Moje psy mają swoje ulubione i od dawna wydeptane dróżki. To, czy dróżka zalicza się do ulubionych, zależy przede wszystkim od miękkości trawy oraz liczby drzew i zardzewiałych hydrantów ulicznych. Po wyjściu z domu najpierw idziemy tą samą ulicą z trawnikiem idealnie nadającym się do obsikania, po czym w zależności od pogody i nastroju – bardziej mojego niż psiego, choć zdarzają się dni, że pozwalam psom wybrać trasę – skręcamy albo w lewo, albo w prawo. Drogi na wprost nie wybieramy prawie nigdy, bo Joey – mniejszy i bardziej wrażliwy – nie lubi hałasu, skrzyżowań i ruchliwych ulic.
Droga w prawo oznacza spacer krótszy i trochę mniej urozmaicony, ale za to bardziej refleksyjny: jesienią – sterty opadłych liści ze stuletnich drzew i wydrążone dynie na progach domów, wiosną – kwitnące azalie i magnolie. To właśnie tutaj od czasu do czasu zamieniam kilka słów ze starszym panem, którego „babusia przyjechała od Polski,” i który jak dziecko cieszy się tym, że ma okazję powiedzieć parę słów po polsku, choćby o pogodzie lub wyższości polskiej kiełbasy nad amerykańskim sausage.
Droga w lewo – to więcej atrakcji, choćby takich, jak dobrze z nami zaprzyjazniony duży czarny pies za wysokim płotem, zza którego od czasu do czasu próbuje nas obsikać, a także szkoła i plac zabaw. Właśnie na tamtej ulicy parę tygodni temu zobaczyłam przyczepione do drzewa ogłoszenie:
Zaginął kot. Stary i chory. Jeśli ktoś go znalazł, proszę zadzwonić pod numer 718-xxx-xxxx.
Ogłoszeń tego typu widzę każdego roku co najmniej kilkanaście – prawie zawsze wydrukowane w kilkunastu egzemplarzach na kolorowej drukarce, z dołączonym zeskanowanym zdjęciem zaginionego zwierzaka. To o starym chorym kocie przyciągnęło moja uwagę chyba jedynie dlatego, że było jakby z zupełnie innej epoki – napisane drżącą ręką na wydartej z zeszytu w kratkę kartce, każdy egzemplarz nie skopiowany, a starannie przepisany. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do glowy było to, że właściciel (lub właścicielka) tego starego i chorego kota sam jest w niewiele lepszym stanie. Ale cóż, w Nowym Jorku każdego miesiąca zwierzaków giną setki – zle zapięta obróżka, nie domknięta brama, wypuszczona z ręki smycz i nieszczęście gotowe. Smutne historie, które rzadko kończą się happy endem.
Wszystko to działo się parę tygodni temu, i o historii zaginionego kota z sąsiedztwa prawie już zapomniałam. Do dzisiaj. Dzisiaj zupełnie przypadkiem otworzyłam lokalną gazetkę The Queens Courier, którą czytam nie częściej niż raz lub dwa razy w roku, i natrafiłam tam na list o następującej treści:
W niedzielę 18 marca zabrałam swoją starą i bardzo chorą kotkę do weterynarza przy Woodhaven Blvd. Bałam się, że trzeba ją będzie uśpić, ale doktor postanowił dać jej antybiotyki, w nadziei, że da się ją jeszcze uratować. Po wizycie zawinęłam ją w koc, aby było jej wygodnie, włożyłam do klatki, a klatkę położyłam na wózek, aby przyciągnąć go do domu.
Niestety, klatka nie była dobrze zamknięta i nie zauważyłam, kiedy moja kotka z niej wypadła. Byłam zrozpaczona, głośno wołałam jej imię, wróciłam tą samą drogą i przez kilka godzin zaglądałam pod każdy zaparkowany samochód. Niestety, bezskutecznie. Nie pozostało mi nic innego, jak powiesić ogłoszenia na drzewach w nadziei, że może ktoś ją znalazł.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie pani Julia i powiedziała mi, że znalazła moją kotkę i że zabrała ją do szpitala weterynaryjnego na leczenie. A potem zobaczyła moje ogłoszenie na drzewie i w ten oto sposób moja staruszka wróciła do mnie! Pani Julia nie chciała nawet zwrotu pieniędzy, które wydała na weterynarza. Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie.
Kotka jest z powrotem u mnie, ciągle chora, ale jest pod dobrą opieką i dzięki pomocy tej szlachetnej osoby ma szansę przeżyć.
Myrna
Do następnego razu!
Agnieszka
Amerykanie kochaja zwierzeta. Jakis czas temu, w Kaliforni, pewna pani biegala po lasku i napadl ja „mountain lion”, (nie wiem jak po polsku) i zagryzl na smierc. Taki duzy kot. Owa pani, samotna matka, osierocila dwojke dzieci. Straz lesna wytropila owego kota i zastrzelila. Okazalo sie ze to byla samica i zostawila 2 kocieta.
W miejscowej prasie ogloszono dwie zbiorki pieniedzy: na osierocone dzieci i na osierocone kocieta. Po tygodniu zebrano tysiac dolarow na dzeici i sto tysiecy na kocieta
Acha, tak na marginesie: FDA wydaje rocznie na badania zywnosci dla kotow wiecj niz DOT na badania nad usprawnieniem ruchu drogowego i ulepszeniem technologii budowania autostrad
ja tak troche nie na temat 😉 jak w taki deszcz wychodzisz z psami na spacer? moja Lolka wrocila wczoraj mokra okrutnie. strasznie mi jest jej szkoda – nienawidzi wprost plaszczyku od deszczu i psich ‚pads.’ HELP!!!
Kiedy leje jak z cebra, nie wychodzimy wcale:-( A wczoraj cierpliwie poczekalismy na krotki moment przed poludniem kiedy przez jakies pol godziny przestalo lac (tylko lekka mzawka) i poszlismy na szybki spacer.
Moje psy tez nie lubia deszczu – kiedy pada, wystawiaja nos za drzwi i szybko wracaja do domu.