Dziś rano, przeglądając archiwum starej strony Polonia.net znalazłam kilkanaście zdjęć Nowego Jorku sprzed 11 września 2001. Wiele z nich to takie standardowe pocztówkowe ujęcia – horyzont Manhattanu fotografowany z deptaka na Brooklyn Heights lub z promu wycieczkowego na Ellis Island, takie jak te poniżej:
Wieże World Trade Center były widoczne z każdej części miasta. Pamiętam, że wiele razy wychodząc z metra na nie znanej mi stacji najpierw sprawdzałam, z której strony widać wieże. Wtedy od razu było wiadomo gdzie jest północ, a gdzie południe. Do World Trade Center chodziło się na zakupy, zwłaszcza kiedy padał deszcz (świetne sklepy w podziemiach, bez konieczności wychodzenia na zewnątrz) i na randki w ciemno (jeśli rozmowa się nie kleiła, zawsze można było zaproponować podziwianie panoramy miasta ze 101 piętra).
A potem w parę godzin wszystko zniknęło, jakby nigdy nie istniało. 11 września 2001 r. jest jednym z bardzo niewielu dni, których przebieg jestem w stanie odtworzyć z dokładnością co do minuty, łącznie z tym, jaki był dzien tygodnia i pogoda – wtorek, niebieskie bezchmurne niebo, jakie w Nowym Jorku bywa tylko jesienią, co jadłam na śniadanie – kawa i muffin, i co miałam na sobie – czarną sukienkę prawie do kostek i wysokie koturny, ktore musiałam zmienić na o numer za duże adidasy, kiedy trzeba było na piechotę wrócić do domu.
Niczego nie świadoma, koło godz. 9 rano jechałam metrem przez Dolny Manhattan. Jedyną rzeczą, która odbiegała od mojej codziennej rutyny, była niespotykana pustka na stacji WTC – każdego ranka do mojego pociągu zawsze dosiadały tam tłumy ludzi. A wtedy panował tam martwy spokój, na stacji nie bylo żywego ducha. Pociąg postał parę minut na stacji i pojechał dalej. W ciągu następnych 40 minut, jakie zajął mi dojazd z Dolnego Manhattanu na 26 Ulicę, gdzie wtedy pracowałam i dojscie do biura, runęła pierwsza wieża (o 9:59). Ale o tym dowiedziałam się dopiero kiedy dotarłam do pracy.
Nasze okna wychodziły na południe i widać było przez nie całą panoramę miasta wzdłuż Szóstej Alei, razem z wieżami World Trade Center. Ale wtedy stała już tylko jedna płonąca wieża – ta pierwsza runęła parę minut wcześniej. Staliśmy przy tych oknach bez słowa, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Wtedy nie przeczuwaliśmy jeszcze, jak bardzo ten moment wszystko zmieni.
A jutro mija piąta rocznica 9/11. Wielkie Jabłko wyszło z pozamachowej recesji, burmistrz Bloomberg twierdzi nawet, że 5 lat po 9/11 miasto kwitnie i jest najbezpieczniejszą metropolią w USA. „Ground zero” oczyszczono z ruin i powoli rozpoczyna się budowa nowych wież. Ale nowojorczycy wiedzą, że nic nie jest już tak jak było.
Do następnego razu.
Agnieszka
dopiero teraz odkrylam twoj blog – pewnie bede zagladac czesciej…
tez pamietam twin towers wlasnie ze wzgledu na to, ze to ich sylwetki pozwalaly sie nie pogubic w labiryncie ulic dolnego manhattanu… do tej pory jak ide w dol miasta np. sixth ave i ich nie widze, czuje wielka pustke.
zapraszam do mnie na wiecej post-9-11 wspomnien i refleksji o statni wpis jest wlasnie o tym.