Ten 3-minutowy filmik w telegraficznym skrócie wyjaśnia zasady obowiązującego w Stanach Zjednoczonych systemu elektoralnego elektorskiego. Oczywiście czytelnicy tego bloga, którzy tu mieszkają i mają obywatelstwo amerykańskie, dobrze wiedzą, na czym ten system polega, ale gdyby ktoś potrzebował ściągi, to proszę bardzo:
Solidne wyjaśnienie, na czym polega system elektorski, można znaleźć na blogu Bartka Węglarczyka z GW – Wybory w USA łopatologicznie.
P.S. W tym tygodniu mam sporo pracy, więc niestety nie wystarcza czasu na blogowanie.
Chyba po polsku powinno być „system elektorski”, bo to przymiotnik od reczownika osobowego r. męskiego zakończonego na „-or” (tak jak konduktor – konduktorski, kunktator-kunktatorski, moralizator-moralizatoski, dyrektor-dyrektorski). „-alny” byłby od reczownika r. żenskiego zakończonego na samogłoskę (matura-maturalny, procedura-proceduralny) ewentualnie od rzeczownika nieosobowego r. męskiego zakończonego na „-ał” (minerał-mineralny, banał-banalny itd.)
Przepraszam za ten językoznawczy wtręt:)
Dzięki – już poprawiłam (wpływ angielskiego electoral, niestety).
mieszkam w tym kraju juz 9 lat i nadal do konca nie jestem przekonana, czy ten system ma sens czy nie. moim zdaniem nie ma, ale rodowity amerykanin pewnie powie, ze ma….
Ja tez tu mieszkam 9 lat i nie do konca rozumiem ten system. Mimo to mam jakies przeczucie, ze nie jest to naprawde demokratyczna metoda.
E, dlaczego niedemokratyczna? Mi się wydaje, że bardzo demokratyczna. Zamiast scentralizowanego systemu jak we Francji albo Polsce każdy stan wybiera sam, no a ponieważ każdy stan ma inną ilość ludzi to i wynik zależy od stanów z dużą ilością ludzi.
W Kanadzie jest podobnie w wyborach do House of Commons – poszczególne prowincje mają mniej lub więcej miejsc w ławach izby, w zależności od liczby ludności. Tak naprawdę żeby wygrać wybory partia musi osiągnąć dobre wyniki w Ontario i Quebecu. Razem w House of Commons zasiada 308 MPs, z tego z Ontario 107 a z Quebecu 75. Z mniej zaludnionych prowincji jak Manitoba albo Prince Edward Island jest o wiele mniej MPs (Manitoba ma 14 a PEI 4 MPs), najmniej mają terytoria (Yukon, Nunavut i North West Territories), bo po jednym MP. Oczywiście wraz ze zmianą liczby ludności zmienia się też liczba MPs z danej prowincji.
Ssyetm podlega nieustannej krytyce, i slusznej, jako ze jest pokretny i niesprawiedliwy. Niestety, chyba nie bedzie zmieniony, bo zbyt latwy jest do manipulacji, co dla wielu „demokratow” stanowi jego zasadnicza zalete.
Najpowazniejszym oponentem obecnego systemu jest grupa Every Vote Equal. Zalozycielem grupy jest John Koza (nie wiem czy Polak, raczej nie), znany naukowiec w dziedzinie „genetic programming”, profesor na Stanford University. Ponizej link do strony z ktorej mozna sciagnac ksiazke napisana przez czlonkow grupy (jak ktos woli papier, to na Amazonie ksiazka kosztuje $9). Grupa jest powazna, i w Advisory board zasiadaja powazni ludzie. Tutaj link
http://www.every-vote-equal.com/
Koza rozpatruje problem z politycznego i spolecznego punktu widzenia. Elektorski system glosowania (i inne systemy) sa rowniez tematam badan calkiem powaznych matematykow. Jezeli ktos jest zainteresowany, podaje tytuly dwoch ksiazek, najbardziej przystepnych dla nie-matematykow (aczkolwiek troche matematyki tam jest :):
„Chaotic Elections: A Mathematician Looks at Voting”, Donald A. Saari
„Fair representation: Meeting the Ideal of One Man, One Vote”, Michael L. Balinski & H. Peyton Young
Podsumowujac obecny system: nieprawda jest ze „kazdy glos sie liczy”. Sporo sie nie liczy. No i system ma roznego rodzaju paradoksy: zwiekszenie populacji stanu moze spowodowac (chociaz nie musi) zmniejszenie reprezentacji tego stanu w „electoral college”. Ten paradoks i inne – w podanych wyzej ksiazkach
Dostalem wlasnei ostatni numer czasopisma ORMS Toaday (ORMS znaczy Operations Research and Management Science). W owym czasopismie jest artykul „Democracy Minimized: Given various scenarios what is the minimum percent of the popular vote required to win the White House”. Autor, Winston C, Yang, profesor matematyki na University of Wisconsin podaje przeglad roznych wynikow i dodaje swoj.
Nei wdajac sie w szczegoly:
a) Do wygrania wtborow wystarczy 22% „popular votes” jezeli glosy sa odpowiednio rozlozone pomiedzy stany
b) Mozna przegrac wybory majac 78% „popular” votes jezeli glosy sa odpowiednie rozlozone pomiedzy stany
I na tym wlasnie polega piekno, demokratycznosc i sprawiedliwosc amerykanskiego systemu elektorskiego
Ja też uważam, że byłoby lepiej gdyby Stany przeszły z systemu elektorskiego na liczenie głosów w głosowaniu powszechnym czyli popular vote. Nie będę spekulować, kto by na tym zyskał, a kto stracił, jednak faktem jest, że dopiero wtedy liczyłby się naprawdę każdy głos. Przy obecnym systemie Demokraci głosujący w Teksasie albo Republikanie w Nowym Jorku robią to wyłącznie dla idei, bo i tak wiadomo, że ich głosy nie będą miały większego wpływu na wynik ostateczny.
Poza tym skończyłby się powtarzający się regularnie co cztery lata rytuał zabiegania o względy wyborców w pięciu lub siedmiu stanach (Ohio, Floryda, Pensylwania, Kolorado itd.)