Niedawno opublikowano w prasie informacje o ankiecie, z której wynikało, że 12 proc. (czyli ponad 3 mln) Polaków chce wyjechać z kraju do pracy za granicą. Sondaż wśród Polaków w wieku od 15 do 64 lat przeprowadziła firma IMAS International na zlecenie „Rzeczpospolitej”.
Jeśli połączyć ten fakt z oficjalnymi danymi Głównego Urzędu Statystycznego, z których wynika, że w 2006 r. w celach zarobkowych wyjechało za granicę prawie 370 tys. rodaków, to wyłania się z tego niezbyt ciekawy dla polskiej gospodarki obraz. Gdyby wszyscy, którzy jeszcze nie wyjechali, ale teraz składają deklaracje wyjazdu, faktycznie to zrobili, to mielibyśmy w Polsce niezły kryzys…
Myślę zresztą, że ta ostatnia liczba jest mocno zaniżona – nie zapominajmy o tym, że GUS nie ma możliwości uwzględnienia w swoich statystykach osób, które za granicą pracują na czarno, a w krajowych rejestrach figurują jako bezrobotni, albo kursują między Warszawą a Londynem lub Dublinem.
Władze Londynu poinformowaly niedawno, że od momentu rozszerzenia Unii w maju 2004 r. do pracy w stolicy Wielkiej Brytanii przyjechało prawie 50 tys. Polaków, czyli jedna trzecia całej emigracji zarobkowej z Europy Środkowo-Wschodniej. Najczęściej pracują w gastronomii, w administracji, handlu, służbie zdrowia i różnych 3D-jobs, czyli dirty, difficult and dangerous.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że firmy w Polsce zaczną trochę lepiej traktować swoich pracowników w sytuacji, kiedy trudniej będzie o znalezienie rąk do pracy, bo teraz nadal różnie z tym bywa. Przy okazji moich poprzednich wizyt w Polsce słyszałam historie o zatrudnianiu stałych pracowników na trzymiesięczne umowy-zlecenia i przedłużaniu tej umowy co 3 miesiące po to, aby uniknąć opłacania niektórych składek czy podatków i ogólnie traktowaniu „per noga”, w myśl zasady „nie będziesz ty, będzie inny”.
Do następnego razu!
Agnieszka
Cytat: „Przy okazji moich poprzednich wizyt w Polsce słyszałam historie o zatrudnianiu stałych pracowników na trzymiesięczne umowy-zlecenia i przedłużaniu tej umowy co 3 miesiące po to, aby uniknąć opłacania niektórych składek czy podatków i ogólnie traktowaniu “per noga”, w myśl zasady “nie będziesz ty, będzie inny”.
Metoda dosyc popularna w USA. A ze wyjezdzaja?.. No, o to walczylismy. Rzad za czasow Urbana mowil: „Rzad sie jakos sam wyzywi”. Zrealizowane w calej rozciaglosci w czasach dzisiejszych.
50 tys. wydaje się liczbą dosyć zaniżoną. Niestety nie ma dokładnych statystyk.
Na temat:
http://www.civitas.org.uk/blog/2007/02/12_million_european_immigrants.html
Jestem ciekawy, kiedy ta 3 fala emigracji (czyli po otwarciu Unii) w większej części zacznie korzystać ze swoich umiejętności. Podobno 30% z tej fali ma wyższe wykształcenie, ale z tego co wiem duża część pracuje poniżej swoich polskich kwalifikacji.
To na pewno w ogromnej części problem języka, i mam nadzieję że po dwóch latach siedzenia tutaj Polacy powinny już w miarę biegle posługiwać się angielskim, i zaczną walczyć o dobre prace i dobre zarobki…
W każdym razie mam nadzieję 🙂
Praca ponizej polskich kwalifikacji to nic zaskakujacego, przynajmniej na poczatku. Zaraz po przyjezdzie do obcego kraju czlowiek po prostu chce sie gdzies zaczepic i zaczac zarabiac pieniadze. W wiekszosci przypadkow nie zna jezyka az tak dobrze, zeby moc na rowni konkurowac z „tubylcami” przy staraniu sie o lepsza prace.
Oczywiscie pozostaje pytanie, jak dlugo trwa ten „poczatek” i czy czlowiek zrobi ten wysilek zeby podszkolic jezyk i zaczac pracowac w swoim zawodzie. To zawsze zajmuje czas – jednemu rok lub dwa innemu dluzej.
Nie mowie o szczesliwcach, ktorzy do pracy za granica zostali wyslani przez firme – ci od razu wskakuja na odpowiednie stanowiska, niezaleznie od tego, jak ciezki maja akcent. Reszta musi mozolnie wdrapywac sie po emigracyjnej drabinie. No coz, nie od razu Krakow zbudowano, ale wszystko sie da zrobic.
Z tego co obserwuję dookoła siebie, powoli zaczyna się to zmieniać i po dwóch – trzech latach Ci ambitniejsi znajdują pracę w swoim zawodzie, w biurach itp. Narazie mówi się o nas „new servant class” ale mam nadzieję, że to się niedługo zmieni. Cięzko pracujemy, jesteśmy dokładni, ambitni, szybko się uczymy i conajmniej połowa z mieszkających na mojej wyspie Polaków ma wyższe wykształcenie. Reszta rodaków posiada konkretny zawód, hydraulicy, elektrycy, budowlańcy, bardzo cenieni, co też po jakimś czasie pozwala im znaleźć dobrze płatną pracę. Poland rules:)) W Polsce już zaczyna brakować specjalistów. Najgorsze, że wiele z osób, które wyjechało nigdy nie wróci. Są tu z rodzinami, zaciągają kredyty, kupują domy, zyją normalnie. Nikt się w Polsce nie stara o ich powrót. Mam nadzieję, że to się w końcu zmieni.
fizia: „Najgorsze, że wiele z osób, które wyjechało nigdy nie wróci. Są tu z rodzinami, zaciągają kredyty, kupują domy, zyją normalnie. Nikt się w Polsce nie stara o ich powrót. Mam nadzieję, że to się w końcu zmieni…
A co w tym zlego i dlaczego ma sie zmienic?… W koncu, podobno, to do czego dazymy to Stany Zjednoczone Europy, a w Stanach Zjednoczonych Ameryki na przykald nikt sie nie przejmuje tym ze ktos ze stanu Oregon przeniosl sie do stanu Alabama. Widac w Europie zaczyna byc normalnie.
Przepraszam ale nie wydaje mi się, żeby przesiedlenie się ze stanu do stanu miało coś wspólnego z emigracją. I chociaż nie podoba mi się dramatyzowanie tematu emigracji to wiele z tych osób, które zostaną miało jednak zamiar wrócić i przykro mi, że się ich zniechęca, każąc np. płacić podatek od zarobionych tutaj pieniędzy (wiem, że to się zmieniło ale jak wiemy prawo nie działa wstecz i jesteśmy nadal winni fiskusowi tysiące funtów)
No to przesiedlanie się ze stanu do stanu ma związek „geograficzny” z emigracją w Europie. Tzn. jeśli się pokona strach przed mieszkaniem 3000 km od domu, to się okazuje, że czy się mieszka w Londynie, w Madrycie czy w Moskwie, nie ma juz takiego znaczenia. Tak czy siak leci się 2-3h.
W Polsce takie myślenie nie jest jeszcze popularne, ale na pewno ta 3 fala emigracji powoli to zmienia.
A co do tego, czy Polska zachęca do powrotu… Cóż… nie bardzo 🙂
Fiziu, to czy coś nazwiesz emigracją czy nie jest zdaje się subiektywne. UE jest dosyć nietypową federacją, ale kiedy każdy obywatel Unii ma prawo mieszkać i pracować gdzie chce to jako żywo bardziej przypomina to Stany Zjednoczone niż emigrację zwenętrzną. Tyle, że to działa w dwie strony i za jakiś czas może się okazać, że sporo Niemców, Francuzów albo Greków postanowiło się osiedlić w Polsce. Na przykład dlatego, żeby mieszkać pod lasem na emeryturze, na co u siebie mają mniejsze szanse. A ’emigranci’ nie będą do Polski wracać, bo to normalna kolej rzeczy. Tak jak studenci uciekają do dużych miast, tak i ci którzy wyjechali nie będą w większości chcieć mieszkać w Polsce.
Pozdrawiam niezmiennie z Torono, jednego z najwspanialszych miast na świecie (rzecz jasna opinia subiektywna)
Yasqier
UE to rzeczywiście federacja przypominająca USA, ale jest jedna dosyć poważna różnica – język.
Raczej nie grozi nam napływ Greków, ze względu na język właśnie… Tak samo nie wierze w jakąś wielką emigracje do Polski robotników z Bułgarii po otwarciu UE. Jak bym był Bułgarem, to już raczej pojechałbym do UK, odległości (w sensie podróży samolotem) podobne, a znajomość angielskiego gwarantuje możliwość pracy nie tylko w UK, w przeciwieństwie do Polski. No i łatwiej jest nauczyć się mówić po angielsku.
Co innego np. emigracja „emerytalna” Anglików do Hiszpanii, tam powstają całe wioski angielskojęzyczne, z ich sklepami, pubami, usługami, itd., ale wszyscy mówią tam po angielsku, nawet obsługujący ich Hiszpanie.
Nie wiem czy język jest rzeczywiście potrzebny do emigracji. Patrząc na ‚starych’ emigrantów z Polski w Kanadzie mam niejakie wątpliwości. Większość ma dosyć poważne problemy z angielskim i w rezultacie polscy emigranci z tamtych czasów najczęściej (choć są rzecz jasna wyjątki) nie mogą się obyć bez polskich sklepów, kościołów, serwisów i tak dalej. To nie jest zresztą jakaś wyjątkowa cecha Polaków, wystarczy się przejść do Chinatown. Tak samo w USA spora część nielegalnych emigrantów z Meksyku nie mówi przecież po angielsku. No zobaczymy jak to będzie, zapowiada się w każdym razie bardzo ciekawie. Im mniej homogenicznie tym lepiej, może w końcu uda się nad Wisłą dostać do jedzenia co innego niż nieśmiertelna kuchnia polska.
miniu: ¨czy się mieszka w Londynie, w Madrycie czy w Moskwie, nie ma juz takiego znaczenia. Tak czy siak leci się 2-3h.¨
I *to* jest dla mnie jeden z najwiekszych urokow zycia w Europie – wszystko bliziutko, loty tanie, duzo urlopu i swiat… tylko podrozowac! 😉 A jest co zwiedzac…
A propos emigracji emerytalnej Anglikow do Hiszpanii – tej obslugi hiszpanskiej tez jest jakby coraz mniej. W wielu okolicach juz nawet nie da porozumiec sie po hiszpansku, bo cala obsluga jest angielska (wprowadzane sa tez przedziwne, wrecz szokujace przepisy, np. ze nie wolno jesc przy barze… kto to slyszal???)
Co ciekawe, wiele barow w Hiszpanii wykupywanych jest tez przez Chinczykow. Ci nie zmieniaja zpuelnie nic poza wprowadzeniem swojej obslugi, ktora mowi b.dobrze po hiszpansku, a caly czas serwuje jamon serrano i croquetas…