Polska scena polityczna coraz bardziej przypomina cyrk. Jeszcze parę dni temu odsądzono od czci i wiary rzekomego molestanta posła Samoobrony Łyżwińskiego, który miał zmajstrować dzieciaka zatrudnionej w swojej kancelarii Anecie Krawczyk, a następnie przy pomocy swego asystenta-weterynarza aplikować jej środki wczesnoporonne. Dziś są pierwsze informacje, że badania DNA domniemane ojcostwo Łyżwińskiego wykluczyły.
Sprawę ujawniła w poniedziałek „Gazeta Wyborcza”. Aneta Krawczyk – była radna Samoobrony w łódzkim sejmiku i była dyrektorka biura poselskiego Łyżwińskiego – twierdziła, że pracę w partii miała dostać w zamian za usługi seksualne świadczone Łyżwińskiemu i szefowi Samoobrony Lepperowi. We wtorek w telewizji TVN Krawczyk oznajmiła , że Łyżwiński jest ojcem jej 3,5-letniej córki.
Natomiast w dzisiejszej „Wyborczej” czytamy:
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania na zwołanej konferencji prasowej poinformował, że z wyników badań DNA posła Stanisława Łyżwińskiego wynika, że nie jest on ojcem najmłodszego dziecka Anety Krawczyk.
Jeśli ta informacja się potwierdzi, to wychodzi na to, że „Wyborcza” wyciagnęła pannę Krawczyk jak królika z kapelusza, aby skompromitować kolejnego „buraka” z Samoobrony. Wbrew zasadzie, że w cywilizowanych krajach udowodnić należy winę, nie zaś jej brak, chyba że akurat w Polsce obowiązuje zasada guilty until proven innocent.
No cóż, prawdziwa krytyka cnoty się nie boi, a niektórzy rodacy – zamiast brać się do roboty – z lubością grzebią w cudzych rozporkach. Ja natomiast z dużym zainteresowaniem czekam na dalszy ciąg afery rozporkowej.
Do następnego razu!
Agnieszka