„Runner’s World” pisze, że Lance Armstrong nie weźmie udziału w maratonie chicagowskim 7 października. Nie zgodzili się na to organizatorzy. Miał pobiec w drużynie sponsorowanej przez jego własną organizację charytatywną Livestrong Foundation, która pomaga chorym na raka. Niezależnie od zasług Armstronga jako założyciela fundacji, organizatorzy maratonu uznali, że jego udział w tej imprezie jest niepożądany z powodu oskarżenia o doping.
Niedawno Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA) pozbawiła Armstronga siedmiu tytułów za zwycięstwa w Tour de France w latach 1999-2005 z powodu rzekomego przyjmowania środków dopingujących i nałożyła na niego dożywotnią dyskwalifikację. Nie będzie więcej Tour de France, nie będzie żadnych innych wyścigów kolarskich.
Armstrong postanowił, że nie będzie się więcej bronić przed tymi zarzutami ani odwoływać się od decyzji agencji. Cały czas przypominał jednak, że nie miał na swoim koncie ani jednego zawalonego testu antydopingowego i że wszystkie oskarżenia opierały się wyłącznie na zeznaniach świadków.
Mimo braku konkretnych dowodów w postaci badań medycznych, jakie jest prawdopodobieństwo, iż kilkanaście różnych osób z bliskiego kręgu Armstronga – niezależnie od siebie – postanowiło nagle zeznawać, że koksował? Moim zdaniem niewielkie. Wychodzi po prostu na to, że w skorumpowanym sporcie, w którym roiło się od koksiarzy, Armstrong był nie tylko najsprytniejszym, ale i najszybszym z nich. Gdyby to nie on wygrał, wygrałby ktoś inny, kto pewnie tak samo pomagał sobie zastrzykami i transfuzjami krwi.
Dlaczego jednak żadna agencja antydopingowa nie zajęła się sprawą dziesięć lat temu, kiedy jeszcze ścigał się zawodowo? Nikomu nie udało się przyłapać go in flagranti, mimo że francuscy dziennikarze gorliwie przeszukiwali śmietniki w poszukiwaniu dowodów winy. Jeśli wtedy nic nie znaleziono, jaki jest sens rozgrzebywać sprawę właśnie teraz, kiedy Armstrong zakończył już karierę zawodową? Do tego stopnia, że zakazuje mu się reprezentowania własnej organizacji charytatywnej w maratonie, w którym miał pobiec niewyczynowo? Co dalej – przy następnej okazji dostanie mandat za bieganie dookoła parku?
Armstrong nie jest kryształowym wzorem do naśladowania. Ale oprócz szybkiej jazdy na rowerze osiągnął w życiu dużo więcej – pomógł tysiącom bardzo chorych ludzi. Wiedział, co ta choroba oznacza, bo sam został zdiagnozowany mając dwadzieścia parę lat. Później też nie usiadł na laurach grzejąc się w blasku własnych medali, wykorzystał swoją sławę, żeby zbudować coś trwałego, poza sportem. Najwyraźniej w życiu chodziło mu nie tylko o te dwa kółka. It’s not about the bike.
ale oszukiwal – czy nie?
moze lepiej niz inni ale oszukiwal…
o – mialem napisac welcome back! 🙂
Wszystko wskazuje na to, że oszukiwał, ale bardziej na podstawie poszlak niż konkretnych dowodów. Ale nawet jeśli tak było, to jaki sens ma zabranianie mu udziału w sportach niewyczynowych? W Chicago miał pobiec w takiej właśnie roli – reprezentując Livestrong.
I dziękuję za powitanie 🙂
no nie wiem – dla mnie to bylaby w pewnym sensie akceptacja jesli nie pochwala oszukiwania.
w koncu to nadal sport – i zwyciezcy biora nagrody czyli jest to sport wyczynowy
a moze niech sobie biega gdzie chce – ale troche dziwi mnie postawa prasy ktora niemal czyni z niego bohatera i meczennika
moze dlatego uwazam ze prztyczek w nos ze strony Chicago Marathon mu sie nalezy