Jak donoszą media, amerykańska Gwardia Narodowa w sile 1200 chłopa będzie teraz bronić kraju przed zalewem „Meksyków”. 1200 gwardzistów to za mało, trzeba co najmniej 6 tysięcy – uważa Senator z Arizony i były kandydat na prezydenta John McCain.
Nic prostszego. Wystarczy ściągnąć z Afganistanu i Iraku tych, którzy po raz kolejny próbują szczęścia w rosyjskiej ruletce, znanej także pod nazwą multiple deployments.
Trzeba by o tym przypomnieć Obamie, który liczbę wojsk w Afganistanie ZWIĘKSZA. No ale chcieliśta na niego głosować, to mata. 🙂
I 20 000 nie starczy, z prostego powodu: to mniej-wiecej takie rozwiazanie, jak plaster na syfa.
a wystarczyloby nalozyc surowe kary na pracodawcow, zatrudniajacych na czarno, nastepnie posylac wyrywkowe kontrole plus stworzyc nielegalnym droge do legalizacji tak, zeby placili podatki jak i cala reszta mieszkancow USA.
Oczywiscie, podobny plan, ktory w zasadzie rozwiazalby kwestie nielegalnych, nie ma szans realizacji, bo politycy siedza w kieszeniach lobby przemyslu spozywczego oraz wojskowego.
Skonczy sie lapankami na ulicach, tragedia ludzka i jeszcze wiekszym syfem, niz jest teraz. I oczywiscie, bedzie to kosztowac budzet federalny i stanowy krocie.
No tak, ale jak się nałoży surowe kary na pracodawców, to udka z kurczaka nie będą już kosztować 79 centów za funt, jak w naszym lokalnym „Country Markets”. Dylematy, dylematy…
Przyklad podany przez Resvarię pokazuje, ze majac sezonowych robotnikow pracujacych legalnie i placacych podatki ceny wcale nie musza byc z kosmosu. Owszem, juz nie bedzie to 79 centow za funt, ale roznica nie bedzie kolosalna. Moze zreszta dzieki podwyzce pewnych artykulow zywnosciowych Amerykanie zaczeliby bardziej myslec nad tym, co jedza i rozsadniej wydawac pieniadze.
Kary sa, Futrzak, tylko ich egzekwowanie jest niedostateczne szczegolnie w stanach, o ktorych w tej dyskusji chodzi. Pozdrawiam 🙂
No wlasnie. Jakze to denerwujace, ze za lamanie prawa wszyscy chca scigac i karac nielegalnych, ale pracodawcow? NO ALEZ SKAD. To sa przeciez swiete krowy, ktore absolutnie prawa nie lamia… ta…
Dylematy, dylematy, SN, jak mawiala H. Clinton, palenie trzeba ograniczac ale nie za szybko, by ekonomie co niektorych stanow by sie zapadly. Polityka, polityka … Pozdrawiam 🙂
Alicjo, a co by w tym przypadku zrobilo duo McCain i Palin?
To wszystko jest jednym wielkim nieporozumieniem.
Każdy kto przebywał w USA na zielonej karcie powinien wiedzieć, że otrzymując ją, jak byk stoi, że należy ją zawsze i wszędzie mieć przy sobie. Wiadomo, że nigdy nikt się o nią nie pyta, ale jakbym była green card holder i jechała do AZ, to ze sobą kartę tę bym miała.
Jak ktoś nie ma, to prawdopodobnie jest tutaj nielegalnie: albo przybył tu nielegalnie, albo przedlużył sobie pobyt nielegalnie. Tak było po części z terrorystami z 9/11. Każdy kraj ma prawo regulować to, jak organizuje sobie napływ ludności.
Pani Salon ma rację: udka kosztują niewiele, jak również sałata. Jakby przyszło zapłacić za jedną sałatę $20, to wszyscy ci Lettuce Liberals oponowaliby. A płacą za główkę sałaty jedynie tyle, bo hodują ją po części przynajmniej osoby nielegalnie będące tutaj. Ani McCain ani Obama nie proponowali nic w tej sprawie zrobić przed wyborami, wiadomo, jest to tak zwane „3rd rail issue”, zbyt niebezpieczne by go dotykać, a co więcej, rozwiązywać. No ale takie są zagadnienia prawdziwego życia, z którym Obama nie miał okazji zetknąć się nigdzie.
Alicja:
az poszlam obejrzec swoja zielona karte. Nie ma na niej ani slowa o tym, ze „nalezy ja zawsze i wszedzie miec przy sobie”.
No ale Alicja, wiadomo, najmadrzejsza zawsze z calej wsi…
Prezydentem jest obecnie nie McCain i nie Palin, ale Obama. Czy jego nieporadność należy zwalać na Busha czy właśnie na McCaina i Palin? Obama jest nieporadny, jak również nieporadni są jego doradcy. Jest to bardzo trudna sprawa i ktoś z kręgosłupem i „cojones” powinien to rozwiązać. Teraz rozwiązanie należy do Obamy, ale on – mając kryzys koreański i masy nielegalnych ludzi – woli zajmować się gejami w wojsku amerykańskim.
Mnie zawsze fascynuje ślepa wiara obywateli w to, że rząd jakby chciał to by mógł. Jeśli nawet w głeboko policyjnej komunie i za okupacji nie dało się kontrolować kontrabandy, działalności opozycyjnej itp. to jakim cudem jakaś służbe federalna miałaby być w stanie kontrolować nielegalną imigrację w tak dużym kraju, przy tej geografii i skali? W kraju gdzie nie ma obowiązku meldunkowego, dowodów tożsamości i w którym poszczególne stany mają więcej swobody niż kraje Unii Europejskiej. Do tego biurokracja amerykańska słynie z ociężałości i bizantyjskiego rozmachu. Ba, oni nawet nie są w stanie sprawdzić kto wyjechał z kraju, bo nie ma exit control…
Co do argumentów, że sałata by kosztowała tyle i tyle to się do końca też nie zgadzam. W Ontario są tysiące leglnych robotników czasowych z Meksyku. W większości pracują na farmach. I jakoś ceny nie są z kosmosu, choć płacą podatki.
Resvaria, niestety amerykańskie realia zawsze są znacznie poważniejsze. W całej Kanadzie jest tyle ludzi co bodajże w samej Kalifornii. Nielegalni ludzie w Kanadzie nie powodują kryzysu w opiece medycznej, w USA bowiem nie wolno szpitalom odmówić pomocy komukolwiek, legalnemu lub nie.
W USA nielegalnych ludzi jest wiele milionów (tak!) i zarabiają na pewno znacznie mniej niż ludzie legalni. Oprócz tego nie mają opieki lekarskiej i jeżeli z niej muszą korzystać to jest to na zasadzie korzystania z pogotowia na wszelkie dolegliwości tudzież porody.
Opieka lekarska w USA kosztuje znacznie więcej niż w Kanadzie, co Kanadyjczycy wiedzą, bo jeżdżąc tutaj ubezpieczają się prywatnie (bo zwykle są ubezpieczeni przez prowincję na leczenie w Kanadzie), i za te same usługi amerykańskie rachunki będą zawsze sporo wyższe.
Porówniania kanadyjsko-amerykańskie prowadzą do błędnych wniosków, bo różnica w zaludnieniu jest olbrzymia.
Alicja, nie za bardzo rozumiem tresc tego co napisalas. Jesli przeczytasz uwaznie moj wpis powyzej to zauwazysz, ze sam mam watpliwosci czy da sie kontrolowac nielegalna imigracje w Stanach. Poza tym nie porownuje Kanady do Stanow a jedynie napisalem, ze w Ontario (nie Kanadzie) jest sporo LEGALNYCH robotnikow sezonowych z Meksyku, ktorzy wlasnie pracuja przy salacie i porach. Mimo to ceny tych warzyw nie sa drastycznie wysokie (przy kanadyjskim klimacie i o wiele wyzszych podatkach i placy minimalnej w Ontario w wysokosci $10.25 za godzine…). Ergo, nie kupuje Twojego argumentu o tym, ze bez nielegalnych Meksykanow salata by kosztowala $20.
Poza tym dziekuje za wyklad na temat gestosci zaludnienia. Wbrew pozorom mlodsze pokolenie tez ma geografie w szkole. I nawet zdarza mu sie czytac i myslec… 🙂
A propos szpitali. Nie sadze, zeby w Ontario komus nielegalnemu odmowili pomocy w naglym wypadku. Placi za to prowincja, choc glosno sie o tym nie mowi.
Alicjo, zyjemy w demokracji. Jesli cos Ci sie w postepowaniu rzadu US nie podoba, to nie pisz tylko tutaj ale pisz rowniez do swojego senatora i podziel sie prosze rezultatami. To jest tzw. „results oriented tinking”. Pozdrawiam 🙂
Przepraszam za literowke, mialem na mysli „thinking” 🙂
Panie Janie,
Nie wiem, dlaczego przypuszcza Pan, że nie piszę (skoro to mi Pan sugeruje).
Osobiście wolę innego rodzaju thinking (sic), bo nie zawsze cel jest najważniejszy.
Cieszę się, że korzysta Pan z wołacza, bo w obecnej polszczyźnie, w kraju jak i za granicą, ludzie ograniczają korzystanie z tego przypadku. Być może są to wpływy kultury rosyjskiej, jeśli nie sowieckiej.
To tak oczywiście, na marginesie.
Alicja, to nie jest wpływ kultury rosyjskiej tylko hiperpoprawność. Wołacz w imionach mowie potocznej drażni i brzmi pretensjonalnie. Tak samo jak „aktorskie Ł” i nosowe wymawianie -ę w końcówkach. To oczywiście tak na marginesie zanim zaczniesz wszystkich odsądzać od zsowietyzowania i rusyfikacji.
Resvaria, niestety mylisz się i co do istoty i co do definicji zagadnienia. Hiperpoprawność to forma gramatyczna, która jest niepoprawna, ale rozmówca uważa, że jest poprawna. Przykładem tego jest wymowa „jaBŁko”, kiedy poprawna fonetyczna wymowa jest „japko”. Taka jest, no następuje asymilacja „b” do „k” w sensie dźwięczności. A jest wielu Polaków, którzy hiperpoprawnie mówią „jaBłko” i są święcie przekonani, że tak jest prawidłowo.
W przypadku używania wołacza przy zwracaniu się do kogoś, jak również przy dosłownym wołaniu, wołacz jest jak najbardziej na miejscu. Czytałam kilka prac naukowych o tym, jak w polskim i w czeskim wołacz od mniej więcej 1940 roku zaczął zanikać.
Nie ma nic dziwnego w zanikaniu przypadków, czy uwierzysz w to, że w staroangielskim było znacznie więcej przypadków niż widać dzisiaj?
Polskie ciemne”ł”(aktorskie, jak to nazywasz, czyli tzw. ciemne ł, oznaczało często wymowę kresową, jak również u aktorów starszego jedynie pokolenia, wymowę podkreślającą ten dźwięk. Nie ma w nim nic pretensjonalnego. Nosowe końcówki? Chyba żartujesz. Polski ma bardzo oczywiste nosowe samogłoski i o tyle jest to ciekawy fenomenon, że nie znajdują się w pobliżu nosowych spółgłosek. Jednakże, historyczna analiza polskiego pokaże Ci, że owe samogłoski występowały już w języku prasłowiańskim. W paru polskich komediach i scenicznych i filmowych ktoś sobie zażartował, że są one jakby francuskie. Problem jest w tym, że bo była błędna analiza, bo te samogłoski są super-polskie i słowiańskie. Występowały też w starocerkiewno-słowiańskim.
I bardzo proszę, zorientuj się w tym temacie zanikania wołacza przez wpływy sowieckie. W armi radzieckiej tak się właśnie wołało żołnierza po imieniu. Niestety u nas te wpływy były potężniejsze niż myslisz. Cała nasza ortografia jest związana z rosyjskimi wpływami, dlaczego niby „rzeka” pisze się „rzeka”, a nie „żeka”, to nie muszę Ci chyba przypominać. Nie ma w tym nic złego, języki ewoluuje w miarę różnych czynników i wpływów, niemniej jednak używanie wołacza tam, gdzie jest potrzebny, jest jak najbardziej na miejscu.
🙂
Alicja, daruj sobie. To, że ktoś przeczytał kilka rozpraw naukowych na jakiś temat jeszcze nie znaczy, że jest ekspertem. Stawiam moje wykształcenie filologiczne przeciw Twoim lekturom. To co piszesz pokazuje, że doskonale się orientujesz w teorii, ale ucha do języka nie masz. Gdybyś miała to byś zauważyła, że dobrzy poloniści poprawiają uczniów którzy wymawiają „-ę” na końcu zamiast „-e”. Poprawnie jest „ide”, „idę” to wersja hiperpoprawna i pretensjonalna właśnie.
Co do wołacza w czeskim mylisz się – jest używany o wiele powszechniej niż w polskim.
Sama definicja hiperpoprawności to nie kategoria gramatyczna. Jeśli jakiś przypadek, tryb albo czas zanikają a ktoś mimo to używa tych zanikająych form to w pewnym momencie zaczyna się własnie hiperpoprawność. Jak używanie „shall” zamiast „will” we współczesnym angielskim albo używanie „thou” w mowie codziennej. W polskim to używanie czasu zaprzeszłego w mowie potocznej i nosowe -ę na końcu wyrazów.
Aktorskie/kresowe/ciemne „ł” brzmi niepretensjonalnie tylko i wyłącznie u kresowian starej daty, jak mój emerytowany profesor-slawista. U ludzi młodych to jak najbardziej pretensjonalna wymowa i gwarantuję, że ktoś kto tak mówi w Polsce zostanie wyśmiany przez rówieśników.
Dziękuję za uświadomienie mi, że w staroangielskim były przypadki. Nie uwierzysz, ale uczą o tym na anglistyce:) Tak, o zmianie samogłosek też słyszałem, więc sobie daruj.
Co ma rzeka do rosyjskiego? W tekstach z 17 wieku (czytałem, widziałem) też się pisze przez „rz”, podobnie zresztą po czesku pisze się ją przez rz z haczykiem a nie ż.
Ja bardzo proszę, żebyś spuściła z mentorskiego tonu i przestała czytelników traktować jak idiotów, bo to makabrycznie wręcz irytujące.
Resvario, panuj nad sobą. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ktoś inny niż filolog może mieć pojęcie o języku. A ja jestem kobietą renesansową i języki mnie interesują ogromnie. Poza tym też mam za sobą studia językowe.
Nie wiem czy piszesz o polskich dialektach czy o języku tzw. Modern Standard Polish (język wiadomości telewizyjnych, Polskiego Radia I). W tym drugim nie ma żadnego błędu w wymawianiu „ę” jak „ę” na końcu wyrazu. Nie spotkałam się z przypadkiem poprawiania tego na „e” w Modern Standard Polish. Jeżeli mówisz o dialektach, to inna sprawa. Zauważ, jak to wymawiają spikerzy polskiej TV. Gwarantuję Ci, że wymawiają końcówki „ę” i „ą” bo to jest przyjęta standardowa wersja polskiego. Są inne, ale ja ich nie znam.
„Rzeka” po polsku ma to do rosyjskiego, że wywodzi się ze słowiańskiego „rieka” (rzeka po rosyjsku, rijeka po serbsku i chorwacku i tak dalej). Jeżeli istnieje połączenie etymologiczne polskiego słowa z rosyjskim, to wtedy dane słowo pisze się przez „rz”, a nie przez „ż”. I wtedy uczeń nie ma wątpliwości, jak pisać. Już teraz jest jasne?
W języku czeskim nastąpił po aksamitnej rewolucji swojego rodzaju bunt o wołacza. Może dlatego coraz częściej go w czeskim słychać.
Nadal nie zrozumiałeś pojęcia hiperkorekcji. Używanie wołacza w polskim to nie jest zupełnie porównywalne z używaniem „thou” (forma biblijna i dawna w angielskim). Wołacz w polskim istnieje jak najbardziej, jest jedynie mniej używany od końca drugiej wojny. W Polsce prowadzi się wiele badań językoznawczych i to jest jedna z najbardziej zauważalnych zmian od końca wojny. Poza tym w Polsce ludzie mówią po polsku strasznie niepoprawnie. Od dawna już to zauważam i nie jestem w tym jedyna. Być może dlatego, że mniej nacisku kładzie się obecnie na naukę gramatyki. No i ludzie czytają mniej literatury pięknej, a więcej powieści graficznych, no i oglądają więcej TV.
Kto jest sędzią tego co zanika a co nie? Język jest żywy i płynnny. Ja uważam, że każdy powinien sobie swój język układać sam, ale mimo tego na maturze powinien obowiązywać jeden standardowy język. I nie sądzę, żeby wołacz już na tyle się wycofał z ogólnopolskiej mowy, żeby jego poprawne używanie było uznane za hiperpoprawne. Co na to maturzyści 2010? Nauczyciele języka polskiego? Ja wołacza bardzo cenię i wcale nie uważam, aby używanie go było pretensjonalne, wręcz przeciwnie. I co do „ciemnego ł” to też z Tobą się nie zgadzam. To nie mentorskie, bo jak nie chcesz, to wołacza nie będziesz używał. I wolno Ci.
Resvario, może po prostu tych zmian w polskim sam nie zauważyłeś? A ja mam zupełnie niezłe ucho do języków i właśnie zauważyłam, po czym zaczęłam się w tym grzebać, aby upewnić się czy halucynuję czy nie.
International Journal of the Sociology of Language w ubiegłym roku opublikował fascynującą pracę dotyczącą zmieniających się form zwracania się czyli address forms w językach słowiańskich przed wpływami sowieckimi, w ich trakcie oraz od rozpadu ZSRR. Wynikało z niej, że to co ja zauważyłam jest zupełnie namacalną zmianą w języku. Domyślam się, chociaż nie sprawdzałam, że mój osobisty autorytet co do j. polskiego czyli prof. Miodek zapewne wypowiedział się gdzieś na ten temat. Jak doszukasz się, że profesor Miodek potwierdzi, że nosowość końcówek „ą” i „ę” jest jak najbardziej poprawna w obecnej standardowej polszczyźnie, oraz że wołacz jest jak najbardziej poprawny w tym samym wariancie polskiego – i jeżeli prof. Miodek jest dla Ciebie autorytetem również — to mam nadzieję, że mnie przeprosisz za te Twoje niecne posądzania, że nie słyszę, nie rozumiem i tak dalej.
Pani redaktor, wojna na granicy z Meksykiem juz dawno jest. W 2006 roku owczesny Prezydent Bush poslal na teze granice tysiace NG do wspomagania BP. Ale program wygasl, a Obama zachowuje sie tak jakby problemu nie bylo.
Oczywiscie ze 1,200 dodatkowych mundurowych to kropla w morzu.
Alicja, nie mam czasu ani ochoty wdawać się w spory. Niezbyt dobrze też znoszę towarzystwo ludzi nieomylnych z zacięciem kaznodziejskim. Kończę więc temat, poza tym nie mam zamiaru „porywać” bloga, wpis w końcu był o czym innym. Na zakończenie cytat z pracy opublikowanej tutaj:
http://szkola.net/awans/art.php?id=2070
Polecam zwłaszcza ostatnie zdanie. Nie chce mi się teraz grzebać i szukać innych publikacji na temat. Życzę miłego dnia:
” Problemem budzącym sporo wątpliwości jest realizacja tzw. samogłosek nosowych (ę, ą) dlatego przypomnę normy w tym zakresie. Na tle wielu niepoprawnych realizacji pojawiają się, tzw. formy hiperpoprawne. Np. wymowa końcówki celownika liczby mnogiej rzeczowników –om. Np. /kolegą/ zamiast /kolegom/, /zawodniką/ zamiast /zawodnikom/, itp. Formy te występują najczęściej u dzieci, które usilnie próbują unikać niepoprawnych realizacji pamiętając o błędach typu /dobrom kobietom/. Następne zasady wymowy:
* (ę) na końcu wyrazu (wygłosowe) w wymowie starannej występują formy fakultatywne (e) lub (ę) (z lekką nosowością), np. /myślę – myśle/, /widzę te dziewczyne/, /cieszę się, że widzę te dziewczyne/, /cieszę się, że cie widze/. Wymawianie (ę) we wszystkich formach, np. /widzę tę dziewczynę/ jest nienaturalne i nieprawidłowe.
Resvario, ja o mydle, a Ty o powidle. Zupełnie nie zrozumieliśmy się, a porywanie bloga jest zupełnie nie na miejscu, więc tu się zgadzam i też zamykam rozmowę.
„Panie Janie, nie wiem, dlaczego przypuszcza Pan, że nie piszę (skoro to mi Pan sugeruje)” – ciesze sie, ze to czynisz ale w dalszym ciagu pragne zapoznac sie z rezultatami. Bo ja wzorujac sie na Lao Tzu nie pozwalam sobie zaklocac spokoju, lecz gdy po sprowadzeniu mej drugiej polowy z Polski w 2003 nie mialem preferencji do traktowania emigrantow w biurze HS w Bostonie, to certyfikowany list do szefa w Waszyngtonie poszedl od razu a niedlugo po nim otrzymalem oficjalne „apology” i zapewnienie, ze spotkania beda „by appointment only” z preferowana przeze mnie doza „civility” i tak sie stalo. Pozdrawiam 🙂
O porywanie bloga nie musicie się martwić – ten blog jest cały czas „porywany”, a dzięki tej dyskusji można było sobie przynajmniej odświeżyć lekko zwietrzałą wiedzę na temat języka ojczystego. Pozdrowienia!
Panie Janie, nie każdy wzoruje się na Lao Tzu. Zapewniam Pana, że mam spory wewnętrzny spokój bez Lao Tzu, Konfucjusza i innych wschodnich mędrców. Pan ma swoich, a ja mam swoich.
Nie rozumiem Pana zdania, że nie miał pan preferencji do traktowania emigrantów. Że niby Pan ich miał traktować czy co?
A Pani SN – dzięki za uprzejmość w sprawie porywania blogu. To wszystko działa na zasadzie kolacji przy której czasem uczestnicy przekrzykują się wzajemnie zmieniają temat, czasem kompletnie nie rozumieją się, ktoś się upije, komuś wpadnie głowa w sos na stole, ktoś tam jeszcze zaśnie, ktoś inny znajdzie włos w zupie i głośno krzyczy. No takie „jedzą, piją, lulki palą”…(każda z tych ostatnich samogłosek nosowych jest wyraźna i wymawialna, wedle standardowej współczesnej polszczyzny).
Pozdrawiam. 🙂
http://www.slate.com/id/2168060/ – ciekawe spojrzenie na podobny temat
Przepraszam Alicjo. Mialem na mysli nie posiadanie preferencji do sposobu/metod jakie byly w uzyciu w biurze Homeland Security w Bostonie wczesna jesienia 2003. Mowiac krotka, po przybyciu przed budynek o 6 rano, ustawilismy sie w dlugiej kolejce aby w poludnie dowiedziec sie, ze nie otrzymamy karty wstepu do poczekalni, bo wlasnie sie skonczyly jedna osobe przed nami. Powolujac sie na stan blogoslawiony, ublagalismy urzednika o wydanie jeszcze jednej karty. Po tym wprowadzono nas do malego pomieszczenia gdzie przybywalismy z duza grupa innych osob w wysokiej temperaturze bez napojow, jedzenia i mozliwosci wyjscia do WC do godziny po piatej. Pozdrawiam 🙂
SN – gratulacje dynamiki bloga. Tak blogowac,czyli pozwolic aby wymiana mysli pedzila jak spirytualny mustang z kreskowki – pozdrawiam 🙂
dzieki, salon, ze sprawdzilas swoja karte, bo juz tez mialam leciec w trymiga i sprawdzac 😉
tez uwazam ze problem duzo bardziej skompliowany. salata moze i nie a $20, ale jesli nawet o dolara wiecej, to wyjdzie ze o 100%. zyski sa obopolne. ze nie wspmne o nianiach, sprzataczkach i ogrodnikach (landscapers) 😉 no ale wkrotce midterm elections, wiec trzeba jakos wyborcow
sorry,obcielo mi. mialo byc „no ale wkrotce midterm elections, wiec trzeba jakos wyborcow przyciagnac”
Moja zielona karta nie miala daty waznosci a po 5 latach stalego pobytu zostalem naturalizowany. Moja druga polowa przybyla do USA w lipcu 2003 jako fiancé. Pamietnego pazdziernikowego dnia zlozylismy forme o zielona karte w biurze HS w Bostonie ale karte otrzymalismy dopiero w maju 2005 w sasiednim stanie, gdzie procedury imigracyjne sa szybsze. Karta miala waznosc 2 lata i kosztowala prawie $700. Gdy w styczniu 2007 zlozylismy aplikacje o jej odnowienie, dowiedzileismy sie, ze to potrwa dluzej niz za pierwszym razem i karta bedzie wazna tylko rok. Wiec w lipcu 2008 zlozylismy forme o obywatelstwo (kolejne $700) i nareszcie jest paszport i spokoj. Pozdrawiam 🙂
Futrzaku, Aniu i wszyscy inni zainteresowani:
Tak to jest, jak wie się, że gdzieś dzwonią, tylko nie w jakim kościele. I jak jest się niepoinoformowanym do końca.
Kiedy dostaje się zieloną kartę, przybywa ona z kawałkiem papieru odnośnie jej użytkowania. Ten oto papierek stwierdza, że:
1.Section 264 of the Immigration and Nationality Act (INA) states, „Every alien in the United States . . . shall be issued a certificate of alien registration or an alien registration receipt card in such form and manner and at such time as shall be prescribed under regulations . . .” It also says, „Every alien, eighteen years of age and over, shall at all times carry with him and have in his personal possession any certificate of alien registration or alien registration receipt card issued to him . . .. Any alien who fails to comply with [these provisions] shall be guilty of a misdemeanor…” The specific requirements and procedures for applying to renew an expiring green card are contained in the Code of Federal Regulations [CFR] at 8 CFR section 264.5.
2. Stwierdza on też, że każdy posiadacz green card ma obowiązek powiadamiania US Immigration and Citizenship Services o każdej zmianie adresu. W ciągu 10 dni od przeprowadzki.
Obie rzeczy są określone prawem federalnym i stosują się do każdego, Meksykanina, Polaka i Greka.
Miłe panie, w przyszłości proszę czytać swoje papiery uważniej, a jak się ich nie ma, to można dowiedzieć się. Ignorance is not an excuse.
Alicjo, bardzo dziekuje w imieniu pan za “refresher” w tematyce imigracyjnej. Na marginesie dodam, ze gdy po przybyciu do USA w 1985 roku organizowalem impreze-benefit dla innej osoby, w stosie prezentow opakowanych w piekne kolorowe papiery byl jeden prezent zapakowany w pamietny szary papier przewiazany konopnym sznurkiem. Pozdrawiam 🙂
Z tym noszeniem zielonej karty to trochę dziwnie, bo jak jej nie masz, to i tak nikt nie wie że masz mieć i pytać nie będzie. Obywatele USA nie muszą mieć przy sobie dowodu na obywatelstwo. Przeciętny obywatel nie jest w stanie na szybko udowodnić swojego obywatelstwa jeśli nie ma paszportu. Nie każdy ma pod ręką akt urodzenia, po latach zwykle ten się gdzieś zapodzieje, więc trzeba brać odpis, jak w przypadku mego męża kiedy starał się o paszport. Jeśli więc posiadacz zielonej karty nie ma przy sobie karty, policja nie wie, czy to obywatel, rezydent, czy nielegalny emigrant, więc się nie może przyczepić (poza Arizoną). Status imigracyjny danej osoby w zasadzie nikogo tu nie obchodzi. Przy wykroczeniu drogowym liczy się prawo jazdy, przy pracy czy podaniu o zasiłek SSN itp. Coś jak „don’t ask don’t tell.” Co innego byłoby, gdyby było tu coś w stylu polskiego dowodu osobistego, gdzie każdy musiałby mieć i ten określałby status, wtedy mieliby je obywatele i rezydenci, a nielegalni tego dowodu by nie mieli. Strasznie dużo luk wszelkich w systemie.
P.S. Resvaria, pisałeś u siebie, że z kanadyjskim obywatelstwem dostajesz jakąś kartę na potwierdzenie obywatelstwa, którą musisz ze sobą nosić. Czy Kanadyjczycy z urodzenia też mają takie karty?
Aneta, pisałem, że w dniu naturalizacji na obywatela Kanady, dostaje się dwa dokumenty – dużą kartę obywatelstwa na pamiątke i małą, tę właściwą, która jest potrzebna do wyrobienia paszportu. I właściwie tylko do tego. Żaden Kanadyjczyk, niezależnie od tego czy urodzony czy naturalizowany NIE MA obowiązku noszenia z sobą jakichkolwiek dokumentów tożsamości, co jest całkiem naturalne w każdym kraju z Common Law.
Stali rezydenci mają co prawda karty stałego pobytu (PR Card), ważne pięć lat, ale również NIE MUSZĄ ich z sobą nosić. Co więcej, Immigration Canada zaleca wszystkim stałym rezydentom, żeby kart z sobą NIE nosili, bo to ważny dokument i kiedy się zgubi albo ukradną ma się sporo kłopotów. Rezydenci nie muszą ich nawet odnawiać. Jedynie kiedy chce się wjechać z powrotem do Kanady trzeba mieć kartę z sobą albo, jeśli się ją zgubiło, trzeba się pofatygować do ambasady po jednorazową zgodę na wjazd.
Też za bardzo nie rozumiem sensu wprowadzania obowiązku posiadania dokumentów tylko dla częsci populacji w Stanach, ale amerykańska biurokracja po 9/11 dostała kociokwiku i jest jeszcze bardziej absurdalna niż teraz.
Podobnie idiotyczne zasady dotyczą wjazdu do Stanów dla nie-Kanadyjczyków. Ktoś z polskim paszportem i wizą USA przy wjeździe musi „oddać” odciski palców i dostaję do paszportu kartkę (I-coś tam), która jest ważna na sześć miesięcy (najczęściej) podczas tych sześciu miesięcy można sobie krążyć między Kanadą i Stanami ile dusza zapragnie i nie trzeba już „oddawać palców”, ale po sześciu miesiącach te same ceregiele od nowa. No i oczywiście trzeba kartkę oddać zanim się sześć miesięcy skończy, jak nie to ma się problemy. Tyle, że kartki zbierają kanadyjscy pogranicznicy i potem przekazują amerykańskim kolegom. Zanim Amerykani sie połapią kto wyjechał a kto nie mijają wieki i cały system wygląda jak jeden wielki sen wariata.
„Podobnie idiotyczne zasady dotyczą wjazdu do Stanów dla nie-Kanadyjczyków. Ktoś z polskim paszportem i wizą USA przy wjeździe musi “oddać” odciski palców i dostaję do paszportu kartkę (I-coś tam)”
Podobnie idiotyczne zasady dotycza wjazdu obywateli USA do Kanady. Raz przesluchanie trwalo pol godziny, raz 45 minut i prowadzone bylo w sowieckim stylu. Podczas tego ostatniego razu, mojego szefa z ktorycm jecjhalem, VP firmy w USA ktora ma branch w Kanadzie, dwoch smutnych panow wzielo pod raczki i zaprowadzilo do pakamery gdzie przesluchiwalo go przez godzine.
Zgdziam sie ze „system wygląda jak jeden wielki sen wariata”, a moze bardziej poklosie Jossipa Wissarionowicza. Na szczescie nie musze juz jezdzic do Kanady
Resvaria: Dzięki. Chyba ta „przenośna” karta mi zamotała. Bo tutaj przy obywatelstwie dostaje się tylko wielki (A4) certyfikat naturalizacji.
Dla sprostowania, Aneto, przy zatrudnieniu w US wymagany jest albo jeden dokument z listy A wyszczegolnionej na formie I-9 lub zestaw dokumentow z list B i C po jednym z kazdej. Jakkolwiek, pracodawca nie moze dyktowac potencjalnemu pracownikowi jaki dokument czy zestaw dokumentow ma przedstawic ale ma prawo zwolnic pracownika, ktory nie jest w stanie przedstawic wybranego przez siebie dokumentu lub zestwu dokumentow w ciagu 3 dni roboczych. Przedstawiajac US Passport, udostepniam pracodawcy pierwszy dokumnet z listy A. SSN wpisuje do Formy W-4 ale nie musze udostepniac karty SSA. Jakkolwiek, gdybym podal niewlasciwy SSN to DOR porozumial by sie z pracodawca, gdyz do 14 dni od pierwaszego dnia pracy obowiazuje „New Hire Reporting”, ktorego dane walidowane sa z SSA i przekazywane do „Federal NH Registry”. Oczywiscie pracodawca nie bylby zadowolony z mej pomylki szczegolnie gdyby juz zlozyl kwartalna forme podatkowa do stanowego DOL. Wielu pracodawcow waliduje SSN bezposrednio z SSA przed „New Hire Reporting” aby oszczedzic sobie klopotow i potencjalnych kar. Pozdrawiam 🙂
Jan: Masz rację, zupełnie zapomniałam, że kartę należy przedstawić przy zatrudnieniu. Ale do tego wcale nie trzeba mieć karty zawsze przy sobie, tylko okazać ją w pierwszym dniu pracy.
Jest jak jest. Nie ma dowodu osobistego w USA, ale jak jesteś nie-obywatelem, to zieloną kartę musisz przy sobie mieć zawsze. Jak ją miałam, to mnie nigdy nikt o nią nie pytał. Jednak prawo jest prawem i jakby ktoś ją ode mnie wymagał, to powinnam ją była mieć przy sobie. Nie chodzi o stan faktyczny tylko o prawo. I ja pisałam właśnie tylko o tym.
Wlasnie zaczelismy letni piatkowy „early dismissal” wiec biegne do domu bez paszportu i SSC ale z DL, chociaz w ciagu tygodnia pracy nie prowadze samochodu. Pozdrawiam wszystkich i zycze wspanialego dlugiego weekend’u 🙂
Nie, o ile sie orientuje i wiem z wlasnego doswiadczenia, nie musi sie miec zawsze przy sobie karty stalego pobytu (zielonej karty), jesli nie jest sie obywatelem amerykanskim, ale rezydentem. Nie jest to wymagane, znam ten fakt z szesciu stanow na roznych koncach US. Nikt o nia nie pyta. Wystarczy jako dokument prawo jazdy lub inny legalny stanowy dokument tozsamosci (wydany na podstawie karty SS, karty stalego pobytu, rachunku za prad lub pay stub z pracy dla udokumentowania wlasciwego adresu). To samo dotyczy podrozowania samolotem, wystarczy tylko prawo jazdy.
Natomiast jesli chodzi o prace, to wymagane sa nie tylko numery, ale takze wlasciwe dokumenty w celu zrobienia ich kopii, a wiec karta SS, nr karty stalego pobytu oraz prawo jazdy lub stanowy dokument tozsamosci (opisany blizej powyzej). Przyklad znany z kilku duzych zakladow pracy. tez w kilku stanach w roznych odleglych czesciach US.
Karte stalego pobytu potrzeba miec tylko w okreslonych okolicznosciach, kiedy jest niezbedna (staranie sie o prace, o opieke medyczna, podpisanie dokumentu u notarusza, itp.).
Tak wynika z mojego doswiadczenia sprzed lat.
Nawet jesli popelni sie jakies przestepstwo nikt o zielona karte nie pyta, chyba ze jest podejrzenie o terroryzm. Mozna nosic ja przy sobie dla wlasnego dobrego samopoczucia lub na wszelki wypadek.
Kiedy mialam tylko zielona karte, to strzeglam jej jak oczka w glowie. W przypadku np. kradziezy torebki, bylby dodaktowy klopot. A wypadki chodza po ludziach, jak to sie mowi.
„Natomiast jesli chodzi o prace, to wymagane sa nie tylko numery, ale takze wlasciwe dokumenty w celu zrobienia ich kopii, a wiec karta SS, nr karty stalego pobytu oraz prawo jazdy lub stanowy dokument tozsamosci (opisany blizej powyzej).”
W tym fragmencie powinnam byla napisac oczywiscie:
………kopii, a wiec karta SS, karta stalego pobytu oraz…..
a nie nr tylko.
Za pomylke przepraszam.
🙂
Nieznajomośc przepisów nie zwalnia od odpowiedzilności ich przestrzegania.
Pani Alicja ma rację co do federalnych przepisów imigracyjnych – posiadacze stałego pobytu w USA są zobowiązani do posiadania przy sobie karty stałego pobytu.
Karą za niewywiązywanie się z tego obowiązku jest zakwalifikowanie czynu jako przestępstwa federalnego i co za tym idzie odebranie przywileju stałego pobytu w USA.Wręcz automatyczne przy łamaniu przepisów prawa imigracyjnego.
To że administracje stanowe nie przestrzegają wypełniania postanowień prawa federalnego należy do specyfiki Stanów,ale w swoich bezkartowych wojażach po USA możecie natknąć się na urzędnika federalnego,ktory będzie miał federalny punkt spojrzenia na problem.
I wtedy okaże się że podczas procesu imigracyjnego,wydającego wam karte stałego pobytu,podpisaliście dokument w ktorym zobowiązaliście się i do znajomości i do przestrzegania
federalnego prawa imigracyjnego,więc tak właściwie na swoje usprawiedliwienie nie macie konkretnie nic.
Żaden federalny sędzia imigracyjny nawet nie będzie z wami dyskutował na ten temat.
Może jeszcze dodam iż w takim ekstremalnym przypadku,jak złapanie przez urzędnika imigracyjnego na nieposiadaniu przy sobie wymaganego przez prawo dokumentu,lepiej udać idiotę,ktory tą karte zawsze nosił przy sobie,ale chyba właśnie ją zgubił(mozna przecież zgubić i jeszcze o tym nie wiedzieć),niż przyznać się do świadomego łamania prawa i stwierdzić że kartę umyślnie zostawilo się w domu.
Pan/-i polonus jest chyba tutaj jedyną osobą, która zrozumiała to co ja napisałam i przepis, który podałam.
Jako, że jest to wymóg federalny od dawna, to obecny nowy przepis w Arizonie jedynie wzmocni federalny wymóg stając się prawem stanowym. Ale zarówno ja, gdybym miała zieloną kartę, a nie obywatelstwo, będąc bladą Polką, powinnam tę kartę w Arizonie szczególnie mieć zawsze przy sobie, jak i każda inna osoba nie będąca obywatelem taką kartę przy sobie ma mieć (chyba, że jest na wizie, wtedy każdy pracownik policji może zażyczyć sobie paszportu).
Cała reszta Państwa, drwiąca sobie z tego, życzę wszystkim abyście nie trafili na policjanta/urzędnika, który się do Was przyczepi o brak karty przy sobie.
Jak wspomniałam, to że nie jest to na karcie napisane, nie zwalnia z obowiązku jej noszenia. Ta informacja przyszła wraz z zieloną kartą.
🙂
Jak to było Alicja z tym nie braniem siebie za bardzo poważnie…?
Polonus, żeby stracić status w jakimkolwiek kraju, zwłaszcza zaś w krajach z Common Law trzeba przejśc przez proces. Nic się nie dzieje automatycznie. Jasne, jeśli łamie się prawo może dojść do nieprzyjemności, ale pisanie o tym, że od razu ktoś straci stały pobyt to banialuki. Tak samo kiedy mnie złapią w stanach i powiem im, że paszport zostawiłem w hotelu też nie deportują mnie automatycznie tylko co najwyżej zawiozą do tego hotelu i każą sobie pokazać paszport. Ewentualnie, jeśli urzędnik będzie wyjątkowo w sowieckim typie dostanę karę. I tyle.
Z tego co pisze Polonus i Alicja można by wywnioskować, że USA to conajmniej Trzeca Rzesza i bez Kennkarty ani rusz, a na każdej ulicy łapanka i gestapo…
Bez przesady proszę państwa. Jakby to wszystko było takie proste to nie byłoby problemu z milionami nielegalnych in the first place, prawda?
Hehehe, Resvaria, właśnie rzecz w tym, że w USA dla nie-obywateli istnieje przepis podobny jak kiedyś było meldowanie w Polsce (tylko to dotyczyło wszystkich, a tutaj jedynie nie-obywateli). Bo wyobraź sobie, posiadacze zielonych kart też muszą o swoim każdym nowym adresie informować władze. Co się stanie jak tego nie zrobią zależy od ich sytuacji i od sytuacji wokół nich. Jeśli wydarzy się w ich okolicy jakieś przestępstwo i władze zaczną zbierać informacje o sąsiadach czy osobach będących świadkami, jak się prokurator czy sędzia uprze, żeby wlepić karę albo deportować, to tak właśnie będzie (takie rzeczy zdarzają się albeit rzadko). Oczywiście dobry (i drogi) prawnik pomoże w wybronieniu się. Przepisy jednak lepiej jest znać i przestrzegać. Według mnie stopień bezpieczeństwa w danym kraju bardzo zależy od tego, jak dobrze są ustalone przepisy prawa karnego i jak są egzekwowane. Może być i wielki stopień wolności (jak w USA), a jednocześnie w miarę wymagające przepisy. Drażnią mnie teraz krzyki, że Arizona życzy sobie czegoś niebywałego, jeżeli jest to nic innego niż egzekwowanie prawa federalnego.
Problem z nielegalnymi jest w tym, że praktycznie nie ma granicy z Meksykiem i że w Meksyku panuje sporo biedy. Ludzie chcą sobie polepszyć los i ja to rozumiem. Po tej stronie granicy jest to łatwiej i szybciej zrobić. Nie pamiętasz, jak Polacy jeździli do Niemiec do pracy? Zwykle nielegalnej zresztą. Byli często nielegalnie, bo przedłużali sobie pobyty turystyczne.
Pani resvario,widzę że dyskutowanie z pania nie ma sensu.Nie kieruje się pani przepisami tylko swoim subiektywnym zdaniem.
Ja spędziłem w USA 23 lata swojego życia i sroce spod ogona nie wypadłem.
Nikt tutaj nie sugerowal lapanek i masowych deportacji.
Powiem pani tylko że jeśli urzędnik imigracyjny dojdzie do wniosku że ktoś umyslnie złamał prawo imigracyjne,to będzie musiał podjąć dyktowane prawem procedury,które są takie a nie inne,bez względu na pani wydzimisię.
Łamanie prawa federalnego ma znacznie większy ciężar gatunkowy i chociaż można,przy odrobinie szczęścia i przy dobrym adwokacie,wymigać się od konsekwencji imigracyjnych w przypadku popełnienia przestępstwa nawet kryminalnego,to przestępstwo imigracyjne jest traktowane bez pobłażliwości,a przepisy prawa imigracyjnego mówią wyraźnie;
nieposiadanie przy sobie karty stałego pobytu jest przestępstwem(misdemeanor),nie naruszeniem(violence) prawa.
Natomiast inny przepis też wyraźnie określa iż osoby posiadające pobyt stały w USA,ktore popełnią przestępstwo imigracyjne,tracą prawo do pobytu stałego i podlegają deportacji.
Co uchodzi na sucho w przypadku naruszenia prawa,jest niedopuszczalne w przypadku popełnienia przestępstwa(kwalifikacja prawna czynu).
O felony,czyli zbrodni nawet nie ma co pisać bo w tym przypadku,przed derportacją,trzeba jeszcze swoje odsiedzieć a kary za popełnienie są takie że skóra cierpnie od samego czytania paragrafów.
Pan/-i polonus znowu to ładnie podsumował/-a, ale pomimo tego, czytelnicy i komentuający i tak pozostaną przekonani, że mają świętą rację. Dlaczego? Bo chodzą bez zielonej karty i nic im się nie dzieje. Nie potrafią po prostu odróżnić przypadkowego zbiegu okoliczości (akurat im nic się nie dzieje) i przepisu prawa.
Polacy łamią prawo na każdym kroku i wszędzie. Inni pewnie też, ale Polacy są bardzo temu skłonni, bo żyli latami w kraju, gdzie prawem się gardziło. Znajomy Polak właśnie wyjeżdża do Abu Dhabi z USA – dostał pracę. W USA zamierza udawać, że tam wcale nie pracuje, bo jedzie na polskim paszporcie – oczywiście leci tam przez Polskę, aby ułatwić sobie swoje kłamstewka. A dlaczegoż kłamie? Bo w UAE cudzoziemcy nie płacą podatków, natomiast posiadacz zielonej karty powinien zapłacić podatek w USA za pierwsze $100K – dalej jest zwolniony. Mój znajomy będzie zarabiać ok. $500K pensji (salary)i to na czysto, bo wcale nie ma zamiaru płacić podatku wedle prawa od tych $100K. Super, prawda?
Piszę o tym, bo zawsze mierzi mnie, jak Polacy kłamią. Jak każdy kłamie, oczywiście, ale bycie świadkiem jak kłamie Polak jest gorsze, bo mi za tych ludzi zwyczajnie wstyd. A komentarze tutaj wskazują na to, że albo czytelnicy wiedzą i udają ignorantów, albo nie wiedzą – co jest być może gorsze i może stąd podstawa do żartów o głupocie Polaków. Przepraszam za ostre słowa, zwłaszcza wszystkich uczciwych Polaków. Moje doświadczenie z Polonią jest niestety takie, że na 10 osób to 8 potrafi nieźle kręcić. Po trupach do swojego celu.
Misdemeanor to nie jest przestepstwo tylko wykroczenie. Ale zeby nie byc goloslownym postanowilem zajrzec do zrodel:
TITLE 8, CHAPTER 12, SUBCHAPTER II, Part VII, Sec. 1304:
(d) Certificate of alien registration or alien receipt card
Every alien in the United States who has been registered and fingerprinted under the provisions of the Alien Registration Act, 1940, or under the provisions of this chapter shall be issued a certificate of alien registration or an alien registration receipt card in such form and manner and at such time as shall be prescribed under regulations issued by the Attorney General.
(e) Personal possession of registration or receipt card; penalties
Every alien, eighteen years of age and over, shall at all times carry with him and have in his personal possession any certificate of alien registration or alien registration receipt card issued to him pursuant to subsection (d) of this section. Any alien who fails to comply with the provisions of this subsection shall be guilty of a misdemeanor and shall upon conviction for each offense be fined not to exceed $100 or be imprisoned not more than thirty days, or both.
I jeszcze to:
TITLE 8, CHAPTER 12, SUBCHAPTER II, Part VII, Sec. 1306.
(b) Failure to notify change of address
Any alien or any parent or legal guardian in the United States of any alien who fails to give written notice to the Attorney General, as required by section 1305 of this title, shall be guilty of a misdemeanor and shall, upon conviction thereof, be fined not to exceed $200 or be imprisoned not more than thirty days, or both. Irrespective of whether an alien is convicted and punished as herein provided, any alien who fails to give written notice to the Attorney General, as required by section 1305 of this title, shall be taken into custody and removed in the manner provided by part IV of this subchapter, unless such alien establishes to the satisfaction of the Attorney General that such failure was reasonably excusable or was not willful.
Alicja, nie za bardzo rozumiem na jakiej zasadzie łączysz komentarze w tym blogu z przekonaniem, że Polacy kłamią. Nie widzę związku.
Poza tym nie każde prawo jest dobre. Gdyby było dalej łamalibyśmy kołem i karali publicznie za niewierność.
Stany mają jeden z najbardziej drakońskich systemów prawnych w cywilizowanym świecie i jeden z największych odsetek inkarceracji. Czy jest tam przez to bezpieczniej i bardziej praworządnie niż na przykład w liberalnej Kanadzie? Raczej nie. Jeśli jakieś prawo jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem to osoby które je łamią nie robią tego dlatego, że „są Polakami” i kłamią, tylko dlatego, że zdrowy rozsądek czasem nakazuje takie a nie inne zachowanie.
Przykład z obowiązkiem noszenia przy sobie zielonej karty jest właśnie takim idiotycznym prawem, bo to Catch 22 – jeśli nie masz karty to masz problem, ale jeśli zgubisz kartę, która masz mieć przy sobie to masz jeszcze większy problem. Tak samo z noszeniem paszportu. Dlatego choć mam świadomość, że być może łamię w ten sposób prawo, zawsze za granicą zostawiam swój paszport w bezpiecznym miejscu a z sobą noszę inne dokumenty. Wolę zapłacić grzywnę niż narażać się na kradzież tożsamości albo jazdę do najbliższego konsulatu po nowe dokumenty. I myślę, że tego właśnie zdania są czytelnicy tego bloga, przynajmniej ja tak to odbieram. I mają do tego zdania prawo, niezależnie od tego czy się to „praworządnym” podoba czy nie. Nie są przez to mniej inteligentni i nie ma powodu, żeby na przykład Alicja się wywyższała. Swoją drogą mam powoli dosyć koktajlu moralizatorskiego. Szkoda mi czasu na dyskusję z monochromatycznym ewangelizmem.
Misdemeanor jest znacznie więcej niż naruszeniem prawa.Jest jego złamaniem,czyli krotko mówiąc przestępstwem.
Wśród wykroczeń dających podstawy do deportacji aż roi się od takich ktore podlegają pod status misdemeanor.
Opisywany przez nas przypadek jest na tyle specyficzny że jest wykroczeniem przeciwko przepisom imigracyjnym i chociaż sama kara za nieposiadanie przy sobie zielonej karty jest ograniczona tylko do $100 to nadaje wykroczeniu ciężar gatunkowy przestępstwa.
Nic więcej niz potrzeba;
spośród kilku grup kwalifikujących do wszczęcia procesu deportacyjnego jest jedna tzw. „status violators”,czyli tych którzy weszli w kolizję z prawem imigracyjnym.
Zeby zakwalifikować się to tej grupy nie potrzeba nawet misdemeanor.
Wystarczy tylko naruszenie (violence) prawa imigracyjnego.
Oczywiście,jak to napisałem wcześniej,byłby to ekstremalny przypadek,ale nie sądzę aby komuś,kto zostanie z tego powodu osadzony w areszcie imigracyjnym,robiło to jakąś róznicę.
Ogólna zasada jest taka;
masz zieloną kartę przy sobie mieć,a jeśli nie masz mogą zamknąć cię do federalnego pierdla i zobaczymy wtedy na ile jesteś przemądrzały,kiedy adwokat zaśpiewa od ciebie okrągłą sumke,a i nawet wtedy pan sędzia może mieć dupiasty dzień i narobi ci od cholery klopotów BO MA DO TEGO PODSTAWY PRAWNE.
„zobaczymy wtedy na ile jesteś przemądrzały,kiedy adwokat zaśpiewa od ciebie okrągłą sumke”
Panie polonus, Polak i tak wie lepiej na zasadzie „a i tak moga mi naskoczyc”. A w razie czego, wola sie glosno o przesladowaniu. Polakow, oczywiscie
Resvario, dlatego piszę o związku Polaków z kłamaniem i nietrzymaniem się przepisów (co jest ewidentne z zamieszkałych tutaj pań na zielonej karcie) jest taki, że jak jestem Polakiem, to mi wolno i więcej niż prawo pozwala, i podejście „a co mi zrobią” po prostu dominuje. Sam to zresztą podkreślasz pisząc o Kennkarcie i drakońskim systemie prawa w USA. Oby takie drakońskie prawa obowiązywały w większości świata, to ludziom byłoby i łatwiej i bezpieczniej żyć.
Ja nie moralizuję, jedynie nawiązuję do prawa obowiązującego w kraju, w którym nie mieszkasz. Rozumiem, że możesz tego nie wiedzieć, ale po co od razu skakać? Najpierw zbadaj zjawisko, a potem zabieraj głos a nie odwrotnie. Ja mam gdzieś kto ma rację, bo każdy może się mylić, ale po co ględzić bzdury, jak po prostu nie znasz faktów?
Nawiasem mówiąc „misdemeanor” to występek, czyli czyn taki, za który karalność może wynosić nawet 1 rok więzienia.
A anegdota o znajomym Polaku ilustruje świetnie zasadę”mnie to nie dotyczy”, która jest niestety dewizą wielu Polaków na emigracji. Jakoś zawsze jesteśmy lepsi i wszystko potrafimy lepiej niż „kanadole” w Kanadzie, „Meksyki” w USA i tak dalej.
Brrrr.
No cóz,spróbuje jeszcze raz;
violence – naruszenie prawa,ktore nie jest aktem kryminalnym.Wyrok kończy się zazwyczaj grzywna pieniężną i nie jest wpisywany do rejestru kryminalnego osoby popełniającej czyn.
misdemeanor – akt kryminalny mniejszej kategorii z maksymalna sentencją do 1 roku więzienia i wpisywany do rejestru kryminalnego skazanego.
Osoba ukarana misdemeanor JEST kwalifikowana jako kryminalista i siedzi to na jej records do końca życia.
felony – akt kryminalny większej kategorii karany do kary śmierci włącznie.
W wielu przypadkach popełnienie już drugiego,takiego samego misdemeanor może spowodować przekwalifikowanie czynu z misdemeanor na felony.
Jeżeli nadal będziecie się upierać że misdemeanor to tylko naruszenie prawa,lub występek to juz wasza sprawa.
Nikomu nie zyczę aby przekonał się na własnej skórze jaka to różnica.
Polonus, czy chodzilo może o violation/infraction?
Alicja, przeczytaj jeszcze raz co napisalem. Moze tym razem zrozumiesz.
PS. Alicja – ideadlnie pasujesz do tego sterotypu Polaka, ktory propagujesz. Na kazdym kroku podkreslasz, ze jestes lepsza, madrzejsza, bardziej oczytana, „renesansowa”, nieomylna erudytka i tak dalej. Zarzucasz innym ignorancje bez zadnych podstaw, pouczasz i ganisz choc nikt o to nie prosi. Jakiez to typowo polskie, prawda? W sumie dosyc to zabawne, ale nie mam czasu na taka piaskownice.
„Polonus, czy chodzilo może o violation/infraction?”
W gestii językowj to podobne określenie,ale przy klasyfikacji prawnej popełnionego czynu nie spotkalem się z nim.
Może podczas samego opisu czynu natomiast już przy ogłaszaniu wyroku czyn jest określany przez sędziego albo jako violation of law(naruszenie prawa),misdemeanor(przestępstwo) albo felony (zbrodnia).
No cóż,aż tak bardzo nie włóczyłem się po salach sądowych,ale wystarczająco dużo aby poznac róznicę pomiędzy violation of law a misdemeanor.
Resvario, prowadzisz wojnę przeciwko mnie i często deklarujesz, jak Cię to nuży. Może po prostu zakop ten swój topór, a jak dostaniesz kiedyś zieloną kartę to po prostu noś ją zawsze przy sobie, wedle przepisów tego drakońskiego kraju.
Dla informacji, oto jak wyglada zmiana adresu w HS w ciagu ustawowych 10-dni od przeprowadzki. Wysylasz e-petycje i twarda kopie do Processing Center(s) pod ktore podlega stary i nowy adres. Podajesz porzedni adres i nowy. Nastepnie dostajesz zaproszenie na spotkanie wyslane pod poprzedni adres i pod obecny. Problem w tym, ze spotkania sa w roznych miejscach, na rozne dni i godziny. Powodzenia w skoordynowaniu na ktore przyjsc. Mysmy poszli i na pierwsze i na drugie. Poniewaz zachowanie urzednikow bylo poprawne, nie skladalismy zazalen w aspekcie „efficiency”. Pozdrawiam 🙂
Panie Książka, wystarczy wysłać fax z nowym adresem (podaje się też i stary też) i tyle. Żadnych spotkań, żadnych wymagań teleportacji. Mam wrażenie, że żyje Pan na innej planecie, co nawet trochę mnie raduje. A nazwisko ma Pan piękne.:)
Panie Polonus violence is the expression of physical or verbal force against self or other – to o czym pan chcial napisac to violation – a poza tym to sie zgadza 🙂
mowilo sie „rok nie wyrok” – to chyba polski odpowiednik tego misdemeanor
Pani Alicjo – nie jestem ksiegowym od podatkow ale zasady placenia podatkow sa takie same czy jest sie resident alien czy citizen – co wyczytalem (z ciekawosci po przeczytanu Pani notki bo kiedys pracowalem rok w Szwajcarii bedac juz tu obywatelem) na stronie irs.gov
http://www.irs.gov/businesses/small/international/article/0,,id=97324,00.html
poza tym kazdy cent zarobiony za granica jest opodatkowany – natomiast mozna miec rozne koszty odjete od bazy jako foreign earned income credit
Mnie nic do tego – ale znajomy moze sie w klopotach znalezc moze lepiej niech zasiegnie „drugiej opinii”
Do pana/pani W.
Zdecydowanie ma pan/-i rację co do podatków. Kwestia jest taka, że ów znajomy Polak zdecydowanie nie będzie płacił podatków najzupełniej wcale (jako foreign earned income).Dowiaduję się oto, że nie zamierza się przyznawać do tego, że pracuje w UAE. A jak to zrobi? Poleci tam na polskim paszporcie, z Polski. Potem wracając do USA z zieloną kartą nikt mu w jego innym jeszcze paszporcie (nie-polskim i nie-amerykańskim) nie wbije stempla, że był w UAE i pewnie tam pracował. I w ten sposób będzie nadal rezydentem USA, ale nie płaci podatkow. Bardzo sprytny Polak, prawda? Nie wiem czy mu się to uda, ale z rozmowy z nim wynika, że prawa się do niego nie stostują – on jest zbyt mądry, zbyt wykształcony, aby byle prawo podatkowe go dotyczyło. Straszny wstyd w sumie.
„Bardzo sprytny Polak, prawda? Nie wiem czy mu się to uda, ale z rozmowy z nim wynika, że prawa się do niego nie stostują – on jest zbyt mądry, zbyt wykształcony, aby byle prawo podatkowe go dotyczyło”
I oczywiscie, bedzie przebywal w USA wymagane 163 dni w roku aby utrzymac green card?
dalej w temacie podatkow – guglujac to haslo spotkalem duzo dyskusjii na temat pracy tam i placenia podatkow – wynikalo z nich ze sporo obywateli USA tez w podobny sposob oszukuje – tylko nie maja dodatkowego paszportu
to oczywiscie wstyd , niemoralne itd – ale w podatkach jakos najlatwiej oszukiwac i klamac – wydaje sie to takie „victimless crime” i mozna sobie tlumaczyc ze i tak te pieniadze ida na stratu czy inne wojny…
sam sie zastanawiam – choc staram sie je robic uczciwie – czy ten worek z ciuchami dla Salvation Army byl rzeczywiscie wart $50 ? a moze tylko 38 ?
skala inna 🙂 – i Pani kolegi nie tlumaczy chyba jednak
swoja droga – w jaki sposob w AD mozna zarobic 500K? tzn jakiego typu praca?
Sprawa jest prosta, jest finansistą w zakresie ropy i jej pochodnych. Tutaj zarabiał niewiele mniej, ale nie układało mu się w pracy i nie mógł się dalej wspinać. A że ma ogromną hipotekę do spłacenia i 5 dzieci, w tym 3 na studiach już, to nie ma ochoty zarabiać mniej niż tyle, ile wymaga utrzymanie jego stylu życia. Tutaj zarabia podobnie tylko czuje, że nie ma perspektyw, no i oczywiście płaci podatki.
No ale sprawy z oddawaniem rzeczy org. charytatywnym, można to uczciwie wycenić, na 100%. I lepiej mylić się na swoją niekorzyść, niestety.:)