Aktualizacja: „Nowy Dziennik” oficjalnie potwierdził informację o sprzedaży gazety. Nabywcą jest firma Outwater Media Group z siedzibą w Garfield, New Jersey.
Jeśli informacja o sprzedaży nowojorskiego „Nowego Dziennika” się potwierdzi, to nie wróży to najlepiej innym mediom polonijnym. No cóż, nie od dzisiaj wiadomo, że dostępność publikowanych w Internecie darmowych informacji nie ułatwiła życia mediom tradycyjnym (gazetom codziennym i wszelkiego rodzaju magazynom), zwłaszcza tym, które nie potrafiły szybko zareagować na zmieniający się krajobraz i zamiast inwestować w nowe technologie, budowały sobie strony-wizytówki w HTML-u.
W ostatnim czasie kilka amerykańskich gazet lokalnych zrezygnowało z publikacji wydań papierowych, przechodząc na wersje online. Inne oferują płatny dostęp do publikowanych w Internecie treści, tak jak od dawna robi to „The Wall Street Journal”, a od marca także „The New York Times”, który zresztą bardzo długo opierał się pokusie. W Polsce niedawno na model udostępniania płatnego dostępu do swoich zasobów internetowych przeszedł „Przekrój”, chociaż na wyniki tego eksperymentu trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, bo pierwsze informacje na temat zainteresowania tą usługą w Polsce nie były zbyt pocieszające.
Moim zdaniem ten trend będzie coraz bardziej wyraźny, bo jeśli chce się publikować materiały na wysokim poziomie, trzeba zatrudniać dziennikarzy, którzy potrafią pisać i znają się na rzeczy. Fachowcom – i od młotka, i od pióra – trzeba odpowiednio zapłacić, a tego nie da się zrobić, jeśli swój „towar” rozdaje się za darmo. Myślę, że już niedługo za internetowy dostęp do wysokiej jakości dzienników, tygodników i miesięczników trzeba będzie płacić, zaś do darmowego czytania pozostanie cała masa internetowej sieczki – intelektualny ekwiwalent fastfoodów dla odbiorcy, który rzadko i niechętnie sięga po teksty dłuższe niż 3 paragrafy.
W tym kontekście nie powinna aż tak bardzo dziwić informacja, że po 40 latach niezależnej działalności „Nowy Dziennik”, znany jako największa polonijna gazeta na Wschodnim Wybrzeżu, został sprzedany. „NDz” to jedyna polska / polonijna gazeta na terenie Tri-State, która konsekwentnie starała się zachowywać przyzwoity poziom. Raz wychodziło to lepiej, raz gorzej i uwadze stałych czytelników zapewne nie uszły marne stylistycznie teksty, których ostatnio było jakby więcej zarówno w wydaniu internetowym, jak i drukowanym. Ale „Nowy Dziennik” to także dodatek kulturalny „Przegląd Polski”, dobre dziennikarstwo i oczywiście redaktor naczelny w osobie Jana Latusa. Jeśli polonijny rynek na Wschodnim Wybrzeżu nie jest w stanie utrzymać JEDNEJ przyzwoitej gazety codziennej wydawanej po polsku, to moim zdaniem nie wróży to najlepiej innym mediom polonijnym, które walczą o tę samą niewielką grupę ogłoszeniodawców o średnio zasobnych portfelach.
Oczywiście na razie nie wiadomo, co tak naprawdę oznacza sprzedaż „Nowego Dziennika” – likwidację gazety, zmianę profilu, rezygnację z wydania drukowanego na rzecz internetowego, inwestycje w nowe media? Jedno jest raczej pewne – w takiej sytuacji trudno liczyć, że wszystko będzie jak dawniej, zwłaszcza że część pracowników dostała już wymówienia, a nowy właściciel to polonijna agencja reklamowa z New Jersey Bluberries Advertising. Co jest kolejnym zaskoczeniem, bo kiedy przeczytałam informację o sprzedaży „Nowego Dziennika”, w pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie niemiecki konglomerat medialny Axel Springer Media, który w Polsce zbudował sobie niezłe portfolio tytułów, postanowił zainwestować w polską gazetę wydawaną w Nowym Jorku. A tu nic z tych rzeczy.
Smuci fakt, że „Nowy Dziennik” nie był w stanie utrzymać się na rynku, gdzie na terenie Nowego Jorku, New Jersey, Connecticut i Pensylwanii do polskiego pochodzenia przyznaje się kilkaset tysięcy ludzi, a jeśli wziąć pod uwagę także tych, którzy nie mówią po polsku – to pewnie parę milionów. Może to był właśnie ten decydujący błąd – brak angielskojęzycznej wersji portalu z prawdziwego zdarzenia?
Budynek gazety przy 38th Street na Manhattanie też zostanie sprzedany, tyle że osobno (jest wystawiony na sprzedaż za 5 mln dolarów). A to oznaczać będzie koniec Księgarni „Nowego Dziennika” i Galerii „Nowego Dziennika”, koniec imprez i spotkań z ciekawymi ludźmi. Nie mam nic przeciwko New Jersey, ale Garfield (przez Polaków pieszczotliwie zwane „Garkami”), gdzie podobno ma zostać przeniesiona redakcja, to nie Manhattan. Sic transit gloria mundi, a redaktor Wierzbiański pewnie przewraca się w grobie.
„Może to był właśnie ten decydujący błąd – brak angielskojęzycznej wersji portalu z prawdziwego zdarzenia?”
Sadze ze decydujacy blad to bylo niewlasciwe okreslenie odbiorcy.
Mieszkalem kilkanascie lat w Connecticut, a wiec teoretycznie w „zasiegu” ND, i kilka razy do niego „podchodzilem’. Niestety, rezygnowalem. ND bowiem, jak dla mnie, powinien sie nazywac „Glos Greenpointu”. Do Greenpointu byl adresowany i dla Greenpointu byl wydawany.
Sorry, ale to co sie dzieje na Greenpoincie, nie interesuje mnie zupelnie, ale to zupelnie. Nie interesuja mnie ogloszenia o prawnikach mowiacych po polsku, o dentystach mowiacych po polsku, poszukiwania specjalistow od „sajdingu” i malowania czy pokojach do wynajecia. Nie interesuja mnie kulisy intryg w polskich organizacjach na Greenpoincie. A takie rzeczy stanowily 90% zawartosci
Wiadomosci o Polsce mam z gazet polskich, wiadomosci o Ameryce mam z gazet amerykanskich. Nie bardzo widze dlaczego mialbym czytac ND.
Mam swoje wlasne „bliskie spotkania” z ND. Pierwsze: Otoz, jakis czas temu, moj przyjaciel i wspolpracownik, profesor na uniwersytecie na ktorym i mnie sie zdarzylo wowczas pracowac, Polak rodem z Politechniki Warszawskiej, zginal tragicznie w czasie pelnienia obowiazkow. Napisalem o nim wspomnienie i wyslalem do ND. „Nie opublikujemy, bo nie zainteresuje to naszych czytelnikow” uslyszalem. „A gdyby malowal, spadl z drabiny i zlamal noge to byscie napisali?” zapytalem. „Wtedy tak” brzmiala odpowiedz.
Drugi: Wszyscy znaja Donosy. Codzienna gazetka e-majlowa z Polski redagowana przez grupke entuzjastow z Instytutu Fizyki na Hozej w Warszawie. Wlasnie niedawno ukazal sie numer 5000. PIEC TYSIECY! (Dzisiejszy numer jest 5225). Skontaktowalem sie z ND i zaproponowalem zeby z okazji 5 tysiacznego numeru jakos ich uhonorowac artykulem. Podjalem sie napisac. „Nie jestesmy zainteresowani” uslyszalem.
ND powinien sobie zadac pytanie „dlaczego ludzie z Connecticut, Ilinois czy innych miejsc z Polonia mieliby owa gazete czytac?”. Dlatego ze jest po polsku? To nei wystarczy. I dopoki sobie na to pytanie pozytywnie i rzetelnie nie odpowiedza, to przyszlosc gazety bedzie taka sobie. Niezaleznie czy beda pisac po polsku czy po angielsku, elektronicznie czy na papierze
A.L. – muszę powiedzieć, że moje doświadczenia z „Nowym Dziennikiem” były też średnio pozytywne. Swego czasu próbowaliśmy nawiązać współpracę, która absolutnie nie wymagała żadnych nakładów finansowych, a jedynie trochę dobrej woli na zasadzie – my robimy to czy tamto (w zbożnych celach, charytatywnie), napiszcie o tym dwa zdania. Raz, drugi i trzeci pokazano nam palec środkowy i od tego momentu zrezygnowaliśmy z kolejnych podejść.
Tamta sprawa uświadomiła nam, że duża część tzw. polonijnego establishmentu to dość heremetyczne towarzystwo wzajemnej adoracji, do którego nikt z zewnątrz nie ma dostępu. Wacek popiera Jacka, i na tym koniec. Od tego momentu omijam te kręgi z daleka, a jeśli jestem na jakiejś imprezie, to wyłącznie jako osoba prywatna.
A mimo wszystko trochę mi żal, że NDz z Manhattanu przenosi się do „Garków”. Bardziej niż o samą gazetę chodzi mi o symboliczny wymiar sprawy – moim zdaniem jest to kolejny znak, że Polacy jako grupa etniczna w USA niewiele znaczą.
„To uświadomiło nam, że duża część tzw. polonijnego establishmentu to towarzystwo wzajemnej adoracji, do którego nikt z zewnątrz nie ma dostępu. Wacek popiera Jacka, i na tym koniec”
Trafna diagnoza. Swego czasu bylem zainteresowany organizacjami polonijnymi dzialajacymi, przynajmniej teoretycznie, wsrod profesjonalistow mojej branzy. Niestety, oakzalo sie ze aby zapisac nalezy miec „czlonkow wprowadzajacych” ktorzy zaswiadcza ze jestem „fajny gosciu”. Zapewne Einstein, gdyby byl Polakiem, tez mialby problemy z takim zaswiadczeniem. Zreszta, zadna szkoda, bo dzialalnosc owej organizacji ograniczala sie do „uswietniana” i „zaszczycania”. I balu noworocznego raz do roku. W panami w pelnej gali, to znaczy w smokingach i muszkach
„Polacy jako grupa etniczna w USA niewiele znaczą.”
Wydaje mi sie ze to dobrze. „Grupy etniczne” tworza sie wsrod osob zagubionych, nie znajacych jezyka, odizolowanych od spolecznosci i ogolnie, nie radzacych sobie. Znam mnostwo Polakow tutaj ktorzy porobili znakomite kariery, czuja sie Polakami, utzrymuja kontakt z Polska a nie czuja sie ani „Polonia” ani czlonkami zadnej „grupy etnicznej”. „Grupy etniczne” pachna mi etnicznym gettem
Trochę więcej optymizmu i wiary. Zmiany są (za zwyczaj) pozytywne. Większość uwag jest poniekąd trafna i zapewniam że grupa OMG bierze je pod uwagę. Manhattan jest „pępkiem świata” i faktycznie szkoda że ND nie może tam pozostać… ale lepiej W NJ, Ridgewood i Greenpoint niż nigdzie.
Leszek S.
Wiadomo, że zmiany muszą być, bo jak widać stare metody się nie sprawdziły. Jednakże radziłabym pamiętać o tym, że „Nowy Dziennik” jako marka istniejąca na rynku od 40 lat niesie ze sobą pewne konotacje, jakoś się tam ludziom kojarzy. Chodzi o to, żeby ten nowy „Nowy Dziennik”, który chcecie zrobić, otworzył się na nowych odbiorców, a jednocześnie nie odstraszył tych, którzy lubią go w obecnej formie, a tacy zapewne też są.
Innymi słowy, żeby nie skończyło się jak z „New Coke”. Pozdrowienia!
„, a jednocześnie nie odstraszył tych, którzy lubią go w obecnej formie, a tacy zapewne też są.”
Nie najlepsza recepta. Proponuje poczytac komentarze pod artykulami w wersji internetowej. Jezeli to jest przekroj czytelnikow ND (a zapewne jest), to ja dziekuje…
Czyżby następny do „odstrzału” był wydawany w Chicago „Dziennik Związkowy”, (który zresztą ma jeszcze dłuższą tradycję, niż „ND”)?
„Dziennik Chicagowski” nie istnieje już od dawna.
Wszystko to były/są wydawnictwa dość hermetyczne – nawet jeśli chodzi o warunki wewnątrz-polonijne.
Lecz nawet, abstrahując od poziomu jaki reprezentowały, lepiej było jak były. Zawsze coś wokół nich się działo – zawsze coś można było dzięki nim się dowiedzieć.
Zgadzam się, że gdyby gazety takie, jak „Nowy Dziennik” czy „Dziennik Związkowy” przestały istnieć, to byłaby duża strata dla środowisk lokalnych. Z drugiej jednak strony wystarczy sięgnąć pamięcią 7-8 lat wstecz – kto wtedy słyszał o Facebooku czy Twitterze? Nowe przychodzi, stare odchodzi. Myślę, że jeśli nie można być „wszystkim dla wszystkich” (tak jak Google czy Facebook), to trzeba znaleźć sobie jakąś niszę na rynku, a nie polegać jedynie na PAP-ce / komunikatach prasowych Polskiej Agencji Prasowej, jak prawie wszystkie polskie portale.
„to trzeba znaleźć sobie jakąś niszę na rynku, a nie polegać jedynie na PAP-ce ”
Obejrzalem dziesiejsze wydanie Internetowe Nowego Dziennika. W 90% zlozone z przedrukow wiadomosci z innych zrodel. Brakujace 10% to krotochwilny felieton Naczelnego (raz w tygodniu), plus blogi Redaktorow. Takie sobie.
Czy to wystarcza do tego abym byl pilnym czytelnikiem Nowego Dziennika?
Wlasnie padlo polskie radio 910 . Czesc jego pamieci.Polonia w Nowym Yorku to smietnisko – nstada latajacye w poszukiwaniu tanszego pokoju na Greenpoincie albo Ridgewood – zadnej narodowej solidarnosci. Nie bylo w stanie utrzymac jednej polskiej radiostacji. Niedawno mieszkalem w Chicago – tam sa trzy – 24 godziny na dobe.Polacy wspieraja polskie biznesy. Polskie biznesy wspieraja organizacje polonijne Tu nikt niczego co polskie nie wesprze – nawet polskie gazety sprzedaja hindusi i arabowie .
Dzięki za info o radiu 910. Nie da się ukryć, że dobrze nie jest.
„zadnej narodowej solidarnosci.”
Jak bede chcial miec duzo Polakow i „narodowa solidarnosc” to wroce do Polski. Nei po to wyjechalem z Polski aby w USA kisic sie w polskim sosie.
A „polskie biznesy”?… Dziekuje. Znajomi zatrudnili „polski biznes” do renowacji kuchni. Po pobraniu wiekszej zaliczki i rozbabraniu roboty firma odeszla w niebyt.
Warunkiem powodzenia w USA jest trzymanie sie z dala od wszelkich „Polonii”, „organizacji polonijnych” itede
Tym razem, A.L. musze przyznac Ci racje. Nie bez kozery istnieje w USA powiedzenie: „Polak jak ci nie zaszkodzil to juz ci pomogl.” Chociaz zaznaczam, ze z profesjonalnegoo srodowiska znam wyjatki. Pozdrawiam 🙂