Czy to przekleństwo Indian jest naprawdę częścią amerykańskiej legendy, czy może zostało wymyślone przez Polaków nie potrafiących sobie znaleźć miejsca ani tu, ani tam – tego pewnie się nie dowiemy. Jest to historyjka, którą powitała mnie w Nowym Jorku moja przyjaciółka, kiedy x lat temu przyjechałam do Stanów na kilkumiesięczne – a trwające do dzisiaj – wakacje. Przekleństwo Indian polegać ma na tym, że każdy emigrant, który postawi stopę na ziemi amerykańskiej, zawsze będzie rozdarty między dwoma światami – krajem, z którego przyjechał i do którego już prawdopodobnie nie powróci, a nową amerykańską ojczyzną.
Historia ta przypomniała mi się wczoraj, a więc w dniu, kiedy przyjęłam obywatelstwo USA. Sam proces ubiegania się o to obywatelstwo z całą swoją bizantyjską biurokracją, pielgrzymkami od urzędu do urzędu, zagubionymi dokumentami, listami, podaniami itp. chyba w pewnym momencie zaczął przysłaniać mi znaczenie faktu, że mam zostać obywatelem Stanów Zjednoczonych – kraju, w którym mieszkam od dawna i który uważam za fantastyczne miejsce, ale z którym nigdy nie identyfikowałam się tak, jak z Polską. Czy mój amerykański paszport stawia więc kropkę nad „i” i jest ostatecznym potwierdzeniem tego, co sama od dawna podejrzewam, a mianowicie, że do Polski już nie wrócę?
Moje pierwsze lata w Nowym Jorku upłynęły pod znakiem tymczasowości. Wszystko działo się byle jak i na chwilę: mieszkanie dzielone z przypadkowo spotkanymi osobami, różne tymczasowe zajęcia oraz wszechobecne poczucie, że nie warto tutaj niczego trwałego budować, bo przecież i tak już niedługo wracam do Polski. Na stałe. Na zawsze. Niedługo – czyli jak tylko poprawię angielski, jak tylko odłożę więcej pieniędzy, jak tylko zdobędę doświadczenie zawodowe, które pomoże mi zrobić w Polsce karierę, jak tylko… Powodów, dla których opóźniałam powrót do kraju, było bez liku, i kiedy jeden znikał, zaraz pojawiał się następny.
Kiedy teraz o tym myślę, trudno mi jednoznacznie wskazać moment, w którym ta tymczasowość z wyboru zaczęła powoli przekształcać się w coś bardziej trwałego. Czy stało się to wtedy, kiedy razem z Moniką postanowiłyśmy przenieść się z wynajmowanego pokoju na Jackson Heights do naszego pierwszego samodzielnego mieszkania na Astorii, mimo że nie byłyśmy do końca pewne, jak sobie poradzimy z czynszem? Albo wtedy, kiedy zdecydowałam się ze swojej pensji sekretarki finansować studia w nadziei, że amerykańskie wykształcenie pomoże mi znaleźć jakieś bardziej kreatywne zajęcie?
W Stanach – mimo że czuję się tu jak ryba w wodzie – nadal jestem kimś „spoza”. Mój akcent – co prawda mocno już rozcieńczony i jak twierdzą moi amerykańscy znajomi, hard to place, ale jednak obcy. W Polsce – jestem kimś „stamtąd” i z rumieńcem na twarzy przyznaję, że zdarzyły mi się wpadki lingwistyczne typu „rezolucja monitora” (i nie chodziło bynajmniej o teksty prawne z Dziennika Ustaw i Monitora Polskiego) albo „zrobiłaś dobrą decyzję”.
Tak więc klątwa Indian nadal wisi mi nad głową i fakt posiadania podwójnego obywatelstwa nic pod tym względem nie zmienia. A może jest jakaś prawda w powiedzeniu, że konstrukcje tymczasowe są najtrwalsze?
Do następnego razu!
Agnieszka
Ja tez przyjechalam tutaj na krotko, a jestem juz pare ladnych lat. Nie wiem dlaczego tak sie dzieje, ale w naturze ludzkiej lezy odwlekanie trudnych decyzji i latwiej jest po prostu czekac, az zycie zadecyduje za nas.
ja sobie powrót wyobrażam jako coś strasznie odległego, im dłużej tu jestem, tym trudniej mi to przychodzi
ja wiem, ze nie wracam. A do Polski jade tylko na wakacje. Chociaz musze przyznac, ze syn spedza wakacje w Polsce czesciej niz ja.
hej,
a ja sie wlasnie zastanawiam czy nie wyjechac z Polski, na chwilke. Tak, aby nauczyć sie w koncu perfekt jezyka? Aby moze cos zarobić? Aby troszke odpoczac od tego naszego wspanialego, ale jakze czasem ciezkiego kraju?
I na dzis jestem za tym, aby wyjechac…
w koncu na coś ta wiza niech sei przyda :).
pozdrawiam cieplo z kraju
Nie wiem, czy to przeklenstwo Indian, ale chyba po prostu zostawione w kraju lata, rodzina i przyjaciele, ktorzy nie pozwalaja nam oderwac sie od „tam”. Wiekszosc emigrantow tkwi jedna noga „tu”, a druga w Polsce. Co do powrotow – nie wykluczam, choc wydaje sie to bardzo odlegly plan, a poza tym na razie calkiem mi tu dobrze. Pozdrawiam z bardzo zimnego Chicago.
czesc!
Twoja historia przypomina mi troche moja.
Od 2 lat mieszkam w Londynie pierwszy rok ciezko pracowalem a od roku czesc pieniedzy przeznaczam na oplacanie mojej edukacji w anglii.Nie dlugo nowe obywatelstwo,dom……..
Fajny blog pozdrawiam!