„Russell Crowe uratowany przez Polaków” – tak Wirtualna Polska opisuje przygodę, jaka w ostatni weekend przytrafiła się Russellowi Crowe. Otóż aktor pływał sobie kajakiem po Long Island Bay (w okolicach Nowego Jorku), zrobiło się ciemno i dopłynął nie tam, gdzie trzeba. Wiadomo, woda jest wszędzie tak samo mokra, zwłaszcza po zmierzchu. Zamiast wrócić do punktu wyjściowego w Cold Spring Harbor, Crowe wraz z kolegą dopłynęli do Huntington Bay, gdzie – według słów WP – „rozbitków” wołających o pomoc spostrzegła załoga łodzi U.S. Coast Guard. „Płynęło nią dwóch strażników polskiego pochodzenia Anthony Kozak i Robert Swieciki.”
Kiedy czytam takie informacje, zawsze zastanawiam się, do którego pokolenia wstecz sięgają polscy dziennikarze tropiąc polskość, na którą wskazywałoby co najwyżej nazwisko zakończone na -ski. Przypomina mi się wtedy pewna impreza polonijna, w której miałam okazję uczestniczyć, a na którą zaproszony był amerykański astronauta polskiego pochodzenia. Chłopak był miły i sympatyczny i bez zbytecznych ceregieli oświadczył, że po polsku to on ani w ząb, ale po rosyjsku to i owszem. Wiadomo – Polak, Rusek dwa bratanki… To tyle w kwestii pielęgnowania polskich tradycji i języka przez emigrantów w piątym pokoleniu.
Amerykanie mają bardzo indywidualne podejście do kwestii swojego pochodzenia – niektórzy z dumą podkreślają swoje włoskie, irlandzkie czy też polskie korzenie, nawet jeśli z Europy wyemigrował ich pradziadek, którego nie widzieli na oczy. Innych sprawa ta zupełnie nie interesuje, uważają się po prostu za Amerykanów i już.
Skoro jednak Russella Crowe faktycznie uratowali Polacy Kozak i Swieciki, to niech nam się teraz odwdzięczy apelując o zniesienie wiz do USA 🙂
Tylko ze on Ci Australijczyk z nowozelandzkim pochodzeniem chyba. Milo ze znowu piszesz SN!