Święto Dziękczynienia czyli Thanksgiving jest moim ulubionym amerykańskim świętem, między innymi dlatego, że nie muszę go porównywać z niczym, co pamiętam z Polski. Cierpię bowiem na dość powszechną emigracyjną przypadłość, która sprawia, że większość obchodzonych tutaj w Stanach świąt jakoś mi tak blado wypada w porównaniu z polską wersją. Wielkanoc? Przechodzi prawie niezauważona, bo to tylko jeden dzień – niedziela jak każda inna. Boże Narodzenie? W Stanach to po prostu politycznie poprawny Holiday Season. W tym kraju niektóre wrażliwe gardła nie są w stanie wydusić z siebie Merry Christmas, aby nie zrobić afrontu tym, którzy akurat obchodzą Hanukkah i Kwanzaa.
A Thanksgiving to takie właśnie refleksyjne i nie narzucające żadnej politycznej poprawności święto, kiedy to można się spokojnie objadać indykiem, opychać słodkimi ziemniakami i popijając wino wybranego koloru zastanawiać się, czy w naszym życiu jest cokolwiek, za co tak naprawdę powinniśmy być losowi wdzięczni. I z żadną ojczyzną, „synczyzną” czy czymkolwiek polskim się w ogóle nie kojarzy, co akurat w tym kontekście uważam za rzecz pozytywną.
Jeśli chodzi o indyka, już jakiś czas temu zarzuciłam zwyczaj pieczenia całego ptaszyska, bo przy dwuosobowym gospodarstwie domowym oznacza to wielkie marnotrawstwo (nawet jeśli ma się gości), nie mówiąc już o godzinach zmarnotrawionych w kuchni. Potem człowiek pakuje resztki takiego nieboszczyka na zamrażalnik i przypomina sobie o nich dopiero w okolicach Wielkanocy, przy okazji wiosennych porządków i sprzątania lodówki. Ostatni raz całego indyka piekliśmy cztery lata temu – zrobiła go moja mama podczas swojej pierwszej i jak do tej pory jedynej wizyty w Stanach. Indyk mamy był przepyszny i jest to jeden z dwóch powodów, dla których Święto Dziękczynienia anno domni 2003 pamiętam lepiej niż wszystkie pozostałe.
W tym roku będzie pierś indyka na słodko z farszem jabłkowo-żurawinowym, pierś indyka w sosie czosnkowym (poprawka – tej nie było, bo nie chciało mi się gotować), ziemniaki pieczone z tymiankiem, sos grzybowy (z polskich prawdziwków!) i parę innych dań, jako że przy stole będą też wegetarianie. O ile czas mi pozwoli, postaram się co nieco sfotografować zanim zostanie pożarte przez domowników i gości.
Zbliża się czwarta, więc pędzę do kuchni. Dla tych, którzy dzisiaj świętują – Happy Thanksgiving!
Do następnego razu!
Agnieszka
Jesli juz, mnie sie kojarzy s dozynkami. Ale faktem jest, ze Thanksgiving jest jak zreszta wszystko w Ameryce jest swietem unikalnym.
Jedyny dzien w roku, w ktorym nie jadam indyka:)
[…] post by salon nowojorski This entry was posted on czwartek, listopad 22nd, 2007 at 01:00 and is filed under Bez kategorii. […]
Bardzo lubie to swieto.Od kilku juz lat indyka przygotowuje samodzielnie na BBQ.Bardzo zmudna to procedura,zwlaszcza ze uzywam oryginalne,staromodne BBQ na wegiel drzewny.Tradycyjnie pogoda jest pod psem,pada pierwszy snieg i jest dosc ponuro jak to w MI o tej porze roku.Pachnacy dymem,dobrze upieczony jest doskonalym przedluzeniem i lagodnej jesieni i sezonu grilowego.Fakt,najblizsze obiady sa z uzyciem indyka.Ulubionym daniem sa kopytka z gulaszem z indyka.Nim doszedlem do wprawy,niestety,dwa albo nawet trzy razy zrobilem indyka wrecz nie do zjedzenia.
Indyk nie do zjedzenia? O, znam ten bol, bo sama koregos roku robilam dwa dania – indyka i kaczke w sosie pomaranczowym. I Bogu dzieki, ze byla kaczka, bo indyk wyszedl tak soczysty, jak kawal drewna opalowego:)
Raz obchodziłem jako obserwator-uczestnik. Przyjemne święto, ale nie obchodzę, bo go „nie czuję”.
A ponieważ wszyscy życzą mi Happy T. to ja odwdzięczam się Merry Ch.
Tez bym chyba nie poczula, bo nielatwo jest przyswoic nowe/obce zwyczaje, zwlaszcza jesli chodzi o oficjalne swieta, ale wyobrazam sobie, ze przygotowanie pysznej kolacji i spedzenie wieczoru w milym towarzystwie jest bardzo przyjemne i na pewno mile widziane (a jesli jest to w jeszcze dzien wolny od pracy to why not?!).
Cieple Welniane Pozdrowienia z Belgii :))
Antos, chyba nie jestes zadomowiony w Ameryce, jesli tego swieta nie czujesz. Trudno go nie czuc zyjac w tym wielkim „melting pot” przez wieksza ilosc lat.
Art, uważasz, że to kwestia stażu? Nie sądzę… Przynajmniej nie w moim przypadku.
Dzień wolny oczywiście doceniam 🙂
W zeszłym roku (czyli 2007) się zastanawiałem czy mamy upiec indyka, ale że to był nasz pierwszy rok w USA, to ześmy też „nie czuli” tego święta.
W tym roku (2008) to już się postarałem, i mimo że nie mamy amerykańskich przyjaciół (pewnie specyfika pracy i miejsca), to upiekłem indyka. A że jest nas tylko dwójka, to też nie był to cały indyk, a tylko kawałek jego piersi. I tak zostało mięsa chyba na jeszcze 3-4 razy 🙂