Proponując na stanowisko wiceprezydenta kobietę – mało znaną 44-letnią gubernator Alaski – John McCain zapewne liczy na to, że zdobędzie głosy rozwścieczonych i rozczarowanych zwolenniczek Hillary Clinton, które nie są do końca przekonane, że warto głosować na Baracka Obamę. Jednym słowem, w dniu swoich 72. urodzin staruszek McCain zrobił nam sprytny numer w stylu – „drogie panie, jeśli chcecie, aby w Białym Domu zasiadła kobieta, głosujcie na MNIE, bo to ja, a nie Obama, mogę wam to zapewnić”.
Kobieta, i to jaka! Nosi spódnicę, a nie portki jak Hillary! Strzela! Łowi ryby, a nawet je patroszy! Zajada hamburgery z łosia! Na kanapie w biurze gubernatora trzyma skórę z niedźwiedzia upolowanego przez tatusia! Nie wierzy w teorię ewolucji ani ocieplenie klimatu! Czy wspomniałam, że gra na flecie oraz że była finalistką konkursu Miss Alaska?
Niewątpliwie, wszystko to świadczy o tym, że Sarah Palin posiada znakomite kwalifikacje na stanowisko wiceprezydenta lub nawet prezydenta największego (póki co) mocarstwa na świecie. Kobitka, która już dwa lata jest gubernatorem stanu, gdzie liczba ludności wynosi mniej więcej tyle, co jedna czwarta ludności nowojorskiego Brooklynu (Alaska – 680 tys., Brooklyn – 2,5 mln), a która do tego strzela, łowi ryby i wie, jak zrobić hamburgery z łosia, na pewno będzie świetnym „commander-in-chief” w ewentualnej konfrontacji z Iranem, Rosją lub islamskimi terrorystami, gdyby młodzieniec McCain niechcący wyciągnął nogi jeszcze przed upływem pierwszej kadencji, czego notabene całkiem wykluczyć się nie da.
Przecież w 2007 r. nawet wyrobiła sobie paszport. A zresztą, czy trzeba aż wyjeżdżać z Alaski, żeby mieć pojęcie o świecie? Od czego mamy Internet i doradców?
Dodajmy jeszcze, że McCain i Palin niewątpliwie łączy silne zamiłowanie do wartości rodzinnych. Po ciężkim wypadku swojej pierwszej żony McCain dupczył wszystkie kobitki, jakie były pod ręką, łącznie z młodszą o 17 lat Cindy, z którą ożenił się pięć tygodni po rozwodzie. Oczywiście to jego osobista sprawa, a kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem, ale dlaczego wżeniwszy się w 100-milionową fortunę staje teraz przed kamerami telewizyjnymi i „z pokorą” ubolewa nad rozpadem swojego pierwszego małżeństwa? Natomiast Sarah Palin „zatroszczyła” się o swoją siostrę, próbując wywalić z państwowej roboty niewdzięcznego szwagra, który nie tylko się z siostrzyczką rozwiódł, ale wręcz ośmielił się walczyć o prawa rodzicielskie. Niech żyją prawdziwe wartości rodzinne!
Podobno John McCain i Sarah Palin spotkali się osobiście tylko jeden raz. Jakże to rozsądne i odpowiedzialne ze strony kandydata na prezydenta USA, że w razie czego losy 300-milionowego narodu jest gotów powierzyć osobie, której praktycznie nie zna, zamiast na przykład takiemu Romney’owi czy Libermanowi, o których przynajmniej wiadomo, że mają jakie takie pojęcie zarówno o gospodarce, jak i o polityce międzynarodowej. A przecież akurat w przypadku McCaina nie da się całkiem wykluczyć sytuacji, w której wiceprezydent musiałby przejąć rządzenie krajem, bo McCain właśnie skończył 72 lata i cztery razy przechodził leczenie onkologiczne. Apres moi le deluge?
Nie wiem jak Wy, ale ja tam myślę, że to wszystko wygląda na dość prostacką manipulację nastrojami wyborców i nie mam zamiaru dać się nabrać na tego typu chwyty. Bo Sarah Palin, proszę Państwa, to NIE JEST Hillary Clinton.
Ale, ale… dość narzekania, spójrzmy też na pozytywy. Sarah Palin to finalistka konkursu Miss Alaska sprzed lat, więc kto wie, jakie interesujące fotografie mogą się kryć w przepastnych archiwach Playboy’a i innych pisemek „tylko dla panów”. Ktoś gdzieś tam na pewno gorączkowo przeszukuje teraz archiwa.
Do następnego razu!
Agnieszka
Niestety, w Stanach jest spora grupa osob, ktore beda glosowac na McCain/Palin dlatego, ze chca glosowac na kobiete i czuja sie rozczarowane przegrana Clinton w prawyborach. Osobiscie nie mam zbyt wysokiego zdania na temat madrosci amerykanskiego elektoratu chociazby dlatego, ze po fatalnej pierwszej kadencji Bush bez problemu wygral ponownie w 2004r.
Bardzo fajny wpis. Samemu trudno mi uwierzyć, że McCain zrobił coś takiego, ale jak widać zrobił…
Co myślisz o tym, co Obama powiedział podczas konwencji? Ja (oczywiście patrzę na to z zewnątrz, nie mieszkam w USA) do tej pory byłem do niego nastawiony dosyć sceptycznie, ale to co powiedział miało po raz pierwszy jakieś konkrety. Fakt, że częśc z tego można chyba włożyć między bajki (uniezależnimy się od ropy z Bliskiego Wschodu w ciągu 10 lat…) ale też sporo bardziej sensownych sformułowań. Ale czekam na Twoją opinię…
Po obejrzeniu przemówienia Obamy w Denver odetchnęłam z ulgą, bo w końcu zamiast rzucania sloganów na temat bliżej nie sprecyzowanej zmiany zaczął mówić o konkretach – podatkach, polityce energetycznej, ubezpieczeniach, amerykańskiej klasie średniej. I to tej zarabiającej mniej niż 5 milionów rocznie:)
Nawet jeśli pewne obietnice są grubo na wyrost, to inne sprawy, o których mówił, na pewno są krokiem we właściwym kierunku. Ameryka jest w stanie produkować bardziej wydajne samochody i ograniczyć zużycie ropy – do tej pory w sumie temat tabu, bo nie na rękę tym, którzy w tej chwili rządzą tym krajem. Dobrze, że wyjaśnił też mit o wyższych podatkach – ulubiony straszak Republikanów.
To przemówienie z pewnością nie przeciagnie na stronę Obamy zagorzałych Republikanów, którym nie przeszkodzi nawet Sarah Palin, ale może przekonać wyborców ze środka politycznego spektrum – umiarkowanych Demokratów takich jak ja, którzy do tej pory z niewielkim entuzjazmem podchodzili do jego kandydatury.
Ja do tej pory podchodze bez entuzjazmu, ale poprzec kolejnyuch czterech lat republikanow tez nie moge.
dla mnie ciekawe byly odpowiedzi obamy na pytania science debate, i brak odpowiedzi ze strony mccaina rowniez
http://www.sciencedebate2008.com/www/index.php?id=40