To będą drugie wybory prezydenckie w USA, w których będę głosować jako szczęśliwa posiadaczka amerykańskiego paszportu (piszę to bez śladu ironii, bo moje miejsce jest tutaj, a nie w Polsce). O ile jednak cztery lata temu ten blog aż kipiał od tekstów na temat wyborów, to w tym roku postanowiłam sprawę przesiedzieć, a może raczej – przemilczeć.
Nie dlatego, że zmieniłam zdanie. Wręcz przeciwnie – cztery lata temu głosowałam na Obamę, i w tym roku mam zamiar zrobić dokładnie to samo, bez większych wątpliwości, że głosuję na właściwego kandydata, niezależnie od tego, jak wieją sondażowe wiatry – zresztą jak przystało na Salon Nowojorski, bo prawdopodobieństwo, że w naszym stanie wygra Barack Obama, w chwili obecnej wynosi marne 100%.
W tym roku postanowiłam nie pisać o wyborach, bo internetowe dyskusje o polityce rzadko należą do lekkich, łatwych i przyjemnych, z kilku powodów:
Po pierwsze, osoby, które są w stanie dyskutować o polityce z trzeźwą głową i listą konkretnych argumentów, są w mniejszości. Od dawna powtarzam, że głosować należy zgodnie z własnym sumieniem i interesem ekonomicznym, dlatego też przyjmuję do wiadomości, że ktoś głosuje na danego kandydata, bo przy dochodach powyżej 300 tys. dolarów rocznie obawia się wyższych podatków. Albo uważa, że aborcja powinna zostać zdelegalizowana, jest miłośnikiem broni palnej i zagorzałym zwolennikiem drugiej poprawki do Konstytucji i tak dalej. Mimo że mam w tych sprawach inne zdanie, nie kwestionuję, że są to konkretne powody, aby głosować na Romney’a.
Jednakże wiele tego typu dyskusji kończy się prostymi (by nie powiedzieć – prostackimi) dywagacjami na temat tego, czy obecny prezydent USA aby na pewno urodził się na Hawajach oraz „dowodami rzeczowymi” w postaci zdjęć Obamy sprzed dwudziestu paru lat przedstawiających obecnego prezydenta w turbanie, który przywdział przy okazji wizyty gdzieś tam. Trudno o racjonalną dyskusję o gospodarce, bezrobociu strukturalnym i polityce zagranicznej, o ile współdyskutant upiera się, że Obama urodził się w Kenii i jest krypto-muzułmaninem zamierzającym wprowadzić w Stanach komunizm.
Po drugie, tego typu dyskusje niestety często ujawniają ludzką hipokryzję, dyskretnie ukrywaną jak wstydliwa choroba albo przypadłość, z której sami zainteresowani często nie zdają sobie sprawy. Ktoś, kto narzeka na korzystających z bonów żywnościowych i opieki państwa „darmozjadów Obamy”, być może sam kiedyś przyciśnięty do muru wyciągnął rękę po Medicaid, zasiłek chorobowy albo bezpłatne ubezpieczenie medyczne dla dzieciaka. Tyle tylko, że później jakoś „zapomniało mu się”, że to przecież też pomoc państwa… No cóż, jak uczy Pismo, łatwiej zauważyć źdźbło w oku bliźniego niż belkę we własnym.
Po trzecie – tutaj biję się w piersi za brak skromności – tzw. wyborców niezdecydowanych uważam za mało rozgarniętych. Jeśli ktoś spędził w Stanach ostatnich kilka lat, tutaj mieszka, pracuje, płaci podatki i wychowuje dzieci, a mimo to w tej chwili NADAL zastanawia się, na kogo ma zagłosować, to raczej powinien zostać w domu i nie głosować w ogóle. Bo trudno chyba o bardziej wyraźną różnicę między obydwoma kandydatami.
Jednakże jeśli ktoś naprawdę ciągle jest niezdecydowany i w ostatniej chwili zdecyduje się głosować na Obamę, to wszystko zostanie mu wybaczone 😉
„Wyborca niezdecydowany” według Saturday Night Live:
To sa moje szoste aktywne wybory i juz sie nie moge doczekac:) Podobnie jak Ty poprzednio glosowalam na Obame i teraz zrobie to samo tyle, ze z jeszcze wiekszym entuzjazmem!!
Szóste wybory – piękny staż:) Pierwsze wybory prezydenckie, w których głosowałam, zapamiętam na zawsze. Obywatelstwo amerykańskie przyjęłam jakoś rok wcześniej i z tej okazji moja ówczesna szefowa zamówiła dla mnie flagę amerykańską, która przez kilka godzin powiewała nad Kapitolem i którą doręczono mi wieczorem 4 listopada 2008 czyli w dniu wyborów.
Pierwsze wybory faktycznie pamieta sie na zawsze:) Ja pierwszy raz glosowalam w 1992 na Clintona i teraz czesto mysle, ze moze kiedys bede glosowac na Hillary. Bardzo bym chciala:))
A ta flaga to powinna zostac jako wieczna pamiatka dla kolejnych pokolen, az Ci szczerze, ale pozytywnie zazdroszcze:))
To zdanie podoba mi się najbardziej (właściwie to kilka zdań):
Jeśli ktoś spędził w Stanach ostatnich kilka lat, tutaj mieszka, pracuje, płaci podatki i wychowuje dzieci, a mimo to w tej chwili NADAL zastanawia się, na kogo ma zagłosować, to raczej powinien zostać w domu i nie głosować w ogóle. Bo trudno chyba o bardziej wyraźną różnicę między obydwoma kandydatami.
Zgadzam się, amen! 🙂
Ditto US-lovers – 28 lat w US i to samo zdanie – usciski 🙂
[…] przeczytałam na blogu Salon Nowojorski, jeśli ktoś spędził w Stanach ostatnich kilka lat, tutaj mieszka, pracuje, płaci podatki i […]