Chłop to ma jednak dobrze – w pewnych okolicznościach ma prawo płakać i nikt nie będzie się go czepiał, że udaje. Facet może sobie śmiało łzy ronić nie tylko wtedy, kiedy ktoś bliski zejdzie mu z tego świata, ale także wtedy, kiedy się upije na smutno (może być codziennie), kiedy żona lub narzeczona przyprawi mu rogi oraz jeśli jest kibicem Wisły-Kraków, a Kamil Kosowski właśnie odszedł z drużyny. Płacz faceta to sprawa poważna i we wszystkich wyżej wymienionych okolicznościach jak najbardziej usprawiedliwiona, a kto wie – może wręcz wskazana ze względu na działanie terapeutyczne i oczyszczające.
Gorzej z kobietami – jak kobieta nie płacze, to nie jest kobietą, tylko babo-chłopem, twardzielem skrzętnie ukrywającym jaja pod spódnicą. Znowu jak płacze, też niedobrze, bo prawdopodobnie próbuje tym płaczem coś dla siebie zyskać, a jeśli do tego nie daj Boże jest politykiem, pewnie robi to wyłącznie po to, aby zmiękczyć swój wizerunek.
Weźmy na przykład taką Hillary Clinton. Nie płakała, kiedy parę lat temu mąż przyprawił jej rogi od Waszyngtonu po samą Alaskę. Nie płakała, kiedy Republikanie grzebali jej w życiorysie i sprawdzali czystość bielizny od samego momentu poczęcia. Popłakała się wreszcie w zeszłym tygodniu, w mniej lub bardziej usprawiedliwionych okolicznościach. I co? Też niedobrze, bo od razu poszła fama, że na pewno próbowała w ten sposob zjednać sobie przychylność elektoratu przed wtorkowymi prawyborami (albo jak twierdzą niektórzy – manipulować wyborcami).
Jedno jest pewne – nie udawała, bo nie było widać, żeby ktoś jej podawał sztuczne łzy w kropelkach (gdyby tak było, na pewno nie uszłoby to uwadze Rusha Limbaugh, Glenna Becka i innych konserwatywnych komentatorów). A skoro łzy były autentyczne, to co za rożnica, że popłakała się akurat wtedy, a nie pięć lat wcześniej?
Kobieta też człowiek i ma prawo sobie od czasu do czasu popłakać. Nie sadzę, żeby dyskwalifikowało to Hillary jako przyszłego prezydenta JuEsOfEj i „męża” stanu. A jeśli przy okazji udowodniła jednemu czy drugiemu Tomaszowi niewiernemu, że jest człowiekiem, a nie robotem – tym lepiej dla niej.
Do następnego razu!
Agnieszka
Wiesz, wydaje mi się, że płacz jest tu tylko jednym z syndromów wszechobecnego seksizmu, wbijanego dzieciom odkąd dziewczynki zaczynają się bawić lalkami a chłopcy samochodami. Chłopców zachęca się do poszukiwania nowego a dziewczynki uczy czego nie wypada. Brzmi banalnie, ale niestety nie jest, bo ma wpływ na całe późniejsze życie pozycję społeczną. Tak więc facet, który ma kochankę ‚lubi się zabawić’, ‚jest męski’ albo ‚używa życia’. Natomiast kobieta, która ma kochanka to ‚szmata’, ‚zdzira’, ‚puszczalska’ albo jest ‚łatwa’. I różne inne określenia. W tym kontekście H., jakby się nie starała zawsze będzie za mało ‚kobieca’ i za bardzo ‚męska’. I zawsze znajdą się tacy, którym nie będą pasować jej reakcje, bo nie wpisują się w ów ‚tradycyjny’ stereotyp.
Pozdrawiam z zasypanego śniegiem Toronto.
Mysle, ze podobny problem ma w Stanach nie tylko Hillary, ale wiele innych kobiet, ktore zaszly wysoko – np. nasza rodaczka Martha Stewart, zeby nie szukac daleko. Chyba w Europie jest pod tym wzgledem troche latwiej.
Pozwolę sobie zalinkować do mojego bloga i do mojej notki na ten temat:Umbrella Rihanny: Obama vs. Clinton.
Pozdrawiam!
„Tak więc facet, który ma kochankę ‘lubi się zabawić’, ‘jest męski’ albo ‘używa życia’. Natomiast kobieta, która ma kochanka to ’szmata’, ‘zdzira’, ‘puszczalska’ albo jest ‘łatwa’.”
Dla jasności powiedzmy, że zarówno mężczyzna jak i kobieta są w takiej sytuacji szmatami!
To nie pirwszy raz, jak Hilary płacze w tej kampanii 😉 Wcześniej jej się to zdarzyło, kiedy udzielała wywiadju przed prawyborami w stanie New Hempshire.