Mimo piętnastu lat spędzonych w Stanach, dopiero od roku jestem szczęśliwą posiadaczką paszportu amerykańskiego i jako świeżo upieczony obywatel USA dzisiaj po raz pierwszy miałam okazję głosować w amerykańskich wyborach. A konkretnie – w prawyborach partii demokratycznej, bo w dniu przyjęcia obywatelstwa USA ponad rok temu przezornie wybrałam opcję „registered Democrat” (wyborcy niezależni czyli „independents” w stanie Nowy Jork nie głosują w prawyborach).
Ponieważ głosowanie odbywało się w szkole niedaleko naszego domu i przy trasie naszych porannych spacerów z psami, już o siódmej rano założyliśmy naszym skarbom smycze, aby uniknąć spodziewanych wyborczych tłumów i jednocześnie spełnić obywatelski obowiązek. Tłumów ani kolejek nie było, a sama procedura nie należała do zbyt skomplikowanych. Jak ktoś potrzebował, mógł także otrzymać pomoc tłumacza. Języka chińskiego, bo w naszej dzielnicy ten język powoli zaczyna wypierć rosyjski, że o angielskim nie wspomnę:)
W okręgu wyborczym dyżurowała gromada dziarskich amerykańskich dziadków na emeryturze, bardzo chętnych do pomocy oraz podziwiających każde „sz” i „cz” w imieniu oraz nazwisku głosującego. Ponieważ na brak spółgłosek w imieniu i nazwisku narzekać nie mogę, mieliśmy okazję do przyjemnej towarzyskiej pogawędki.
Urządzenie do głosowania – prawdziwe cudo antyczne. Najpierw trzeba było czerwoną korbę odchylić do oporu w prawo, potem należało przekręcić małe pokrętła przy wybranych nazwiskach (zarówno nazwisku wybranego kandydata na prezydenta, jak i delegatów, którzy będą na niego głosować), a na koniec – ponownie przekręcić korbę, tym razem w lewo. Coś zastukało, zazgrzytało i mój głos został oddany.
Decyzję, czy głosować na Obamę czy na Clinton podjęłam oczywiście dużo wcześniej. Jednym słowem juz po krzyku – po dłuższych deliberacjach i po tym, jak John Edwards wycofał swoją kandydaturę, Hillary Clinton ma jeden głos więcej, co w stanie Nowy Jork raczej nie powinno nikogo zaskoczyć.
Do następnego razu!
Agnieszka
Tez juz zostalem emigrantem. Wybralem do zycia Islandie. To juz jeden skok do USA, ale poki co wole europejska prowincje niz Wielka Ameryke. Czytam z uwaga TWoj blog. Od dluzszczego czasu. Pozdrawiam slawek sikora
A zapomnialem dodac, super ze glosujesz. Szkoda, ze Polacy nie czynia tego powszechnie. Dobry przyklad. 🙂
Slawek – mysle, ze Islandia moze byc fajnym miejscem, o ile czlowiek jest sie w stanie przyzwyczaic do pogody. Slyszalam, ze lato jest tam fantastyczne, choc troche krotkie;)
Zycze powodzenia.
Ja niestety nie moge jeszcze w Kanadzie glosowac. Ale juz za dwa lata…
Kanadyjczycy przezywaja amerykanskie wybory do tego stopnia, ze miejscowe wiadomosci schodza czasem na drugi plan. Jest to zrozumiale, bo to co sie dzieje u naszych poludniowych sasiadow nie pozostaje bez wplywu na sytuacje w Kanadzie. To system naczyn polaczonych. Do tego cala tozsamosc kanadyjska opiera sie na kontrascie, dosyc czesto zmitologizowanym, wobec USA. Nasza sluzba zdrowia (rozmowca potakuje z aprobata) – amerykanska sluzba zdrowia (w oczach rozmowcy pojawia sie politowanie/nuta wyzszosci/niedowierzanie). I tak dalej. Ale to temat na posta a nie na komentarz.
Dlaczego wolisz H. od O.?
Mimo ze to nei moje pierwsze wybory, nei bede glosowac. Albowiem: a) nie ma na kogo, b) uwazam ze amerykanski system wyborow posrednich nei ma sensu i moj glos zwyczajnie sie nie liczy