedy słyszy, że „nie ma żadnych ofert dla menadżerów”, odpowiada: I am looking for the least amount of responsibility.
Do następnego razu!
Agnieszka
Nie ma co narzekac, jak sie pracuje w maly firmach prywatnych czesto nie dostaje sie nawet i takiej podwyzki. Jedyna szansa na wieksze zarobki to zmiana pracy.
ja juz od jakiegos czasu nosze sie z zamiarem zmiany pracy 🙂 bo nudze sie w swojej jak przyslowiowy mops 😉 poza tym dojazdy mnie wykanczaja… w lipcu-czerwcu zaczne szukac czegos nowego na Dolnym Manhattanie 🙂
Podzielam niechec autorki do czestej zmiany pracy celem popchniecia do przodu kariery. Wielu moich wspolpracownikow w moim wieku zaszlo dalej niz ja, bo byli bardziej „przebojowi” i mieli odwage na zmiane. Niedawno i ja zdobylam sie na odwage i zmienilam prace, tyle ze celem poprawy jakosci zycia, a nie popchniecia kariery. Dobrze trafilam i jestem duzo szczesliwsza. Jednak ryzyko czasem sie oplaca. A ze konserwatywni moze wolniej awansuja, to juz inna sprawa. Pozdrawiam.