W momencie, kiedy piszę ten tekst (wtorek, parę minut przed północą), wszystko wskazuje na to, że w dzisiejszych prawyborach Partii Demokratycznej Barack Obama zdobył solidną przewagę nad Hillary Clinton w Wisconsin, gdzie walka toczyła się o 74 delegatów, oraz na Hawajach, gdzie w grę wchodzi 24 delegatów. Nie da się ukryć, że w ostatnich tygodniach Obama złapał wiatr w żagle i porządnie ugruntował swoja przewagę jako kandydat Demokratów.
Jak tak dalej pójdzie, zapewni sobie nominację jeszcze w marcu (wybory w Teksasie i Ohio 4. marca będą praktycznie rzecz biorąc ostatnią deską ratunku dla Hillary) albo najpoóźniej w kwietniu (wybory w Pensylwanii).
Mowiąc szczerze, piszę to bez wielkiego entuzjazmu. Myślę, że Hillary byłaby lepszym prezydentem, a w wyborach powszechnych w listopadzie miałaby jedną ogromną przewagę – jej życiorys został już sto razy sprawdzony, przeczesany i przeanalizowany. Najpierw przed wyborami prezydenckimi w 1992r., które Bill Clinton oczywiście wygrał, potem – w czasie afery z Moniką Lewinsky i po raz kolejny w 2000 r., kiedy ubiegała się o stanowisko senatora ze stanu Nowy Jork. Jest mało prawdopodobne, że jej szafa kryje jeszcze jakieś kościotrupy.
Jeśli chodzi o Obamę, to takiej pewności mieć nie można. Nie twierdzę, że ma na koncie jakieś grubsze afery, wiadomo jednak, że na kilka miesięcy przed wyborami prezydenckimi zarówno każdy szczegół życiorysu, jak i podszewka w kieszeni każdego kandydata na prezydenta zostają po raz kolejny dokładnie wytrzepane i sprawdzone, przez media i przez obóz przeciwnika.
Nie zapominajmy też, że Republikanie są mistrzami medialnej manipulacji. Jeśli podczas ostatniej kampanii prezydenckiej w 2004 udało im się z bohatera wojny wietnamskiej Johna Kerry’ego zrobić tchórza, który swoje odznaczenia wojskowe Purple Heart dostał praktycznie za nic, trudno się spodziewać, że łagodnie potraktują zielonego jak trawka na wiosnę senatora z Illinois, oczywiście jesli w tych wyborach prezydenckich faktycznie dojdzie do konfrontacji Obama-McCain. Mimo że w 2004r. bohater wojenny Kerry zmierzył się z dekownikiem Bushem, który w swojej jednostce wojskowej pojawiał się jedynie w celu leczenia zębów u wojskowego dentysty, to właśnie Bush zakończył te wybory „z tarczą”. Niewątpliwie przyczyniła się do tego również sprawnie prowadzona kampania oszczerstw.
Już wyobrażam sobie kolejne pomarańczowe i czerwone „terror alerts” ogłaszane na kilka tygodni przed wyborami w listopadzie po to, aby wprowadzić stan ogólnej psychozy i przekonać niezdecydowanych mięczaków, że tylko republikański twardziel McCain zdoła ochronić kraj przed terrorystami z Bliskiego Wschodu. A to stworzyłoby idealną sytuację, w której brak doświadczenia Obamy mógłby zostać wykorzystany przeciwko niemu.
Niezależnie od tego, czy to Obama dostanie nominację czy też Clinton, oboje muszą być przygotowani na kilka tygodni porządnych „zapasów w błocie” z McCainem. Ten zaś chcąc utrzymać swój image porządnego faceta, zapewne brudną robotą palców sobie kalał nie będzie i w wyciąganiu brudów oraz wszelakim swift-boatingu pozwoli się wyręczyć partyjnym kolegom i różnym „niezależnym” obserwatorom.
Miejmy nadzieje, że sprawę nominacji Demokraci rozwiążą jeszcze przed konwencją Partii Demokratycznej w sierpniu, bo przeciąganie tej przedwyborczej przepychanki do ostatniego momentu nikomu nie wyjdzie na dobre, a już na pewno nie Demokratom.
Do następnego razu!
Agnieszka
Jak demokraci chca jeszcze kiedykolwiek wrocic do Bialego Domu, to juz teraz powinni zaczac sie rozgladac za kandydatem na 2012 r. Takim, na ktorego mogliby zaglosowac farmerzy z amerykanskiego zadupia (czyli nie czarnym, nie kobieta i nie jankesem). Proponuje podszkolic Richardsona.
czuje dokladnie to samo co i Ty. jestem zniesmaczona sytuacja Clinton-Obama. nie rozumiem na co czeka partia, a przypuszczam, ze Amerykanie (i demokraci) obudza sie wtedy kiedy bedzie juz za pozno, czyli gdzies na jesieni. czekaja nas niestety nastepne cztery lata pro Bush. i winie za to prase, ktora powinna byc obiektywna, a ktora non-stop psy wiesza na Hillary, wychwalajac przy tym Obame pod niebiosa…
Bardzo licze na zmiane proporcji po 4 marca.
a ja tam wierze w Obame. i 3mam za niego kciuki!
Ja, Republikanin, glosowalem w Wiisconsin na Obame. Bo McCain bez mojego glosu da sobie rade, a najwazniejsza sprawa dla wszystkich o I.Q. wiekszym niz 50 – NIE DOPUSCIC CLINTONOW DO BIALEGO DOMU!