W Polsce od pewnego już czasu trwa moda na krytykowanie wszystkiego, co amerykańskie. Co i rusz czytam teksty w polskiej prasie (że nie wspomnę o blogach) o amerykańskich grubasach, amerykańskiej arogancji, ignorancji, braku dobrych manier i szerzeniu kultury spod znaku hamburgera, na którą w elitarnej Europie nie powinno być miejsca (przykład: Amerykanie ośmielili się wybudować Disneyland pod Paryżem. Pod PARYZEM!)
W Ameryce nie ma powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych, wakacji dostaje się średnio dwa tygodnie w roku, a Polacy z wykształceniem wyższym, którzy trafili tutaj przez przypadek czy też z wyboru, często zaczynają od zamiatania podłóg, albo mieszania wapna na budowie. Oprócz tego znamy opinię Redlińskiego o „szczuropolakach” i oglądaliśmy film „Szczęśliwego Nowego Jorku”. Na nowojorskich ulicach kolorowe śmieci fruwają często i bez zahamowań i daj nam Boże, aby latem nie strajkowały służby miejskie (kto kiedyś doświadczył zapachu nie wywiezionych śmieci w nowojorski lipcowy poranek, kiedy temperatura wynosi +38, a wilgotność powietrza 100%, wie dobrze, o czym mówię).
Wiele z rzeczy wymienionych powyżej to fakty, z którymi trudno polemizować. Europejczyk, który przyjeżdża do Nowego Jorku z płynną znajomością czterech języków, ale bez pozwolenia na pracę, szybko przekonuje się, że akurat z tych umiejętności nie zrobi użytku w tym mieście. Tu bez problemu można znalezć „native speakers” każdego języka na kuli ziemskiej, zwłaszcza w dzielnicy Queens. W tym momencie chowa się dumę do kieszeni i zaczyna wszystko od zera.
Ale to właśnie tutaj, w Stanach, takie rozpoczęcie od zera jest absolutnie wykonalne. To właśnie tutaj, o wiele częściej niż w Polsce czy jakimkolwiek innym kraju Europy zdarzają się jeszcze historie w stylu „od pucybuta do milionera”.
Układy czy znajomości pomagają wszędzie. Ale w Stanach ich brak nie przekreśla szansy na znalezienie satysfakcjonującej i dobrze płatnej pracy, nawet jeśli przychodzi się znikąd – bezrobocie oscyluje tutaj na poziomie duzo niższym niz w Europie, bo w okolicach 5%. Tutaj nikogo nie dziwi, że ludzie w średnim wieku rozpoczynają od nowa, zmieniają zawód, miejsce zamieszkania, uczą się języków. A poza tym w Polsce wiek średni zaczyna się gdzieś koło trzydziestki (kto nie wierzy, niech poczyta ogłoszenia o pracę), tu – o jakieś dwadzieścia lat później. W letnie niedzielne poranki można spotkac w Central Park zdrowych pięćdziesięciolatków zasuwających na rolkach. I nikt nie puka się w czoło.
Myślę, że przeciętnemu Europejczykowi, który w Stanach spędził najwyżej 2-tygodniowe wakacje, trudno zrozumieć ten kraj, stąd też skłonność do przesadnego upraszczania obrazu Ameryki (a że obecna polityka zagraniczna USA też raczej nie pomaga, to już temat na kolejny odcinek). Trzeba po prostu przyjąć do wiadomosci, że pewne rzeczy wyglądają tutaj zupełnie inaczej niż w Europie czy Kanadzie. Im szybciej człowiek przestanie szukać tutaj małej europejskiej wygody z zabezpieczeniami socjalnymi itp., tym szybciej przejdzie do działania. A po to się tutaj przyjeżdża.
Do następnego razu!
Agnieszka
dzieki wielkie za ten wpis! tez mam czesto problem za polakami, ktorzy psy na ameryce wieszaja, nie majac naprawde pojecia, na czym ten kraj polega i jak dziala. widac to kompleks malych krajow, bo wiekszosc typowych europejczykwo nie potrafi pojac, ze ameryka jest krajem olbrzymich kontrastow, ze wszystko u nas jest wieksze: ze durnie sa wyjatkowo durni, ale i wyksztalceni, swiatli ludzie sa tak wyksztalceni i swiatli, ze byle eurotrash nie godzien im wiazac sznurowek. swoaj droga to hyba syndrom dwoch ojczyzn, ze w polsce broni sie amweryki, a w ameryce – czasmi polski…
nie moge sie bardziej zgodzic z tym, co napisalas o szansach na sukces w ameryce: tu mozna osiagnac WSZYSTKO, nawet bez znajomosci, jesli tylko ma sie odwage chciec i ciezko nad tym pracowac. fakt, ze docenci z polski pracuja w USA na construction nie wynika z braku innych mozliwosci,ale z ich braku wymagan wzgldem samyc siebei i odwagi zmierzenia sie z nowymi okolicznosciami. nie jest to tylko problem polakow, ale doskonale wiem, o czym mowisz.
o czym nie wspominasz, a co zawsze wydawalo mi sie najwiekszym atutem tutejszegho systemu – to ze w ameryce demokracja naprawde, NAPRAWDE dziala. i to nei na zasadzie wymagania od prezydenta, kongresu, nawet lokalnego urzednika,z eby cos zrobil – tylko na zasadzie pospolitego ruszenia: jak jest problem, ludzie sie dogaduja i zalatwiaja go, sami, wlasnymi rekami, we wlasnej dzielnicy, na wlasnym podworku. w polsce typowa reakcja na problem jest ‚bo wladza cos powinna z tym zrobic’. tu ludzie sie biora i robia – a przy tym poznaja sasiadow, zzywaja sie z nimi, naprawde czaczynaja byc aktywna czescia swojej spolecznosci. jak mowie o tym ludziom w polsce, stukaja sie w czolo – a j atyczasem cicho wierze, ze to jedyna prawdziwa demokracja, jaka istnieje: demokracja sasiadow.
pozdrowienia,
BA
Zgadzam sie z Agnieszka i BA. Krytyka Ameryki jest modna w calej Europie, nie tylko w Polsce. Co nie przeszkadza sciagac do Polski z Ameryki co tylko sie da lacznie z zasmiecaniem jezyka: wszystkie te „grille”, „dealerzy”, „billingi” – uzywane powszechnie, nawet w telewizji.
Europie zapomnialo sie jakos latwo ile pomocy otrzymala z Ameryki.
A co do „wyzszosci” codziennej kultury zycia w Europie to nie ludzmy sie – to co nadal jest luksusem dla przecietnego europejczyka, w Ameryce jest dostepne dla kazdego kto pracuje.
Co z tego ze w Polsce wyklada sie lazienki wloska glazura, kiedy wiekszosc ludzi cierpi biede i wlasny dach nad glowa jest czesto nieosiagalny.
Mozna byloby ten temat ciagnac w nieskonczonosc. Powiem jedno: zanim zacznie sie krytykowac rzeczy znane tylko z widzenia, dobrze byloby spojrzec na wady swojego kraju i spoleczenstwa.
Irena