W naszym instytucie na UW wykładał profesor, który nie tylko nie był zwolennikiem sztuki nowoczesnej, ale który wręcz określał dzieła artystów współczesnych mianem „bohomazów”. Profesor mawiał, że prawdziwego artystę poznać można po tym, że umie narysować konia. Anegdotę tę przytoczyła podczas mojego ostatniego pobytu w Polsce moja przyjaciółka, bo choć sama byłam „nausznym” świadkiem kilku innych złotych myśli profesora G., akurat tej nie pamiętałam.
Ta historia przypomniała mi się podczas ostatniego lotu z Okęcia do Nowego Jorku. Na tę 9-godzinną podróż zaopatrzyłam się w polskie lektury, wśród nich – wyróżnioną nagrodą Nike powieść Doroty Masłowskiej „Paw królowej”. Będąc zamkniętym w tubie żelastwa na wysokości kilku tysięcy metrów człowiek może się zmusić do przeczytania każdej książki, nawet jeśli w trakcie lektury nie daj Boże stwierdzi, że jest beznadziejna. Jaka jest bowiem alternatywa – zamawianie jednego drinka po drugim? Obserwowanie chrapiących sąsiadów? Lektura LOT-owskiego „Kalejdoskopu” sprzed dwóch miesięcy? Niestety, nie należę do szczęśliwców, którzy w samolocie zasypiają snem kamiennym, a budzą się dopiero w miejscu przeznaczenia.
W tym momencie pragnę zaznaczyć, że twórczość Masłowskiej nie jest mi obca, bo wcześniej przeczytałam „Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną” i wiedziałam z grubsza, w co się pakuję, zabierając ze sobą „Pawia” na lot transatlantycki. Lektura rozpoczęła się obiecująco – sprawna i niebanalna zabawa słowem, a w konstrukcji zdań czuło się hip-hopowy rytm. Opisy Pitz Patrycji i Retro Stanisława plus refren o piosence sfinansowanej z funduszy Unii Europejskiej sprawiły, że zaczęłam się śmiać na głos, pewnie ku lekkiemu przerażeniu współpasażerów.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby „Paw” był kilkunastostronicowym opowiadaniem – człowiek poczytałby trochę, trochę by się pośmiał i już. Tu jednak mamy do czynienia z powieścią i im bardziej zagłębiałam się w tej lekturze, tym bardziej zaczynałam się zastanawiać, o co tu właściwie chodzi. O lingwistyczną zabawę polszczyzną, eksperymenty słowne lub poszukiwanie czystej formy? Pewnie oberwie mi się od zwolenników Masłowskiej, ale w „Pawiu” treści praktycznie nie ma żadnej, a bohaterowie pojawiają się w powieści chyba jedynie po to, aby usprawiedliwić kontynuację hip-hopowej nowomowy. Wyłuskiwanie z „Pawia” jakiejś akcji czy fabuły to prawdziwa droga przez mękę i sama co chwila łapałam się na tym, że wracam do poprzednich stron, żeby zrozumieć, o czym jest mowa.
Literackie objawienie, manifest pokolenia dwudziestoparolatków, satyra na współczesną Polskę, krytycy rozpływający się w superlatywach – ja to wszystko rozumiem, ale tak naprawdę chciałabym wiedzieć, czy cudowne dziecko polskiej literatury Masłowska Dorota… umie opisać konia. Jest mi wszystko jedno, jakiego – może być wyścigowy koń arabski, koń roboczy ciągnący pług gdzieś na Podbeskidziu, stara szkapa albo nawet koń z łękami. Bo chociaż koń jaki jest, każdy widzi, to prawdziwego pisarza poznać można po tym, że potrafi konia opisać!
Do następnego razu!
Agnieszka
Fajna notka:).Pozdrawiam
wydaje mi się, że problem polega na tym, że właśnie Masłowska potrafi opisać konia i to niektórych wkurza, bo chyba nikt nie będzie dyskutował, że talent ma, druga sprawa, jak go wykorzystuje
ja w każdym raazie mam do niej szacunek za „wojnę polsko-ruską”, genialne, i już może sobie po tym pisać, co chce:)
pozdrawiam serdecznie!
A czy nie jest czasem tak, że ??Masłowska, jako zdolna nasto hańba polskiej literatury mierzi niektórych? opisując miałko podróż samolotkiem stad tam mnie osobiście najbardziej denerwują bowiem ci, co mi się gdzieś tam za plecami z tyłu-boku śmieją, a czynią to chyba tylko majac na względzie chęć zaznaczenia swojej obecności na pokładzie, czy już o co chodzi nie wiem. Nie lubię poprostu takiego ostentacyjnego zachowania starszych ludzi na lotniskach, ani w samolotach, ani nigdzie, basta. A Masłowska, zdobyła sobie przychylność czytelników, poczytność, popularność , która dotychczas się nie przeterminowała, uznanie krytyków i cały szereg przeciwników, takich – Eeeeeeeee, młoda to zdziwiona- wyznawców. Dziewucha miała ewidentnie więcej szczęścia i talentu niz warsztatu i to jest jedyny powód, dla którego zgredziochy nie mogą pogodzić się z faktem szerokiej promocji Jej twórczości , jak i osoby. A ja podziwiam te koleżankę, która walcząc z dziecka swego głodem popadajac w jakies tam kolejne zyciowe perypetie zmiany partnerów, jakże większości z nas bliskie pisze dalej, więcej, lepieszi zatacza szersze kręgi jej twórczość. Żart natomiast dotyczący opisu konia… poprostu nie jest zabawny.
bexa-lala@o2.pl
Eeeeeeeeee pani Oleno, no – skoro moja notka mocno przeterminowana, po-co-to-to jak-to-to-to się tak denerwować i już. Więcej luzu, kochana, więcej luzu, bo ci z przodo-boku i lewo-prawa panią do zgrezdziochów zaliczą. Jej z dużej litery pisane, trudne partnery opisane – czy Ona to jakiś Pambuk czy któś? Koniec i bomba, no:)