W zadumę połączoną z niedowierzaniem wprawiły mnie informacje prasowe o marszu protestacyjnym zorganizowanym w Poznaniu w obronie Jakuba T., skazanego w Anglii na podwójne dożywocie za brutalny gwałt popełniony na 48-letniej mieszkance Exeter. „Wolność dla Jakuba”, „Proces poszlakowy – wyrok pokazowy”, „Brak sprawiedliwości – sprawca na wolności” – porywające hasła, w sam raz na duży i widoczny z daleka transparent (takie najlepiej wyglądają później w telewizji), szkoda tylko, że w obronie bezsensownej sprawy.
Przypomnijmy fakty: Kobieta została w brutalny sposob zgwałcona i pobita 23 lipca zeszłego roku. Na filmach z kamer miejskiego monitoringu widać, jak idzie za nią mężczyzna. Wkrótce po tym przechodzień znalazł ją nagą i pobitą. Trafiła na oddział intensywnej opieki szpitala w Exeter. Resztę życia prawdopodobnie spędzi na wózku inwalidzkim.
Jakuba T. skazano nie na podstawie pomówień lub zeznań niewiarygodnych świadków, ale na podstawie badań DNA, bo próbki DNA pobrane od niego i od ofiary tej zbrodni okazały się identyczne. Niezawodność badań DNA jest bardzo wysoka i prawdopodobieństwo, że sprawcą mógł być ktoś inny, wynosi jeden do miliarda. Pomyślcie o tej liczbie – jeden do miliarda.
A teraz rodzina, znajomi i sąsiedzi protestują i domagają się, aby prezydent ułaskawił skazanego, natomiast dziennikarze i prawnicy spekulują, jaki zakurzony argument można by wyciągnąć z lamusa dla uzasadnienia wniosku o ułaskawienie. Może na przykład taki, że Polak został uznany winnym przez sędziów przysięgłych – instytucję zupełnie nieznaną w naszym systemie prawnym i przez naszych prawników krytykowaną. (Prezydent ostatnią szansą dla Polaka). A co nasi prawnicy mają do gadania w sprawie systemu sądowniczego Wielkiej Brytanii?
Nie jestem przeciwniczką stosowania przez prezydenta prawa łaski w uzasadnionych sytuacjach, bo w końcu po to zostało ono wprowadzone, ale w tym przypadku? Na jakiej podstawie akurat ten człowiek miałby zostać ułaskawiony – czy na takiej, że gwałt w polskiej mentalności to nie jest poważne przestępstwo, tylko taka „zabawa dla dorosłych”, za którą nie skazuje się na dożywocie, a najwyżej na trzy lata więzienia w zawieszeniu na pięć, jak to w polskim prawie często bywa? A może na takiej, że jeśli Polak za granicą zostaje skazany na karę więzienia, to na pewno jest niewinnym kozłem ofiarnym i ofiarą rasistowskich uprzedzeń?
My Polacy – nawet jeśli na co dzień skaczemy sobie do gardeł – lubimy być solidarni, jak gdzieś „biją naszych”, nieważne, czy to Ameryka czy Wyspy Brytyjskie i nieważne, za co. „Został skazany, bo nas tam nie lubią” – w ten sposób rodzi się wątek spiskowo-martyrologiczny, który z podejrzanego albo oskarżonego robi Polaka-męczennika i który o ofierze i jej cierpieniach zapomina kompletnie. Nawet jeśli faktycznie nie przepadają za nami w Anglii, na jakiej podstawie sugeruje się, że doszło do procesu pokazowego – czy dowody DNA nic nie znaczą? I dlaczego tzw. opiniotwórcza prasa tym bzdurom wtóruje?
Obrońcy Jakuba T. (wśród nich mecenas nomen-omen Paplaczyk), powtarzają, że gdyby chłopak faktycznie miał coś na sumieniu, na pewno nie zgodziłby się na badania DNA. Ręce i nogi opadają, kiedy czyta się tego typu argumentację. Może zgodził się na to badanie, bo za plecami stała matka lub siostra i nie wypadało odmówić uprzejmej prośbie „pana policjanta”? Może zgodził się, bo nie wiedział, że ma prawo się nie zgodzić – w końcu ilu emigrantów z Polski zna na tyle dobrze prawo anglosaskie? A może po prostu naczytał się gdzieś na temat procesu O.J. Simpsona w Stanach, gdzie też były niepodwarzalne dowody DNA, ale O.J. uniknął kary dzięki nieudolności prokuratury oraz sprytowi własnych obrońców?
Współczuję jego rodzinie, zwłaszcza matce, ale jeszcze bardziej współczuję zgwałconej kobiecie. To, co Jakubowi T. udowodniono przed sądem, nie miało nic wspólnego z obroną własną, nieszczęśliwym wypadkiem itd. Udowodniono mu rzecz paskudną – gwałt i brutalne pobicie, tak więc cała szopka medialna wokół tej sprawy i ewentualnego ułaskawienia dawno przekroczyła granice dobrego smaku.
Do następnego razu!
Agnieszka
Z tym DNA podobno bylo tak, ze byly dwa rozne testy i dwa rozne wyniki (pierwszy na nie, drugi na tak). Zaproponowano trzeci test w innym laboratorium, ale obrona i oskarzony sie nie zgodzili. Skoro jest niewinny, dlaczego nie zgodzili sie na kolejny test zeby rozwiac wszelkie watpliwosci?
Poza tym Anglia to nie Arabia Saudyjska, gdzie mozna dostac (albo raczej stracic) czape za byle co. Nic nie wiadomo, zeby byly jakies uchybienia proceduralne, co czasem sie zdarza, wiec wszystko wskazuje na to, ze jest „guilty as charged”.
Przeciez przyznano mu prawo odsiadywania tej kary w Polsce, wiec pewnie i tak wyjdzie z wiezienia po osmiu latach za dobre sprawowanie. Ma szczescie, ze nie musi odsiadywac tej kary na przyklad w Teksasie.
Od jakiegoś czasu śledzę tę sprawę w Wyborczej i oczom nie wierzę. Z lektury wynika, że system prawny common law jest do bani a opinie na ten temat wyrażają polscy dziennikarze i… polsy prawnicy, którzy nie mają najmniejszego pojęcia o tym jak ten system działa. Ostatnio Wyborcza pisała na przykład takie bzdury, że apelacja jest w UK bardzo trudna do przeprowadzenia. A pisała o tym takim tonem jakby UK było co najmniej państwem policyjnym gdzie sądzi się ekspresowo i wydaje niesprawiedliwe wyroki. Owszem, jest trudna do przeprowadzenia bo prawo do apelacji nie przysługuje automatycznie, ale jeśli są rozsądne podstawy aby apelację przyznać, to sprawa trafia do Court of Appeal. Jeśli się mylę to proszę mnie poprawić. Ponadto sprawy o gwałt niezwykle trudno jest udowodnić ale jeśli już są dowody, w tym wypadku dosyć trudne do podważenia, to kary wymierza się surowe. Tak samo jak za inne poważne przestępstwa w których ktoś cierpi przemoc fizyczną. W Polsce pobicie albo przemoc w rodzinie to taka zabawa dla chłopców. Ale w krajach common law nie, czego Polacy nie są w stanie zrozumieć. I później się czują ofiarami systemu, bo w Polsce za to samo przestępstwo dostaje się ‚zawiasy’ albo jakąś inną śmiesznie niską karę.