… trochę lepiej lub gorzej. Ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi.
Korciło mnie strasznie, aby przytoczyć ten cytat z piosenki Stuhra właśnie w kontekście pisania o blogosferze – niekoniecznie polskiej, ale w ogóle jakiejkolwiek. Nie bierzcie mi tego za złe – blogi to znakomita sprawa, bo są tematy, które zanim trafią do głównego nurtu mediów, najpierw zostają gruntownie rozpracowane w blogach. Tu w Stanach właśnie w blogach zdemaskowano kilka istotnych wpadek politycznych czy dziennikarskich, takich jak np. gafa Dana Rathera ze stacji CBS, który zaprezentował na antenie sfałszowane dokumenty dotyczące służby wojskowej prezydenta Busha.
Nie ulega wątpliwości, że obecny prezydent USA to wytrawny dekownik, który wojnę wietnamską przesiedział bezpiecznie na głębokiej prowincji, a do swojej jednostki Gwardii Narodowej zgłaszał się jedynie po to, aby leczyć zęby. Niemniej jednak Rather popełnił niewybaczalny błąd opierając swój raport na sfałszowanych dokumentach.
Ale blogi to miecz obosieczny. Praktycznie każdy, kto jest szczęśliwym posiadaczem komputera i podłączenia do Internetu, z dnia na dzien może stać się pisarzem, dziennikarzem, albo ekspertem od czegoś tam, bo przecież publikuje. Nic nie szkodzi, że publikuje sam siebie, z łaski któregoś z kolei darmowego blogowego serwisu, że klawiaturę obsługuje jednym palcem, a i z ortografią bywa trochę na bakier. Ważne, że publikuje. Wiara w moc słowa drukowanego niewiele się zmieniła od czasów Gutenberga.
Kto mi zabroni założyć blog na temat odnawialnych źródeł energii albo życia seksualnego orangutanów, nawet jeśli są to tematy, o których pojęcie mam raczej blade? Mogę to zrobić choćby jutro! A jeszcze lepiej – mogę najpierw „wygooglować” parę gorących tematów, sprawdzić, które się najlepiej sprzedają w sieci reklamowej i gotowe!
Do tego blogi pozwalają elegancko rozprawić się z wszystkimi ewentualnymi wrogami z życia niewirtualnego, którzy jako jeszcze nie zblogowani żyją w słodkiej nieświadomości i nie mają bladego pojęcia, że ktoś przyprawia im w Internecie ‚gembe’.
W taki oto sposób powstaje nie tyle blogowa sieć, co sieczka, w której coraz trudniej wyłowić rzeczy wartościowe. I konia z rzędem temu, kto wie, jak się przed tym bronić. Póki co, dodaję do listy ulubionych różne blogi z sensem, pisane przez ludzi, którzy nie podają się za ekspertów od czegokolwiek. A sama nie zakładam blogu o orangutanach.
Do następnego razu!
Agnieszka