Sobota rano – cudnie, bo w perspektywie mamy dwa dni, kiedy odpięty od korporacyjnego kieratu konik może złapać trochę oddechu. Pogoda jak złoto, świeci słońce, niebo bez chmurki jak to często bywa jesienią w Nowym Jorku, jednym słowem – żyć nie umierać. Na dobry początek weekendu postanowiłam zrobić na śniadanie pancakes czyli naleśniki, ale nie te cieniutkie europejskie (które Amerykanie z francuska określają jako crêpes), tylko puchate amerykańskie, które tutaj najczęściej podaje się z syropem klonowym i dobrze wysmażonym bekonem.
Nastawiłam kawę, zrobiłam ciasto naleśnikowe korzystając z gotowego miksu, do którego dodaje się mleko, jajka i odrobinę oliwy – jeśli można sobie ułatwić życie korzystając z gotowych półproduktów, to dlaczego tego nie zrobić, zwłaszcza że pancake mix z Trader Joe’s jest bardzo dobrej jakości i naleśniki wychodzą z niego fantastyczne. Wrzuciłam pierwsze dwa, sprawdzam za chwilę – no, wyraźnie coś jest nie tak, bo przykleiły się do patelni tak że nie można ich w ogóle oderwać. Chwila zastanowienia – ach, już wiem, wzięłam złą patelnię, do tej zawsze wszystko przywiera.
Wyciągam więc drugą i powtarzam operację z kolejnymi naleśnikami. I nic, to samo, ciasto przyklejone do spodu drugiej patelni. Zgodnie z rosyjskim przysłowiem первый блин всегда комом, ale cztery? Ki czort?
Ożesz k… orzeszku. Zapomniałam, że do pancakes zawsze używam griddle, a nie patelni, a różnicę między jednym a drugim urządzeniem osobom niewtajemniczonym wyjaśni ilustracja poniżej. Przedmiotu z lewej strony przedstawiać nie trzeba nawet panom samotnie prowadzącym gospodarstwo domowe, natomiast ten z prawej to griddle czyli po polsku nie mam pojęcia co. W każdym razie do smażenia pancakes nadaje się doskonale. No cóż, widocznie do trzech razy sztuka i z trzeciej „patelni” naleśniki wyszły mi takie, jak trzeba.
No to pięknie, jeśli już zapominam, jak się robi nasze ulubione pancakes (choć wcale nie twierdzę, że na patelni się absolutnie nie da), to teraz tylko czekać, aż wrzucę pranie do lodówki albo uczeszę psa widelcem.
Oczywiście mogłabym to spisać na konto roztargnienia lub porannego niedoboru kofeiny w organizmie, jednak czuję przez skórę, że są to pierwsze namacalne objawy stresu, w którym funkcjonuję od dobrych kilku miesięcy. Nie dość, że godziny spędzane w pracy są delikatnie mówiąc trudne, to jeszcze obciążenie psychiczne jest takie, że już w niedzielę rano żołądek mi się skręca na myśl o tym, co mnie czeka w poniedziałek.
W chwilach słabości zaczynam snuć fantazje, że w trosce o własne zdrowie psychiczne rzucę ten kierat w diabły, bo na dłuższą metę tak się da funkcjonować. Ale niestety, rachunki przychodzą regularnie, a mieszkanie w ładnym miejscu i życie na pewnym poziomie wymaga stałych dochodów. Z łezką w oku wspominam czasy, kiedy sprzęt gospodarstwa domowego kupowałam w sklepach „99 cents”, większość ciuchów – w „Strawberry” i nie przeszkadzało mi, że w pokoju zamiast drzwi miałyśmy z koleżanką zasłonkę, notabene zrobioną z narzuty na łóżko. (Kto trochę pomieszkał w Nowym Jorku i czytał polonijną prasę na pewno pamięta, że ogłoszenia typu „Zamykany pokój wynajmę” albo „Do wynajęcia pokój z oknem i drzwiami” nie należą tutaj do rzadkości).
I tak oto mija piątek za piątkiem, i poniedziałek za poniedziałkiem, a człowiek jest coraz bardziej niewolnikiem własnego stylu życia, własnych przyzwyczajeń i wymagan. Rosną wydatki i zobowiązania, i co najwyżej po wódce można sobie pocytować Tuwima:
Rzuciłbym to wszystko, rzuciłbym od razu,
Osiadłbym jesienią w Kutnie lub Sieradzu.
W Kutnie lub Sieradzu, Rawie lub Łęczycy,
W parterowym domku, przy cichej ulicy.
Byłoby tam ciepło, ciasno, ale miło,
Dużo by się spało, często by się piło.
Poza tym nie łudźmy się (albo nie Łódźmy się, jako żem jest z okolic miasta Łodzi) – wyścig szczurów to nie tylko domena Amerykanów, w Polsce jest już tak samo wszechobecny, w Kutnie i w Sieradzu zapewne też, i wielką sztuką jest znaleźć przyzwoicie płatne zajęcie, przy którym człowiek nie czułby się jak corporate whore.
Czujesz, to taki werbel czasu… Życie ma i tę zaletę, że osobnik odczuwa. Czujesz to? Na podobne historie polecam:
http://www.kurnik.pl
Gry on line. Ja przypomniałem sobie niedawno. I założyłem nowe konto. Gram w piki. Ale można i w brydża, w szachy. Pogada się z rodakami… Poskamle… Ci chcieli by Tam , Tamci Tutaj… A to jeden czort…
Coż takiego jest w posiadaniu dzieci? Czy to tylko – aż może, genetyczne uzależnienie z którego nie potrafimy się wyzwolic. I co to ma wspólnego z naleśnikami. Ok. 20 000 dzieci w Polsce regularnie głoduje. Cóż to oznacza przy założeniu, ze czujesz się jak corporate whore? Jaka jest skala porównań? Moim zdaniem korporacje są nadzieją dla tych ubogich rodziców tychże dzieci na to, że byc może niebawem – dwa, trzy pokolenia, wygaśnie świat dysproporcji. Może nie same korporacje. Ale niektóre akcje podejmowane przez nie żródłem takich nadzieji byc by mogły. Przynajmniej te charytatywne akcje. Kiedy zatem czujesz się jak korporacyjny pies, pomyś o tym, że byc morze harujesz na kilka dni szczęscia dla jakiejś rodziny z wydętymi od głodu brzuszkami w … gdziekolwiek. Tylko nie zapomnij o tym wspo niec Twojemu szefowi.
Skoro już mówicie sobie po imieniu…
Trudno potępiać korporacje jak leci, bo nie wszystkie są nastawione na zysk kosztem masakry środowiska czy własnych pracowników. Poza tym nawet jeśli z takich czy innych powodów narzeka się na pracę (czy może raczej na panujące układy), to jednak daje ona jakąś tam stabilizację i związane z nią poczucie bezpieczeństwa, a to w dzisiejszych czasach jest wielkim luksusem. A jak się ma lat więcej niż powiedzmy 18, naiwnością byłoby z dnia na dzień rzucić wszystko w diabły i pójść w siną dal (ale o tym było wcześniej).
Niemniej jednak uważam, że nie wszystkim z taką samą łatwością przychodzi dopasowanie się do obowiązujących w korporacjach reguł gry. Może to kwestia osobowości, a może autorefleksji – nie wiem.
A jaka jest piękna reszta tego wiersza, to my wiemy bez cytowania. Już drugi raz podajesz wiersz bliski memu sercu, mimo, żem nie z Łodzi, a z południa. No ale Tuwin zawsze mi łzy do oczy sprowadza, a ten wiersz to STRASZNIE lubię! Tuwim był literackim geniuszem, jakich mało.
Pozdrawiam poetycko.
Alicja
Faktycznie ten wiersz Tuwima tak jakoś za mną chodzi i po cichu liczyłam na to, że jeśli zacytuję go tutaj drugi raz czyli popełnię wewnętrzny plagiat, to może nikt nie zauważy (może z wyjątkiem mojej mamy), a tu niespodzianka…
Ale jesli tych patelni uzywasz do smazenia (czegokolwiek) to serdecznie wspolczuje. Najlepsza patelnia do wszystkiego jest stara zeliwna niezawodna (cast iron) Lodge
Gość – spoko, zdjęcia patelni pochodzą z Google, wyłącznie po to, aby uwypuklić różnicę między „frying pan” i „griddle”, bo nie wiem, czy każdy używa obydwu. O kuchnię Salonu nie trzeba się martwić;)
Niedawno odkryłam, że jedyna rzecz lepsza do smażenia naleśników od griddle to… elektryczny griddle. Trzyma temperaturę idealnie równo i wtedy naprawdę tych naleśników nie da się schrzanić i nie trzeba pilnować palnika. Mi się kiedyś zdarzyło nastawić ekspres do kawy bez kawy oraz z kawą, ale bez dzbanka. I różne inne temu podobne.
Wiersz rewelacyjny! A Tobie mniej stresu życzę.
O nie nie nie. Jeśli tego Tuwima już cytowałaś, to ja tego nie pamiętam albo nie jestem tego świadoma. Kiedyś cytowałaś inny wiersz, Miłosza (Przypowieść o Maku), który też należy do moich naj! Miałam na myśli drugi raz wiersz i po raz drugi jeden z moich najulubieńszych! To się rzadko nie zdarza, więc zrobiło mi się strasznie ciepło na sercu.
Pozdrawiam serdecznie.
Alicja
dwie rzeczy – po pierwsze czemu griddle ma byc lepsze niz patelnia do smazenia nalesnikow???
Moze ta co masz jest za cienka – griddle sa zazwyczaj grubsze, ale i taka patelnie tez mozna dostac.
kwadratowy nalesnik – toz to herezja!
po drugie – tem co sa w Sieradzu marzy sie NY , a tym co w NY marzy sie Sieradz – Janowi Kaczmarkowi marzy sie kurna chata a ktos tam jeszcz – (Mlynarski?) chcial po prostu wyjechac w Bieszczady
Widac nie ma to nic do rzeczy z wspoczesnym tempem zycia – nie sadze zeby Tuwim sie przepracowywal w biurze siedzac po 12 h ani Kaczmark tez nie – a obaj mieli takie ciagaty – po prostu chec sprobowania czegos „prostszego”
W. ale właśnie chodzi o małe, grube, puchate naleśniki, bardziej jak placki, które nie wypełniają całej patelni jak nasze polskie. Na takim griddle łatwo mieści się cztery, a na patelni nie.
Aneta – dzięki, że wyręczyłaś mnie w wytłumaczeniu technologii robienia pancakes I dokładnie jak piszesz, na „griddle” zawsze wchodzą mi cztery. Okrągło-owalne, a nie kwadratowe 🙂 A poza tym teraz rozważam zakup elektrycznej wersji tego urządzenia.
W. – biorąc sprawę na rozum masz jak najbardziej rację, co jednak nie zmienia faktu, że tęskni się za tym, czego się nie ma, a nie za tym, co się ma…
Teskni sie za tym czego sie nie ma w stanie swiadomosci podzielonej a nie w stanie swiadomosci jednosci. Ta pierwsza kategoria to wiekszosc ludzi ze stadnym mysleniem socjalnego kontagionu na ktorym marketing buduje swoje modele biznesowe. Czlonek takiego stada zawsze goni, jego energia zmienia forme, jest duzo tarcia (stresu) i w rezultacie nigdzie sie nie dociera, bo szczescie uwarunkowane stanem posiadania (referencja zewnetrzna) jest iluzja a ego zawsze znajdzie kolejny cel, gdyz nigdy nie bedzie usatysfakcjonowane. Dlatego warto zmienic w jaki sposob postrzega sie siebie, otoczenie i starac sie nie gonic za stadem aby posmakowac bezwarunkowej wolnosci. W zapisach widac duzo rozterek, pora na witaminy emocjonalne. Nie tylko cialo materialne potrzebuje witamin. Cialo emocjonalne rowniez. Spogladajac na siebie oczyma obserwatora (percepcja holograficzna) mozna latwo uwolnic sie z okowow „jestem mym zawodem, stanem posiadania, co inni o mnie mysla, etc.) i zblizyc sie do natury, ktora wykonuje wszystko w naturalny sposob czego Ci serdecznie zycze i pozdrawiam 🙂
Odbicie Szczęścia
Szczęście mieszka we mnie
Jest mym odbiciem w lustrze
Dzielić życie z nim jest przyjemnie
Pracować, śmiać się, myśleć o jutrze
Próżno szczęścia szukać poza mną
W twarzach innych gdy pewności brak
Kiedy wątpliwości opadną
Pukam do duszy – to jest szczęścia trakt …
(ABW 2/8/09)