W Warszawie jest tak wiele ciekawych pubów i barów, że każdy odwiedzający stolicę naprawdę ma w czym wybierać. Ponieważ byłam w Warszawie krótko i przejazdem, a od czasów, kiedy mieszkałam w stolicy, wiele wody upłynęło w Wiśle, przeprowadziłam wśród znajomych małą sondę na temat ciekawych miejsc, gdzie można przyjemnie spędzić czas. Jedyny warunek – miejsce miało być oryginalne i w centrum.
Nasz wybór padł na restaurację-bar Republica Latina przy Placu Trzech Krzyży. Wystrój zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie – urządzone w ciepłych latynoskich barwach wnętrze, na ścianach – kilimy i stylizowane wielkie lustra, a nad prowadzącymi na piętro drewnianymi schodami przykuwający wzrok ogromny kryształowy żyrandol (nawet jesli czepialscy stwierdzą, że w nijak się on nie ma do latynoskiej tematyki lokalu). Na parterze nie było miejsc, bo okazało się, że w piątkowe wieczory wcześniejsze zrobienie rezerwacji jest bardzo wskazane. Skierowano nas zatem do sali na piętrze, gdzie były co prawda wolne stoliki, ale jak nam powiedziano, te również czekały na gości z wcześniejszą rezerwacją.
Usiadłyśmy więc przy gigantycznym barze zajmującym sporą część przestronnej sali na piętrze i na pocieszenie mogłyśmy się dokładniej przyjrzeć oferowanym trunkom, gustownie wystawionym w podświetlanych witrynach. Nasz wybór padł na martini extra dry (dla mnie) i koktajl bezalkoholowy (dla Moniki), do tego gorące przekąski: taco czyli tortilla z farszem z czarnej fasoli i avocado oraz jalapeno chicken wings – skrzydełka kurczaka w pikantnym sosie, jako że Republica specjalizuje się w kuchni latynoamerykańskiej, a dokładniej Tex-Mex.
Drinki pojawiły się bardzo szybko i jak się łatwo domyślić zniknęły też raczej szybko. Natomiast przekąski – o, to już zupełnie inna para kaloszy. Po mniej więcej 20 minutach oczekiwania zapytałyśmy barmana, czy nastąpił jakiś postęp w realizacji naszego zamówienia. Pan barman – lekko tylko zmieszany – pobiegł do kuchni sprawdzić, po czym oznajmił, że dzisiaj potrwa to trochę dłużej, bo w kuchni urzęduje… sam szef. Ha! Rozumiem, że szefowi raczej nie zależało na szybkiej obsłudze, może w myśl zasady, że im dłużej klient czeka na jedzenie, tym więcej kasy pozostawi w barze? Tak się na pewno stało w naszym przypadku, bo szybko zamówiłyśmy następną kolejkę (niestety, tym razem moje martini pojawiło się bez oliwki – czyżby w Republice przysługiwała tylko jedna na klienta?)
W międzyczasie nowy barman zastąpił pierwszego, zarezerwowane stoliki świeciły pustkami, a nasze zamówienie nadal się nie materializowało. Po kolejnych 20 minutach oczekiwania postanowiłyśmy wtajemniczyć w sytuację nowego barmana, który po kolejnym sprawdzeniu w kuchni oznajmił, że „dania już idą” (sądząc po tempie, w jakim się to odbywało, miały biedactwa za sobą długą droge, a przed sobą – jeszcze dłuższą). W koncu – porządnie juz wygłodniałe i po 50 minutach czekania – dostałyśmy nasze taco i skrzydełka. I dzięki Bogu, warto było tyle czekać, bo dania były naprawdę pyszne – chrupiące pikantne skrzydełka podane z aromatycznym dipem serowym, a taco zadowoliłoby największego konesera kuchni latynoskiej.
Werdykt? Na pewno warto wybrać się do Republica Latina, ale pod warunkiem, że ma się dużo (albo jeszcze lepiej bardzo dużo) czasu, bo tempo, z jakim serwuje się tu dania, pozostawia sporo do życzenia. Oprócz tego pozostaje dla mnie tajemnicą, dlaczego godzinami trzyma się rezerwację stolika dla klienta, który się nie pojawił – w czasie naszego ponad dwugodzinnego pobytu w lokalu co najmniej dwa stoliki cały czas stały puste, ale za to z kartką „Rezerwacja”.
Do następnego razu!
Agnieszka
Agnieszko, twoj wpis zostal spowodowany zapewne brakiem twojej wizyty w warszawskiej restauracji mojej bratowej.
Albo lecisz na latwizne albo na reklame piszac, ze ‚pierogarnia na Bednarskiej oferuje najlepsze pierogi w Polsce’ – ty podalas to bez cudzyslowu, wiec mniemam, ze to twoja wlasna opinia, poparta ogolnopolskimi (statystycznymi) badaniami.
Od pierogow w restauracji mojej bratowej sa lepsze wg mnie te serwowane na stacji benzynowej w drodze na Mazury. Ktora nie wiem, jak sie nazywa, i gdzie lezy, niemniej co roku tam trafiam bezblednie. Co i tak mi wychodzi na korzysc, bo nie reklamuje. Nawet restauracji bratowej. Niech wiesc warszawska (?) ja poniesie.
Poki co opisane restauracje nie zaproponowaly mi jeszcze honorarium za publiczne opisanie ich uslug w sposob najbardziej subiektywny, na jaki mnie stac (blog to blog, a nie encyklopedia). A ze jestem pies na pierogi, chetnie odwiedze restauracje Twojej bratowej przy najblizszej wizycie w Polsce, jesli tylko zechcesz podac namiary:)
Agnieszka
O kurcze (nomen-omen), ja sie nie zorientowalam, ze tekst, na ktory zareagowalam, byl czescia pewnej calosci. Czyli – chyba (?) – jakiejs linii poznawczej. Kulinarno-kulturowej. Sorry!
Z najwieksza przyjemnoscia podam ci ten adres (moj adres chyba znasz?), jakby co, to pisz.
Ty sobie wyobraz, i wy sobie wyobrazcie, ze u mojej bratowej podali mi zimnego, ostygnietego – zapiekanego oscypka. Nie wiem, czy nie powinnam zerwac stosunki rodzinne. Blagalam w kazdym razie bratowa, by nie zwalniala kucharza.
(Do Agnieszki – wpadlam tu przypadkiem, na nowojorkis blog, bardzo fajne, w ogole nie wiedzialam, ze istnieje, w odroznieniu od forum, zycze powodzenia i juz milcze).